29:47 JEDYNKA Cztery pory roku The Rolling Stones.mp3 Marek Gaszyński, dziennikarz i autor tekstów oraz Ryszard Poznakowski, były członek Czerwono-Czarnych, o polskim koncercie The Rolling Stones z 1967 r. (Cztery pory roku/Jedynka)
Płyta wydana w Wielkiej Brytanii nosiła właśnie taki tytuł jak "świeża" nazwa nowo powstałego zespołu. Dość powiedzieć, że grupa ta, założona w lipcu 1962 roku jest nadal aktywna i znajduje się na czwartym miejscu listy zespołów rockowych pod względem sprzedanych nagrań muzycznych w historii – ich łączna liczba przekroczyła już 250 milionów płyt.
Ta pierwsza długogrająca w ich dorobku miała swoje dwie premiery – brytyjską i amerykańską. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że różniły się tytułami i zestawem utworów na pierwszej stronie albumu.
Angielski krążek nie był pierwszym wydawnictwem zespołu. Jeszcze pod pierwotną nazwą "Rollin' Stones", zaczerpniętą z utworu Muddy'ego Watersa, wydali kilka singli, głównie z coverami innych znanych utworów. Dopiero zmiana nazwy zespołu i pierwsze próby wypracowania własnego repertuaru pozwoliły na wydanie dużego krążka. Jest on o tyle ważny, że z miejsca umieścił grupę na tej samej orbicie co The Beatles, z tą jednak różnicą, że ich muzyka była znacznie ostrzejsza, o wiele bardziej agresywna - brzmiała właśnie jak "toczące się kamienie".
Na płycie znalazło się 12 utworów, po sześć z każdej strony. Z nich wszystkich tylko trzy były utworami własnymi zespołu: "Now I've Got a Witness", "Little by Little" i "Tell Me (You're Coming Back)". Co ciekawe grupa od początku przyjęła zasadę, że wszystkie utwory napisane i skomponowane wspólnie określać będzie autorstwem "Nanker Phelge". Ważne jest też to, że w niektórych kronikach jako datę premiery ich debiutanckiego albumu podaje się 17 kwietnia – jednak oficjalne strony bezwzględnie sytuują go 16 kwietnia.
Na Wyspach ten pierwszy album cieszył się bardzo dużym powodzeniem i uznaniem krytyki, która wśród powodzi podobnych grup rockowych zauważała "spójny przekaz muzyczny i brzmieniowy". Płyta bardzo dobrze się sprzedawała także ze względu na niesamowicie żywiołowy charakter ich koncertów, o których zaczęły już krążyć legendy. Wiele z tych koncertów, w mniejszych lub większych salach klubowych i koncertowych, kończyło się awanturami lub regularnymi rozróbami. W wielu sytuacjach musiała interweniować policja.
Taka właśnie fama dotarła na drugi kontynent – do Stanów Zjednoczonych. Publika tam nie była jeszcze w stanie przyjąć z entuzjazmem tego typu zachowań. Gazety rozpisywały się o nich jako o "najbardziej dzikiej grupie pod słońcem". Winne temu były agresywne brzmienie i często wykrzykiwane obscenizmy Micka Jaggera.
Debiutancki album w Stanach Zjednoczonych poprzedzał pierwszą z dwóch tras koncertowych po drugiej stronie oceanu. Płyta ukazała się 30 maja, a trasa rozpoczęła w czerwcu. Tytuł płyty był zgoła inny niż w Europie i brzmiał "England's Newest Hitmakers", co w wolnym tłumaczeniu miało oznaczać najnowszych angielskich twórców hitów. Niestety, płyta nie cieszyła się takim uznaniem jak na Wyspach.
Stonesi wrócili więc do Anglii i rozpoczęli kolejne tournée po kraju. U siebie czuli się jak "ryba w wodzie" - może ta ryba, o której przecież śpiewał Muddy Waters w swoim bluesie "Rollin'Stone" - poszukajcie, posłuchajcie – ciekawe przeżycie – zarówno Stonesi jak i Waters.
PP