Brytyjski tabloid "The Sun" obwieścił, że nowym Bondem ma zostać Aaron Taylor-Johnson. Aktor nie potwierdził, ani nie zaprzeczył jednoznacznie tym doniesieniom. Wiadomo, że od dłuższego czasu trwają starania o wybór osoby, która miałaby się wcielić w agenta 007. Angaż Aarona Taylora-Johnsona - białego mężczyzny w typie playboya - mówiłaby sporo o powrocie serii do utartych szlaków. Byłaby też sygnałem dla trendów w kinie światowym. Każdy James Bond był bowiem w pewnym sensie odbiciem swoich czasów.
Ci (nie aż tak) okropni Sowieci
Ian Fleming, były oficer brytyjskiego wywiadu w czasach II wojny światowej, powołał Jamesa Bonda do życia w 1952 roku na kartach "Casino Royale". Już w pierwszej powieści Agent 007 musi zmierzyć się z La Chiffrem pracującym dla sowieckiej służby kontrwywiadowczej SMERSZ. Odtąd to właśnie radziecki kontrwywiad będzie głównym przeciwnikiem Bonda w pierwszych książkach z serii. Sowieci pozostaną przeciwnikami także ekranowego Bonda aż do zakończenia zimnej wojny, ale stosunek filmów z Agentem 007 do komunistów będzie zmieniał się razem ze zmieniającą się sytuacją polityczną.
Zimnowojenna rywalizacja Wschodu z Zachodem była znakomitym tłem dla przygód najsłynniejszego oficera MI6. Jednak kiedy w 1962 roku na ekranach kin zagościł "Doktor No", pierwsza ekranizacja powieści Fleminga, film znacznie złagodził antyradziecki przekaz książkowego pierwowzoru. Antagonista nie służył Sowietom, a tajemniczej organizacji WIDMO (SPECTRE). Dlaczego? Film był kręcony w czasie odwilży w stosunkach ZSRR ze Stanami Zjednoczonymi (bo chociaż Bond jest na wskroś brytyjski, to pieniądze są amerykańskie i filmy były szyte na miarę potrzeb rynku USA). Nikita Chruszczow przekonywał, że możliwa jest pokojowa koegzystencja z Zachodem. Amerykanie chcieli odpocząć od antykomunistycznej obsesji, której symbolem był makkartyzm.
Premiera "Doktora No" zbiegła się w czasie z wybuchem kryzysu kubańskiego, który zakończył czas odwilży. Dlatego już w kolejnym filmie – "Pozdrowieniach z Rosji" (1963) – choć antagonistka nadal służy organizacji WIDMO (w książkowym oryginale była agentką SMERSZ), to jest ona już karykaturalnym wyobrażeniem agentki KGB.
Nuklearne widmo
Trzeci obraz serii, "Goldfinger", uważany jest za wzorcowy film z Bondem. Było w nim wszystko, co uwielbiają fani serii: gadżety, piękne kobiety i superluksusowe samochody, ekscentryczny złoczyńca z absurdalnie wymyślnym planem, wartka akcja i chyba najbardziej pamiętna riposta w dziejach serii ("Oczekuje pan, że będę mówił" rzuca Auricowi Goldfingerowi przywiązany do stołu Bond, patrząc na zbliżający się powoli śmiertelny promień lasera, "Nie, panie Bond, oczekuję, że pan umrze" odpowiada czarny charakter).
"Goldfinger" jest też pierwszym filmem, który karmi się zimnowojennym strachem przed nuklearną zagładą. Plan złoczyńcy polega bowiem na skażeniu brudną bombą rezerw amerykańskiego złota w Forcie Knox. Motyw broni atomowej w niepowołanych rękach przewijał się przez bondowskie filmy aż do schyłku zimnej wojny.
"Goldfinger" pojawił się na ekranach w 1964 roku, w momencie szczytowego zaangażowania USA w wojnę w Wietnamie. Oczy opinii publicznej były wówczas zwrócone w kierunku Dalekiego Wschodu, co również znalazło swoje odzwierciedlenie w filmie. Bezpośrednim przeciwnikiem Bonda jest co prawda Goldfinger, ale w szerszej perspektywie antagonistą bohatera są też komunistyczne Chiny – wzrastająca potęga doby zimnej wojny – które dostarczają złoczyńcy technologię do budowy bomby, licząc na zniszczenie światowego systemu finansowego.
