W miniony weekend w Miami odbywał się koncert wieńczący amerykańską trasę koncertową Lady Gagi. Tournée gwiazdy popu miało niespodziewany finał, bowiem wokalistka musiała opuścić scenę w trakcie występu, w trosce o bezpieczeństwo swoje i towarzyszącej jej ekipy. Wszystko dlatego, że nad Hard Rock Stadium rozpętała się ogromna burza.
Płaczące diwy popu
Koncert nie został dokończony, ku rozpaczy fanów oraz samej artystki, która ze łzami w oczach przepraszała za całą sytuację w mediach społecznościowych. – Naprawdę staraliśmy się dokończyć dzisiejszy występ, ale nie mogliśmy tego zrobić. Nawet kiedy deszcz przestał padać, błyskawice uderzały w ziemię blisko nas – lamentowała Lady Gaga.
Autorka hitu "Poker Face" dołączyła tym samym do grona popowych diw płaczących z powodu krzywdy wyrządzonej swym fanom. Kilka miesięcy temu podobną rozpacz demonstrowała Adele tuż po tym, jak w ostatniej chwili odwołała planowane od wielu miesięcy koncerty w Las Vegas. Nie wszyscy jednak poczuli się tym pocieszeni – na głowę gwiazdy posypały się gromy rzucane przez ludzi, którzy nie tylko zakupili drogie bilety na koncert, ale zarezerwowali już sobie loty i noclegi w stolicy amerykańskiego hazardu.
Gromy nad Dylanem
Również w rockowym światku zdarzały się koncerty przerywane przez kaprysy pogody lub samych artystów. Wielu polskich fanów Boba Dylana zapewne wciąż ma w pamięci jego koncert w Krakowie 17 lipca 1994 roku. Była to wyjątkowo pogodna, letnia niedziela, przynajmniej do czasu, gdy na scenie umieszczonej na stadionie Cracovii pojawił się amerykański bard z gitarą. W trakcie koncertu z nieba lunęły strugi ulewnego deszczu, którym, na domiar złego, towarzyszyła burza z piorunami. Obawiając się porażenia prądem, ze sceny najpierw ewakuował się zespół towarzyszący Dylanowi, a niedługo później sam artysta, po wykonaniu finałowej piosenki solo z gitarą akustyczną.
Obrażony Morrissey
O ile krakowski koncert Dylana można uznać mimo wszystko za udany (a na pewno pamiętny), zupełną porażką okazał się występ Morrisseya w warszawskim klubie Stodoła w listopadzie 2014 roku. Były lider grupy The Smiths opuścił scenę już po niecałych trzydziestu minutach, gdy poczuł się urażony komentarzem jednego z fanów na widowni. W wydanym później przez organizatorów oświadczeniu można było przeczytać, że ów człowiek "wypowiedział niezwykle obraźliwe i szowinistyczne słowa pod adresem Artysty". Naoczni świadkowie całego zdarzenia twierdzili, że brzmiały one: "Don’t chat, just sing" (nie gadaj, po prostu śpiewaj)…
Wybuchowy Axl Rose
Znacznie poważniejsze konsekwencje miał "foch" Axla Rose'a podczas koncertu zespołu Guns N' Roses odbywającego się 2 lipca 1991 roku w St. Louis w amerykańskim stanie Missouri. Incydent, który przeszedł do historii pod nazwą "The Riverport Riot" rozpoczął się od tego, że wokalista zauważył na widowni fana robiącego zdjęcia, mimo obowiązującego zakazu. Ponieważ ochrona nie była w stanie go spacyfikować, Axl sam rzucił się w tłum, by wymierzyć sprawiedliwość. Po odebraniu aparatu niesfornemu fanowi muzyk wrócił na scenę, ale tylko po to, aby rzucić o nią mikrofonem i ogłosić, że idzie do domu.
Chwilę potem zespół przestał grać, co w ogóle nie spodobało się publiczności. Rozpoczęła się kilkugodzinna zadyma, w której kilkadziesiąt osób zostało rannych. Axl Rose został po niej oskarżony o podżeganie po zamieszek, a grupa Guns N' Roses dostała zakaz wstępu do St. Louis, zniesiony dopiero kilka lat temu.
Choć zdecydowana większość koncertów zespołu Guns N' Roses przebiegała znacznie spokojniej od tego z St. Louis, wiele z nich rozpoczęło się z dużym opóźnieniem. To także była wina nieobliczalnego wokalisty, który potrafił pojawić się na miejscu nawet trzy godziny po planowanym czasie rozpoczęcia występu. W ostatnich latach Axl Rose spokorniał na tyle, że grupa jest w stanie trzymać się godzin zapisanych na biletach wstępu – o czym przekonali się chociażby polscy fani podczas tegorocznego koncertu zespołu na PGE Narodowym w Warszawie.
Czytaj też:
kc