I tu niespodzianka. Stacja Borispolska wyremontowana, a w miejscu gdzie odbywały się zwykle wędrówki ludów w poszukiwaniu właściwego wyjścia, znaki prowadzą do autobusu. Jeszcze tylko czterdzieści minut i lotnisko. Czysto, przestronnie i w miarę szybko, mimo dużego tłoku. Wyjaśniło się na bramkach kontrolnych. Służbom nie przeszkadzają nożyczki, pilniki, zbyt ciężka walizka, kosmetyki w dużych pojemnikach i masa elektroniki. Charaszo, iditie – słyszą wszyscy i dlatego jest sprawnie. Lot krótki, ledwie godzina i już Charków.
Po wyjściu na płytę lotniska upał wgniata w beton. Obezwładniający, oblepiający, atakujący jaskrawym słońcem. Obok starego dworca sprzed 90 lat, wyglądającego jak urocza mała stacja kolejowa, nowy budynek w charakterystycznym stylu szkła i metalu. Droga do miasta szeroka, lepiąca się jeszcze asfaltem, wylanym kilka dni temu. Podobnie jak w Polsce i na Ukrainie najlepiej wyglądają połączenia lotnicze, tu najlepiej widać jak wiele zrobiono.
Stadion, mimo że jest własnością miasta powstał tylko dzięki królowi Charkowa – Ołeksandrowi Jarosławskiemu, który w dużej części sfinansował jego budowę, a otworzył sam w dniu swych pięćdziesiątych urodzin. Zresztą w lotnisko również włożył sporo grosza.
Jarosławski, który jest jednocześnie właścicielem oraz prezesem miejscowego klubu piłkarskiego "Metalist", a był także koordynatorem przygotowań Charkowa do EURO 2012, finansuje działalność dziecięcej szkółki piłkarskiej, nowoczesnego ośrodka treningowego pod miastem i zbudował luksusowy, pięciogwiazdkowy hotel w samym centrum miasta.
- Jestem z Charkowa, tu mieszkam, nie zamierzam się nigdzie wyprowadzać i chcę, aby mnie i wszystkim mieszkańcom miasta żyło się lepiej – powiedział człowiek bez którego trzecie miasto Ukrainy byłoby tylko zapyziałą dziurą.
Kibiców na ulicach nie widać. Chcą przeczekać upał w hotelach, knajpach i parkach. Niemcy – Holandia, wielki mecz wielkich rywali, z których tylko ci pierwsi mają komfort. Holandia zagra o życie.
Andrzej Janisz