Polskie Radio

Eddie Van Halen: urodziny bez jubilata

Ostatnia aktualizacja: 26.01.2021 06:00
Zaledwie kilka miesięcy zabrakło Eddiemu Van Halenowi, by mógł świętować 66. urodziny, przypadające 26 stycznia. Oto kilka wspomnień, jakie pozostawił po sobie ten nietuzinkowy gitarzysta z Kalifornii, zmarły w październiku 2020 roku.
Eddie Van Halen
Eddie Van HalenFoto: Forum / MediaPunch / BACKGRID

Klawiszowy hit

Choć uważany jest za jednego najważniejszych gitarzystów w historii rocka, największy przebój w jego karierze oparty jest na klawiszowym riffie. Mowa oczywiście o utworze "Jump", który w 1984 roku wywindował zespół Van Halen na muzyczny Olimp. Eddie wymyślił motyw przewodni tej piosenki już trzy lata wcześniej, ale nie mógł się z nim przebić, głównie ze względu na opór wokalisty Davida Lee Rotha, niechętnego "zmiękczaniu" hardrockowego brzmienia grupy syntezatorami. Ostatecznie jednak gitarzysta postawił na swoim, za co fani byli mu dozgonnie wdzięczni.

Tapping

Dla niewtajemniczonych: tapping to technika gry na gitarze, polegająca na "młoteczkowaniu" gryfu palcami dłoni, która normalnie służy do szarpania strun. Daje to osobliwy efekt dźwiękowy, pozwala też na wydobywanie z instrumentu niezwykle szybkich nut. Eddie wprawdzie nie wymyślił tej techniki – stosował ją przed nim m.in. Steve Hackett – jednak doprowadził ją do perfekcji i uczynił swoim znakiem firmowym. Sztandarowym przykładem użycia tappingu ku chwale muzyki rockowej jest instrumentalny utwór "Eruption" z pierwszej płyty grupy Van Halen.

Van Halen, "Jump", źródło: YouTube / VHTelevision

Solo u Jacksona

Jednym z pamiętnych dokonań gitarzysty jest solówka w przeboju "Beat It" Michaela Jacksona. Gdyby rzecz miała miejsce dziś, prawnicy obu stron przygotowaliby opasły kontrakt, uwzględniający sześciocyfrową kwotę za nagranie, ustaloną w trakcie wielotygodniowych negocjacji. W 1982 roku Eddie po prostu wszedł do studia, zagrał, co do niego należało, a za swoją robotę nie wziął ani centa, uznając to za przyjacielską przysługę. Przy okazji podpowiedział produkującemu nagranie Quincy’emu Jonesowi, by zmienił parę akordów, dzięki czemu piosenka lepiej zabrzmi. Podobno gitarzysta zagrał z takim powerem, że jeden z głośników odsłuchowych w studiu nagrań stanął w płomieniach.

Legenda o brązowych cukierkach

Koncertowe umowy zespołu Van Halen przeszły do legendy, za sprawą umieszczanego w nich punktu mówiącego, że w garderobie musi się znaleźć zapas kolorowych draży, ale pod żadnym pozorem nie mogą być one w brązowym kolorze. Mogło to uchodzić za kaprys zblazowanych gwiazd rocka, jednak taki zapis w kontrakcie miał dużo głębszy sens. Management i muzycy chcieli się upewnić, że organizator koncertu dokładnie przeczytał umowę i wziął sobie do serca jej treść. Jeśli cukierki w garderobie miały odpowiedni kolor, była szansa również na to, że na scenie podpięto wymagane kolumny, mikrofony i światła.

Van Halen, "Panama", źródło: YouTube / VHTelevision

Uśmiech za milion

Niezależnie od tego, jak trudna była partia gitary, którą miał zagrać na scenie, z twarzy Eddiego prawie nigdy nie znikał filuterny uśmiech. Odróżniało go to od większości rockowych gitarzystów, zbyt poważnie traktujących swoje rzemiosło lub po prostu maksymalnie skupionych na tym, by nie popełnić żadnego błędu. Gitarzysta Van Halen wyglądał zazwyczaj jak dziecko, któremu dano do rąk jego ulubioną zabawkę. Nie inaczej było w życiu prywatnym. Jego długoletni przyjaciel, Gene Simmons z grupy Kiss, opowiadał, jak Eddie z uśmiechem poinformował go o tym, że jest chory na raka. Muzyk do  końca życia nie stracił pogody ducha. "Gdy jeszcze byłem w szoku na wieść o śmierci Eddiego, pierwszym, co stanęło mi przed oczami, była jego twarz roześmiana od ucha do ucha tym wielkim uśmiechem za milion dolarów" – wspominał Simmons.  

Uratowane geny

Choć Eddiego nie ma już z nami, jego muzyczne geny żyją nadal w osobie jego syna Wolfganga, którego dochował się wspólnie z aktorką Valerie Bertinelli. Van Halen junior już jako 15-latek dołączył do słynnej grupy ojca, zastępując grającego w niej przez wiele lat basistę Michaela Anthony’ego. Potrafi również śpiewać oraz grać na perkusji, gitarze i instrumentach klawiszowych – wszystkie te umiejętności wykorzystał w utworze "Distance", nagranym parę miesięcy temu na cześć zmarłego ojca. Teledysk do tej piosenki jest wzruszającą kroniką życia obu panów, począwszy od dzieciństwa Wolfganga, aż po wspólne występy na scenie. Kończy go głos Eddiego nagrany na automatyczną sekretarkę: "Jestem bardzo szczęśliwy, że jesteś moim synem. Jestem z ciebie bardzo dumny. Bardzo cię kocham. Oddzwoń do mnie w wolnej chwili. Chcę tylko usłyszeć twój głos, ok?".

Wolfgang Van Halen, "Distance", źródło: YouTube / Mammoth WVH

kc