Efektem skanalizowania obaw na "trzecią siłę" próbującą zyskać na destabilizacji świata jest podejmowanie przez Bonda współpracy ze Sowietami w filmach z lat 70. Taki wątek pojawia się w licznych obrazach epoki sir Rogera Moore’a, w: "Szpiegu, który mnie kochał", "Moonrakerze", "Tylko dla twoich oczu", "Ośmiorniczce" i "Zabójczym widoku". Wszędzie uosabiała go postać szefa KGB, gen. Anatola Gogola.
Bond z mieczem świetlnym
Twórcy filmów z Agentem 007 reagowali zawsze nie tylko na bieżącą sytuację polityczną, ale też aktualne trendy popkulturowe. W żadnym z odcinków serii nie jest to tak widoczne, jak w "Moonrakerze" z 1979 roku. Choć odbieganie w ekranizacjach od treści bondowskich książek Fleminga ma długą tradycję, to w przypadku tego filmu zgadzają się niemal wyłącznie tytuł i nazwiska bohaterów. W powieści z 1955 roku przeciwnik Bonda, Hugo Drax, jest nazistowskim naukowcem, który po wojnie projektuje dla Brytyjczyków (niczym Werner von Braun dla Amerykanów) rakietę zdolną wynieść człowieka w kosmos. Potajemnie współpracuje jednak z Sowietami, by przy pomocy pocisku zniszczyć Londyn. W filmie jest już szalonym milionerem, który chce zgładzić przy pomocy broni chemicznej ludzkość i odtworzyć ją następnie na podstawie zgromadzonych przez siebie w kosmicznej arce wybrańców. W finale filmu Bond udaje się… na orbitę okołoziemską.
Wycieczka w przestrzeń kosmiczną Agenta 007 to jedna z najbardziej ekstrawaganckich (a w przypadku filmów o Bondzie konkurencja jest spora) odsłon serii. I nie jest to wypadek przy pracy. Zaledwie dwa lata przed premierą "Moonrakera" na ekrany kin weszły "Gwiezdne wojny" na zawsze odmieniając oblicze Hollywood. Nawet Bond musiał dostosować się do opanowującego zachodnią popkulturę fenomenu.
Miami Bond
W 1989 roku zimna wojna zbliżała się ku końcowi. Blok wschodni chwiał się pod ciężarem własnej niewydolnej gospodarki i przemian społecznych zapoczątkowanych w Polsce. Agonia ZSRR i zwycięstwo świata zachodniego spowodowała, że klasyczni przeciwnicy Bonda – sowieccy szpiedzy – przestali być atrakcyjni jako wielkie zagrożenie.
Amerykanie – a przecież na ten rynek skierowane były przygody Agenta 007 – żyli już innym wielkim problemem. Od blisko dwudziestu lat toczyła się wypowiedziana przez prezydenta Ronalda Reagana wojna z narkotykami. Od dekady trwała kampania "Just Say No" ("Po prostu powiedz nie") zapoczątkowana przez Nancy Reagan. W amerykańskiej telewizji wyżyny popularności zdobywał serial "Miami Vice" o policjantach walczących z handlarzami narkotyków. Przede wszystkim jednak szczyt potęgi osiągało wówczas kokainowe imperium Pabla Escobara. Nieprzypadkowo w "Licencji na zabijanie" (1989), szesnastym filmie z serii, Agent 007 (z twarzą Timothy’ego Daltona) rusza na prywatną wojnę nie z szaleńcem pragnącym przejąć władzę nad światem za pomocą wymyślnej machiny zagłady, a z południowoamerykańskim handlarzem narkotykowym Franzem Sanchezem.
Janusowe oblicze Bonda (i Wielkiej Brytanii)
Wraz z zakończeniem zimnej wojny Bond definitywnie stracił swojego kluczowego przeciwnika, ale pierwszy film z Piercem Brosnanem w roli głównej, "GoldenEye" (1995), rozgrywa się nadal w cieniu rywalizacji na linii NATO – Układ warszawski. Bond ląduje w rzeczywistości postsowieckiej Rosji, gdzie spotyka młodą programistkę (w tej roli Isabella Scorupco) i musi zmierzyć się z Janusem – tajemniczym mafijnym bossem.
