Miałam pięć lat, stałam w długiej kolejce Polaków na przejściu granicznym z Białorusią. W garści ściskałam złoto, mój dziadek tuż za nami z dużym, kolorowym telewizorem, mama na siebie założyła kupione w Baranowiczach futro. Bratu chciało się spać, zaczął marudzić i kiedy od celnika dzieliły nas dwa metry, podał mamie złote łańcuszki. „Już tego nie chcę, trzymaj” – powiedział. Mama zbladła. Na szczęście kontrolę graniczną przeszliśmy, a złoto można było sprzedać drożej w Polsce.
Lubiłam nasze wyjazdy Białoruś. Tam chrupki miały słodki posmak, sprzedawali najlepsze lody na świecie oraz dostałam w prezencie pierwszą grę elektroniczną „Wilk i Zając”. W tym samym czasie w Polsce z kolegami z podwórka biegaliśmy do sklepu jak tylko była dostawa lizaków, a z koleżankami bawiłyśmy się plastikowymi Barbie z różowymi włosami. Później dostałam prawdziwą lalkę z Pewexu, której zginały się ręce i nogi, co wprawiło mnie w zachwyt - jeszcze tylko jedna dziewczynka z przedszkola taką miała.
O tym, że zmienił się system dowiedziałam się, kiedy mama wystała w kolejce pierwsze wideo i kupiła kasety z bajkami Disneya. Potem w telewizji pojawiła się Dynastia, więc na podwórku podczas zabawy w dom, wcielaliśmy się w Alexis i Cristal.
Teraz na Białoruś nie jeżdżę, bo po studiach wyjechałam daleko, do Meksyku. Do Polski wpadam kiedy tylko mogę, akurat przyjechałam na dłużej, bo wykonuję zlecenie dla amerykańskiej firmy. Wiem, że na starość za darmo do sanatorium mnie nie wyślą, muszę o siebie zawalczyć. Mam znajomych na całym świecie, dużo podróżuję, mówię w kilku językach - bo mi się przydają i przecieram szlaki, które przed laty dla wielu osób z mojej rodziny były nie do przebycia.
Niedawno byłam na wakacjach na Kubie. W oczy rzucili mi się ludzie – smutni, zgaszeni, bez widoków na przyszłość, narzekający. Zupełnie inni niż Latynosi, których znam, raczej przypominali mi nas z przeszłości. Kelnerzy w pięciogwiazdkowym hotelu zaprowadzili mnie do łazienki i nadstawiając uszu czy aby nikt nie nadchodzi, wyjęli z szafki kradzione cygara, które sprzedali mi za pół ceny. Później DJ w dyskotece podniósł deskę w podłodze i opchnął butelkę rumu za pół darmo. Po tych zakupach kelnerzy przestali udawać, że mnie nie widzą, ale chociaż podawali mi najlepsze jedzenie, to pochorowałam się po dwóch dniach. Na ulicy w Hawanie zatrzymał mnie chłopak, mówił że jest jazzmanem i co prawda był w Polsce, ale pamięta tylko lotnisko, bo po koncercie nie wolno mu było wyjść z hotelu. Prosił, żebym kupiła mu piwo, bo go nie stać, a ja przecież jestem z bogatego, wolnego kraju.
Autor: Honorata Zapaśnik
Odwiedź nasz profil na Facebooku poświęcony wyborom 4 czerwca 1989 roku >>>>