Patent, jaki znalazła grupa AC/DC, można uznać za muzycznego "Złotego Graala". Nie dość, że ich kolejne albumy brzmią niemal identycznie, to wciąż znajduje się sporo chętnych do ich kupowania, a Australijczycy niezmiennie należą do czołówki rockowej sceny, wyprzedając stadiony podczas tras koncertowych po różnych zakątkach świata.
Jest jednak wielu artystów, którzy nie tylko nie trzymają się kurczowo jednej stylistyki, ale wręcz prowokacyjnie ją zmieniają, dając do zrozumienia, że nie mają zamiaru być zakładnikami oczekiwań swoich słuchaczy. Sztandarowym przykładem jest Bob Dylan. Ciesząc się uwielbieniem rosnącej rzeszy miłośników tradycyjnego amerykańskiego folku, w 1965 roku podłączył swoją gitarę do prądu, co natychmiast spowodowało ferment wśród ortodoksyjnych fanów, którzy odwrócili się do niego plecami. Swoim śmiałym posunięciem artysta rozpoczął jednak nowy etap w karierze, stając się potem ikoną muzyki popularnej, samodzielnie dyktującą warunki swojego funkcjonowania w show biznesie.
Bob Dylan - "Like a Rolling Stone (live)", źródło: YouTube / Monotone
Zdarza się też, że wczesne płyty jakiegoś artysty są tak odległe od ich późniejszych dokonań, że aż trudno uwierzyć, że wyszły spod palców tych samych muzycznych rzemieślników. Tak jest choćby w przypadku grupy Radiohead, która zaczynała od grania dość prostych, britpopowych piosenek, by z czasem odlecieć w stronę psychodelicznych eksperymentów dźwiękowych, lekko tylko zahaczających o kategorię "rock". To wszystko było jednak efektem naturalnej ewolucji zespołu, nie chcącego odcinać kuponów od swoich najbardziej popularnych albumów z przeszłości. Podobnie ma się sprawa z Damonem Albarnem, liderem formacji Blur, który swoje muzyczne horyzonty poszerza w licznych artystycznych projektach, z których najbardziej znany nosi nazwę Gorillaz.
Osobną kategorię stanowią wykonawcy, którzy, po zdobyciu renomy w kręgu fanów danego gatunku, raptem przeskakują do zupełnie innego muzycznego ogródka. O ile w przypadku młodej Taylor Swift porzucenie muzyki country na rzecz mainstreamowego popu nie było szokiem, to już Chris Cornell nagrywający wspólną płytę z Timbalandem wywołał sporą konsternację. Wokalista zespołu Soundgarden, cieszący się zasłużoną renomą legendy grunge'u, zdobył sławę śpiewając utwory mroczne, niepokojące i atakujące uszy jazgotem przesterowanych gitar. Na pierwszej solowej płycie z 1999 roku dość mocno zmiękczył brzmienie, ale nawet wtedy nikt nie spodziewał się, że 10 lat później na albumie "Scream" zafunduje fanom zestaw miałkich, popowych piosenek, stworzonych w kolaboracji z modnym, hiphopowym producentem.
Chris Cornell ft. Timbaland - "Part of Me", źródło: YouTube / Chris Cornell
W 2009 roku nietęgie miny mieli fani Agnieszki Chylińskiej, którzy pokochali ją za zachrypnięty wokal i nieokiełznaną rockową energię, jaką emanowała będąc wokalistką grupy O.N.A. i na początku solowej kariery. Tymczasem "zliftingowana" artystka zaprezentowała się jako seksbomba, wijąca się zmysłowo w teledysku do dyskotekowej piosenki "Nie mogę Cię zapomnieć". Późniejsze dokonania Chylińskiej, takie jak udział w popularnym show komercyjnej stacji telewizyjnej czy napisana przez nią seria książek dla dzieci pokazały, że ukłon w stronę mainstreamu nie był jednorazowym skokiem w bok, a raczej trwałą zmianą osobowości artystki, która kiedyś szokowała bluzgami z ekranu pod adresem byłych nauczycieli.
Cornell i Chylińska, zgodnie z porzekadłem o wilku, którego ciągnie do lasu, wrócili jednak po jakimś czasie do swojego rockowego matecznika, czego nie można powiedzieć na przykład o zespole Linkin Park. Od początku działalności przejawiał on wprawdzie pewne cechy klasycznego boysbandu (przesadna dbałość o image, cyzelowanie kompozycji z pomocą profesjonalnego producenta), jednak w warstwie muzycznej hołdował ostrym, gitarowym brzmieniom. Przynajmniej do czasu. Ostatni album grupy, "One More Light" z 2017 roku, był już stricte popowy, a w jego powstaniu maczali palce współpracownicy Justina Biebera, Miley Cyrus i Katy Perry. Jaką stylistyczną drogę obierze grupa w przyszłości, trudno powiedzieć, zwłaszcza że w międzyczasie spotkała ją tragedia, jaką była samobójcza śmierć wokalisty Chestera Benningtona.
Linkin Park feat. Kiiara - "Heavy", źródło: YouTube / Linkin Park
Czy lepiej opanować do perfekcji jedną muzyczną stylistykę i, jak AC/DC, przez lata dawać fanom dokładnie to, czego oczekują? Czy może przyzwyczaić ich, że mogą się spodziewać jedynie niespodzianek i nie ustawać w artystycznych poszukiwaniach, jak Radiohead? Na to pytanie nie ma chyba właściwej odpowiedzi. Koniec końców i tak liczy się dobra muzyka.
kc