Upadnie ok. 930 przedsiębiorstw. Dzięki ożywieniu gospodarczemu w przyszłym roku realna liczba upadłości może okazać się mniejsza, jednak problem wciąż jest aktualny. Dla dobra gospodarki lepiej, by upadłości kończyły się układem z wierzycielami lub przejęciem firmy, a nie ich likwidacją. Do tego potrzeba jednak zmian w prawie.
– Zdecydowanie trzeba zmienić polskie prawo upadłościowe tak, aby umożliwić przedsiębiorcom, którzy mają kłopoty, wyjście z tych kłopotów w sposób optymalny dla wierzycieli, z pożytkiem dla nich i dla gospodarki. Uważam, że rozwiązaniem będzie rozbudowanie możliwości restrukturyzacji – zbudowanie szerokiego wachlarza możliwości prawnych, dzięki którym przedsiębiorstwo pozostanie przy życiu, pracownicy nie stracą miejsc pracy, a gospodarka nie straci źródła podatku i ogólnie PKB – stwierdza Piotr Zimmerman, mecenas i założyciel Kancelarii Zimmerman i Wspólnicy, ekspert w dziedzinie prawa upadłościowego i naprawczego.
Polskie prawo dopuszcza upadłość układową zakładającą negocjacje z wierzycielami oraz upadłość likwidacyjną, prowadzącą do sprzedaży masy upadłościowej przez syndyka. W wielu przypadkach dochodzi do bankructwa ostatecznego, choć być może część spółek udałoby się uratować. Ale to wymaga zmian legislacyjnych.
– Dziś polska upadłość układowa jest zbyt blisko upadłości likwidacyjnej. Dlatego przedsiębiorca starający się o zawarcie układu jest traktowany jako przedsiębiorca upadły. Nikt nie chce z nim handlować, nikt nie chce mu sprzedawać na kredyt. Jest praktycznie skreślony w oczach swoich kontrahentów, jedynie wyrok pozostaje odroczony. W prawie upadłościowym trzeba wyraźnie wyróżnić tych, którzy zasługują na zawarcie układu i na to, żeby przetrwać na rynku. Trzeba dać wyraźną szansę naprawy poza postępowaniem upadłościowym – komentuje w rozmowie z Newserią Biznes Piotr Zimmerman.
W Stanach Zjednoczonych ogłoszenie upadłości bywa naturalnym etapem w działalności firmy, chroni przed wierzycielami i daje szansę na odbudowę: czy to własnymi siłami, czy z pomocą nowych inwestorów. W Polsce tylko nieliczne firmy, jak np. grupa budowlana PBG, są w stanie wynegocjować redukcję zadłużenia i program naprawczy, a i to z niejasnymi perspektywami.
– Trzeba przyspieszyć postępowanie, procedury. Należy przenieść większość czynności w postępowaniu upadłościowym na platformę elektroniczną: w internecie zgłaszać wierzytelności, publikować informacje o sprzedaży majątku i rezygnować – jeśli to tylko możliwe – z dokumentacji papierowej. Dzięki temu procedury zostałyby skrócone z 1,5-2 lat do maksimum 12 miesięcy. Wtedy upadające przedsiębiorstwo będzie miało szansę przeżyć, czasami pod rządami innego właściciela, ale zachowując swoją pozycję na rynku – przekonuje założyciel Kancelarii Zimmerman i Wspólnicy.
Rozsądnie przygotowane rozwiązania sprawdzą się nie tylko w czasach trudnych dla gospodarki, kiedy liczba bankructw rośnie, ale także w okresie wychodzenia z kryzysu czy dobrej koniunktury.
– Pakiet zmian jest wręcz przygotowywany na wyjście z kryzysu, na okres dynamicznego rozwoju, napływu kapitału i rosnącej konkurencji na rynku. Właśnie wtedy trzeba przeciwdziałać bezsensownym likwidacjom, prowadzącym do zniszczenia majątku, który mógłby być wykorzystany i który mógłby generować miejsca pracy – podkreśla Piotr Zimmerman.
W niektórych przypadkach jedynym rozwiązaniem pozostaje likwidacja przedsiębiorstwa. Ale także w tym przypadku najpierw należy właściwie rozpoznać sytuację, by nie podejmować decyzji pochopnie. Taką rolę powinien spełniać wykwalifikowany sąd upadłościowy, który określi, czy jest szansa na restrukturyzację, czy potrzebna jest szybka likwidacja.
- Wciąż jednak polskie ustawodawstwo w zakresie upadłości nie dorównuje regulacjom obowiązującym w krajach Europy Zachodniej i w USA. Brakuje kadry zdolnej do zarządzania przedsiębiorstwami w kryzysie, a ograniczenie sześć lat temu wynagrodzeń syndyków doprowadziły do ucieczki profesjonalistów zajmujących się zarządzaniem i biegłych w zakresie upadłości firm.
autor: Mariola Czapkiewicz