Koniec zimnej wojny pozwolił wpuścić do świata Bonda odcienie szarości: biało-czarną rywalizacje między Wschodem i Zachodem zastąpiło rozliczenie z przeszłością. Jego symbolem jest właśnie Janus (Sean Bean), który okazuje się byłym agentem MI6 i przyjacielem Bonda Aleciem Trevelyanem. Były Agent 006 wyjawia, że jest potomkiem Kozaków, którzy w czasie II wojny światowej walczyli po stronie III Rzeszy, poddali się Brytyjczykom i zostali przez nich wydani na pastwę Stalina. Ojciec Janusa z rozpaczy zabił matkę późniejszego czarnego charakteru i sam odebrał sobie życie. Trevelyan, podobnie jak Bond, jako sierota został zwerbowany przez wywiad. Postać grana przez Beana jest mrocznym odbiciem Bonda (czego symbolem jest wyciągnięte z ery Connery’ego molestowanie postaci granej przez Scorupco), ale trudno odmówić mu prawa do nienawiści do Wielkiej Brytanii.
Bond lat 90. to też nowe podejście do kobiet w marce. W rolę przełożonej Agenta 007, M, wcieliła się po raz pierwszy Judy Dench. Nowa M nie przepada za Bondem, ma go za "seksistowskiego, mizoginistycznego dinozaura". Panna Moneypenny przestrzega Agenta 007 przed molestowaniem, a "dziewczyna Bonda" informacje zdobywa dzięki umysłowi, a nie seksapilowi.
Informacja jest bronią
Przygody Bonda jak papierek lakmusowy zareagowały na wzrost znaczenia informacji jako broni zdolnej do destabilizowania państw i społeczeństw. Już w kolejnym filmie z Brosnanem Agent 007 musi zmierzyć się z diabolicznym magnatem prasowym Eliotem Carverem, który gotów jest wywołać III wojnę światową w zamian za otrzymanie monopolowej koncesji nadawczej w Chinach (znów te Chiny…). Wypowiedziane w 1997 roku stwierdzenie złoczyńcy (i pioniera fake newsów), że "słowa są nową bronią, a satelity nową artylerią" brzmią proroczo w otaczającym nas świecie.
Carver znalazłby zapewne wspólny język z Raoulem Silvą, złoczyńcą epoki cyfrowej w "Skyfall" (2012), który jedną spreparowaną informacją zdołał opustoszyć całą wyspę. Właśnie w tym filmie refleksja nad potęgą (i zagrożeniem ze strony) technologii jest tematem znakomitej sceny pierwszego spotkania Bonda z kwatermistrzem wywiadu, a zarazem młodym geniuszem komputerowym Q. Z ust tego drugiego padają słowa: "W piżamie i z herbatą w jeden dzień narobię więcej szkód laptopem niż ty przez rok w terenie".
Nieprzypadkowo to właśnie "Skyfall" był obrazem, którego premiera zbiegła się z 50. rocznicą filmowego Bonda. Technologiczny geniusz Silva w roli szwarccharakteru, M, której grozi zamknięcie programu agentów 00 i skierowanie na emeryturę, lekceważący Bonda geek Q, finał w odciętej od cywilizacji posiadłości, słowem: cały obraz jest odpowiedzią na pytanie, czy we współczesnym, pełnym technologii, świecie jest jeszcze miejsce dla staroświeckiego Agenta 007, którego – mimo wymyślnych gadżetów – najlepszym przyjacielem pozostaje wysłużony Walther PPK. Pytania te nasilają się w kolejnym z serii "Spectre". Odpowiedź jest oczywiście jednoznaczna.
Nie czas się uśmiechać
Restart serii, zapoczątkowany przez "Casino Royale" w 2006 roku, przyniósł jeszcze jedną znacząca zmianę w marce. Bond znów okazał się podatny na wpływ swoich czasów. Tym razem chodzi o pewien specyficzny trend w kinematografii. W 2002 roku, tym samym, w którym na ekranach kin zagościł obraz "Śmierć nadejdzie jutro", ostatni z Piercem Brosnanem w roli Agenta 007, można było zobaczyć również "Tożsamość Bourne’a". Nowy filmowy cykl szpiegowski kontrastował z coraz mocniej przerysowanymi przygodami Bonda. Był poważny i mroczny. Trzy lata później, w obrazie "Batman: Początek" Christopher Nolan wyznaczył nowy, obowiązujący do dziś, trend redefinicji herosów popkultury: mitologię bohatera odzierano z elementów nierealistycznych, stawiając przy tym na jak największy, często brutalny, realizm. Tą drogą poszły wszystkie dotychczasowe filmy z Danielem Craigiem. Podobnie było z "Nie czas umierać". Film zakończył się symboliczną (007 została czarnoskóra kobieta) i dosłowną śmiercią Bonda. To symboliczne katharsis. Teraz czas na restart serii.
oprac. Bartłomiej Makowski