Logo Polskiego Radia
polskieradio.pl
Agnieszka Kamińska 24.02.2011

Łukaszenka groził armią, bo "przestraszył się Afryki"

Aleksander Łukaszenka jest wyraźnie przestraszony tym, co się dzieje w Północnej Afryce – uważa Jędrzej Czerep, ekspert Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego.
Kolumna pięciu pojazdów opancerzonych około 10 km od Mińska, wieczorem 18 grudniaKolumna pięciu pojazdów opancerzonych około 10 km od Mińska, wieczorem 18 grudniafot. PAP/EPA, Tatyana Zenkovich
Posłuchaj
  • Posłuchaj rozmowy Joanny Kędzierskiej (Redakcja Polska Radia dla Zagranicy) z Jędrzejem Czerepem, ekspertem Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego
Czytaj także

Prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka powiedział w poniedziałek, że gdyby "pojawiłaby się groźba przewrotu", to nie zawahałby się użyć sił zbrojnych.

Według Jędrzeja Czerepa ta wypowiedź może świadczyć o obawach dyktatora w związku z protestami w Tunezji, Egipcie i Libii.

Ekspert uważa, że Łukaszenka nie zdecydowałby się na strzelanie do tłumu. Po pierwsze dlatego, że protesty na Białorusi nie są masowe jak w Afryce, nigdy nie liczą więcej niż 30-40 tysięcy osób. Po drugie w Europie takie działania oznaczałyby jego koniec.

Jędrzej Czerep zwrócił również uwagę, że w Afryce upadają reżimy oparte na strachu, a Białoruś to jednak inny przypadek. Jak podkreślił, wiele osób na Białorusi jest biernych, uważa swoją sytuację za „przyzwoitą” i głosuje na Aleksandra Łukaszenkę.

Czy w razie niepokojów społecznych Aleksander Łukaszenka mógłby polegać na armii? Jędrzej Czerep mówi, że nie jest łatwo znaleźć odpowiedź na to pytanie. Jak podkreśla, i armia, i służby, są podzielone na wiele frakcji, a co kilka lat, mówi ekspert, ma tam miejsce wymiana kadr,

---------------------------------------------------------------------------

Posłuchaj rozmowy Joanny Kędzierskiej (Redakcja Polska Radia dla Zagranicy) z Jędrzejem Czerepem, ekspertem Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego. Klikni j w ikonkę megafonu w ramce po prawej stronie.

----------------------------------------------------------------------------------------------

Pełny tekst wywiadu

Joanna Kędzierska, Polskie Radio: Aleksander Łukaszenka grozi armią, jeśli w kraju pojawiłaby się groźba przewrotu. Czy to słowa wypowiedziane w lęku przed takimi scenariuszami, jakie rozegrały się w Egipcie, czy w Libii. Czy Aleksander Łukaszenka boi się, że podobna sytuacja mogłaby mieć miejsce w jego kraju?

Jędrzej Czerep, ekspert Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego: Na pewno jest wyraźnie przestraszony tym, co się dzieje w Płn. Afryce. Tamte reżimy były o wiele bardziej opresyjne niż na Białorusi, a jednak władza tamtejszych dyktatorów szybko zaczęła się chwiać. To jest wyraźny sygnał dla autorytarnych przywódców na całym świecie, że nic nie trwa wiecznie. Łukaszenka dmucha na zimne, żeby nikomu na Białorusi nie przyszło do głowy brać przykład z Egipcjan czy Tunezyjczyków.

Nie sądzę, że dzisiaj byłby gotowy strzelać do manifestantów, tak jak się to dzieje w Libii. On nigdy nie miał do czynienia z tak masowymi wystąpieniami. W ostatnich tygodniach w krajach arabskich protestowały miliony ludzi. Na Białorusi takie protesty nie liczyły więcej niż 30-40 tysięcy osób. To jest zupełnie inna skala. Po drugie jesteśmy w Europie, gdyby się na coś takiego zdecydował, to byłby jego koniec.

Nie brałbym tak do końca poważnie tego typu pogróżek. Na pewno warto zastanowić się, jakie lekcje wypływają z wydarzeń w Północnej Afryce dla Białorusi. Jakie są podobieństwa, jakie różnice.

W Afryce ludzi do wyjścia na ulice popchnęła dramatyczna bieda, tu takiej biedy nie ma – przynajmniej na razie. Czy na fali tych protestów Białorusini mogą się zbuntować?

Z jednej strony bodźcem była bieda. Z drugiej zwykli ludzie przełamali swój strach. Białoruś to jednak nie jest reżim oparty na strachu, jak Libia. Większość ludzi na Białorusi jest bierna, uważa swoją sytuację za „przyzwoitą” dlatego głosuje na Łukaszenkę. Ci ludzie są podporą jego władzy, powiedzmy, że jest ich 50 procent.

Na Białorusi, to też trzeba brać pod uwagę, taka większa mobilizacja następuje co cztery lata. Trudno sobie wyobrazić, żeby teraz po stłumieniu protestów grudniowych, kiedy opozycja jest w rozsypce, żeby znowu mogły wybuchnąć niepokoje.

Wypowiedź Łukaszenki nie wiąże się z rzeczywistym zagrożeniem dla jego władzy.

Trzeba jednak przyjrzeć się zagrożeniom, które może brać pod uwagę. Nową rzeczą po wyborach jest to, że represje dotknęły bardzo wielu zwykłych ludzi, nawet zwolenników Łukaszenki. Zostali aresztowani, bo znaleźli się w nieodpowiednim miejscu. Teraz oni i ich rodziny, znajomi zaczną inaczej patrzeć na władzę. W protestach 2006 roku uczestniczyli głównie aktywiści opozycyjni, młodzież zaangażowana politycznie. Dlatego nie miały wpływu owe protesty na poczucie zadowolenia zwykłego człowieka. Dzisiaj jest inaczej. Baza ludzi niezadowolonych się poszerza. To musi być dla niego sygnałem alarmowym.

Jak to jest z białoruską armią? W Egipcie nie poparła Mubaraka. W Libii jest różnie, jedni się buntują, inni bronią reżimu. Czy rzeczywiście Łukaszenka byłby w stanie utrzymać armię w ryzach? Czy gdyby doszło do buntu społecznego, to mógłby na nią liczyć w 100 procentach?

Tego nikt nie wie. Resorty siłowe na Białorusi i służby (a jest ich wiele), są podzielone na wiele frakcji, które na siebie patrzą niechętnie. To nie jest jednolita struktura, która ma jedno centrum dowodzenia i jest nad nią pełna kontrola. Były też różnego rodzaju czystki. Co kilka lat ma tam miejsce wymiana kadr, więc dzieje się tam bardzo wiele. Dlatego Łukaszenka być może w przypadku wielkiego kryzysu nie mógłby polegać całkowicie na swoich służbach.