- Mam dużo żalu do władz Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, problemy zaczęły się wtedy, kiedy leczyłam kontuzję. Rok temu przed mistrzostwami świata dostałam informację od dyrektora sportowego Piotra Haczka, że muszę zdobyć minimum. Chociaż mogłabym wtedy startować z dziką kartą, jako aktualna mistrzyni świata. Teraz przed igrzyskami związek ukłonił się w stronę Pawła Wojciechowskiego, bo jest złotym medalistą. Prezes mówił, że to prezent. A to oznacza, że w PZLA są równi i równiejsi. Razem z trenerem Krzysztofem Kaliszewskim mieliśmy wrażenie, że niektórym ludziom w związku tylko przeszkadzamy, osiągając sukcesy. Brzmi to absurdalnie, ale co zrobić - powiedziała Anita Włodarczyk w rozmowie z "Rzeczpospolitą".
- Nikomu źle nie życzę, do koleżanek i kolegów z reprezentacji nic nie mam, ale trzeba przestrzegać zasad. Wszyscy powinniśmy mieć takie same przywileje - dodała.
Niektórym polskim sportowcom zarzuca się, że nie zrozumieli rangi igrzysk i zawody potraktowali poważniej. Według Włodarczyk problem tego rodzaju był obecny w polskiej kadrze. -Uważam, że w naszej reprezentacji kilka osób nie powinno się znaleźć. Przyjechali nie w pełni zdrowia, nie mieli szans na dobry wynik, ale nie mnie to oceniać - zaznaczyła w wywiadzie dla dziennika.
Wicemistrzyni olimpijska za tę sytuację wini jednak władze związku. - Nie mam nic do tych osób, to są moi koledzy. Zawiniły władze, bo jeśli ktoś przechodzi zabiegi tuż przed startem, to wiadomo, że nie pokaże niczego dobrego. Nawet miesiąc by nie wystarczył, żeby wrócić do formy. Mam nadzieję, że przepisy się zmienią i nie będzie takich wypadków - wyjaśniła.
Londyn 2012 - serwis specjalny >>>
man, rp.pl