"Martin pisze piosenki, Alan jest dobrym muzykiem, Dave jest wokalistą, a ja się obijam" – tak "Fletch" scharakteryzował podział ról w Depeche Mode w dokumentalnym filmie "101", nakręconym w 1989 roku. Kilka lat później na głowę Andy'ego spadło trochę więcej obowiązków, gdy Alan Wilder postanowił opuścić zespół. Jednak to nie wybitne muzyczne umiejętności sprawiły, że ten niezwykle skromny człowiek był kluczową postacią kultowej brytyjskiej grupy.
Akuszer i ojciec chrzestny Depeche Mode
Fletcher był w Depeche Mode od zawsze, a nawet trochę dłużej. Już w 1977 roku wraz ze szkolnym kumplem Vince'em Clarkiem założył zespół No Romance in China, w którym – jak sam przyznał po latach – znalazł się głównie dlatego, że posiadał gitarę basową i coś tam potrafił na niej brzdąkać. Gdy dołączył do nich Martin Gore, zmienili szyld na Composition of Sound, a dopiero kiedy na pokładzie pojawił się wokalista Dave Gahan, grupa przyjęła nazwę, pod którą miała zawojować świat.
Można zatem powiedzieć, że to właśnie Fletcher miał najdłuższy staż w Depeche Mode, biorąc pod uwagę również embrionalne fazy rozwoju zespołu. Amerykański magazyn "Rolling Stone" napisał o nim kiedyś wprawdzie, że jego funkcja ogranicza się do pozowania do zdjęć i odbierania czeków, jednak była to opinia krzywdząca dla Andy'ego. Był on bowiem przede wszystkim dobrym duchem grupy, rozładowującym napięcia między dwoma "samcami alfa", czyli Dave'em i Martinem. Jego talenty dyplomatyczne przydały się szczególnie na początku tego stulecia, gdy po wydaniu albumu "Exciter" jego koledzy srodze się pożarli w kwestiach finansowych i artystycznych. Po latach muzycy oddali hołd niezwykłej osobowości Fletchera, pisząc w komunikacie o jego śmierci, że "miał złote serce i był zawsze na miejscu, kiedy trzeba było wsparcia w potrzebie, rozmowy, śmiechu czy zimnego piwa".
Rzecznik prasowy, menedżer i szary obywatel
"Fletch" pełnił także rolę nieformalnego rzecznika prasowego Depeche Mode. To właśnie z jego ust fani najczęściej dowiadywali się o nowych albumach czy planowanych trasach koncertowych formacji. Znał się też na biznesowych meandrach działalności w branży muzycznej, dzięki czemu mógł uważnie patrzeć na ręce menedżerom zespołu, a od czasu do czasu wręcz przejmował ich obowiązki.
Jednocześnie jego życie prywatne było utrapieniem dla wydawców tabloidów. Od prawie 30 lat był mężem kobiety, z którą miał dwójkę dzieci, a do jego ulubionych rozrywek należała gra w szachy. W połowie lat 90. przeżył wprawdzie załamanie nerwowe, ale to nic w porównaniu choćby z jego kolegą z zespołu Dave'em Gahanem, który popadł w heroinowy nałóg, zaliczył próbę samobójczą i doświadczył śmierci klinicznej po przedawkowaniu narkotyków.
Nieśmiały wokalista i DJ hobbysta
No dobrze, ale dla fana muzyki ważne są przede wszystkim dokonania Fletchera na tym polu. Jego partie klawiszy ozdabiają oczywiście wiele przebojów Depeche Mode, jednak w żadnym z nich nie widnieje on jako współautor, nie wiadomo też nic o żadnym wyjątkowym motywie czy riffie, który mógłby posłużyć za przykład ukrytego muzycznego geniuszu Andy'ego. Chcąc usłyszeć jego wokal, trzeba wyłuskać z albumu "Violator" ukryty na nim krótki i nieuwzględniony w opisie utwór "Interlude #2 (Crucified)". Ponoć udzielił też swego głosu w chórze służącym za tło piosenki "Condemnation" z płyty "Songs of Faith and Devotion".
źródło: YouTube / Depeche Mode
W chwilach wolnych od obowiązków w macierzystej grupie "Fletch" lubił pobawić się w DJ-a. Grywał w klubach i na festiwalach w Europie, Azji i Ameryce Południowej. W 2004 roku zawitał nawet do warszawskiej "Stodoły", czego efektem był wydany po jego występie bootleg "One Night in Warsaw".
Sceniczne ostatki
Polscy fani mieli okazję po raz ostatni zobaczyć Andy'ego na scenie 5 lipca 2018 roku, gdy wraz z Depeche Mode zagrał na festiwalu Open'er w Gdyni. Kilkanaście dni później w Berlinie muzycy dali ostatni wspólny koncert. Na razie trudno przepowiadać, jaki los czeka grupę po śmierci jednego z jej filarów. Nawet jeśli Depeche Mode przetrwa, z pewnością nie będzie to już ten sam zespół.
kc