Jeszcze przed podróżą do Kijowa, gdy myślałem o starciu Szwecja - Francja nie miałem zielonego pojęcia za kim będę kibicowal. I czy w ogóle jest sens - może lepiej po prostu podziwiać widowisko z neautralnego punktu widzenia? Pytanie tylko - gdzie w tym dreszczyk emocji?
Moje dylematy szybko rozwiązało poznanie pewnego Szewda na pokładzie samolotu z Warszawy. Uprzejmie zapytałem tego przedstawiciela mediow (obnosił się już na lotnisku z plakietką UEFA Press, jakby czuł się przez to lepszy od innych), czy nie będzie problemu, jeśli zamienimy się na miejsca, tak bym mógł usiąść obok mojego ojca. "Nic z tego" - odparł. "Ja nie lubię się zamieniać na miejsca". I to mi właściwie wystarczyło. To i jego buraczane pewne siebie spojrzenie z góry na jakiegoś Polaczka, który zawraca mu głowe pierdołami. Chwilę potem siedziałem już obok mojego ojca, gdyż problemu ze zamianą nie miał inny Polak podróżujący do Kijowa.
Nastawiony na kibicowanie "Trójkolorowym" przybyłem do Fanzony, jak zowią Ukraińcy tamtejszą strefę kibica. Pierwsza rzecz, jaka rzuciła mi się w oczy - to Swedish Corner - jak nazwa wskazuje fragment zony kompletnie opanowany przez fanów ze Skandynawii. Muszę przyznać, że bawili się świetnie - każdy umalowany i przebrany w narodowe barwy, każdy chętnie pozujący do zdjęć z kibicami innych nacji. Każdy - uśmiechnięty i przyjaźnie nastawiony do wszystkiego. I choć Francuzi nie ustępowali im na krok - ba nawet przebijali strojami (kapitalnie wyglądali kibice przebrani za muszkieterow) to jednak - fani ekipy Trzech Koron przybyli niezwykle licznie na Ukrainę i zdusili przciwników w zarodku.
Wchodząc już na Stadion Olimpijski (swoją drogą ciut gorsze mam wrażenia niż z Narodowego z oczywistej przyczyny - tej bezsensownej bieżni na obiekcie) dylemat więc powrócił. Może pech chciał, że trafiłem na jednego buraczanego Szweda, a reszta to tak naprawdę fantastyczni ludzie? Postanowiłem nie dać się pierwszemu wrażeniu i już gdzieś koło przerwy dałem się porwać śpiewom ubranych na żółto-niebiesko fanów i "Allez Les Blue" poszło w zapomnienie. Na koniec meczu, gdy Sebastian Larsson zdobywał drugą bramkę dla swojej drużyny - wyskoczyłem razem z rzeszą kibiców, krzycząc: Sverige! Sverige! Pomyślałem - szkoda Szwdów tak świetnie grali i w sumie nie mieli gorszego meczu na tych mistrzostwach. Podobnie jak szkoda Chorwatów, czy Irlandii, która miała najlepszych kibiców. Szkoda Rosjan, bo przyjechali do naszego kraju z dużą ilością gotówki do wydania, szkoda oczywiście nas - Polaków jako wspolgospodarzy turnieju. W tym samym stopniu szkoda Ukrainy, która pokazała się nawet z jeszcze lepszej strony niż drużyna Fanciszka Smudy, choć była skazywana na porażkę od samego początku.
Itak wychodząc z meczu - Szwedzi cieszyli się przez łzy, choć z tego jednego pożegnalnego zwycięstwa, Ukraincy ze świetnej postawy w całym turnieju, Francuzi - bo mimo wszystko wyszli z grupy i oczywiście - Anglicy, choć ich na mieście nie widać było wcale (dziękujemy Ci - BBC). Swoją drogą słyszałem, że było ich trochę w Doniecku na meczu swojej reprezentacji. Po spotkaniu nieśli trumną a na niej napis - Sol Campbell... jak widać - czarny angielski humor nadal ma się dobrze. Teraz czekam na inwazję Brytyjczyków i kontrofensywę Wlochów. W niedzielnym ćwiercfinale znów nie mam swego faworyta, ale pewnie do tej pory znajdzie się powód, by komuś bardziej kibicować.