Polskie Radio

Esencja grunge'owego brudu. 30 lat płyty "Dirt" zespołu Alice in Chains

Ostatnia aktualizacja: 29.09.2022 07:00
29 września 1992 roku ukazał się album "Dirt" – jeden ze sztandarowych albumów epoki grunge'u. To właśnie dzięki niemu grupa Alice in Chains dołączyła do grona klasyków gatunku, który wstrząsnął muzyczną sceną początku lat 90.
Layne Staley - tragiczna postać grungeu
Layne Staley - tragiczna postać grunge'uFoto: PAP/DPA/Rudi Keuntje/Geisler-Fotopress

Płyta "Dirt" trafiła do sklepów w apogeum grunge'owej zawieruchy. Mijał niemal równo rok od wydania rewolucyjnego krążka "Nevermind" Nirvany, triumfy święcił też zespół Pearl Jam i jego znakomity debiut "Ten". Oczy i uszy fanów zwrócone były na zagubione na północno-zachodnim krańcu Stanów Zjednoczonych miasto Seattle, które w tamtym okresie uchodziło za centrum muzycznego świata.

Pochodząca z tego miasta grupa Alice in Chains nie była już wówczas zupełną świeżynką na scenie. Miała na koncie wydany dwa lata wcześniej album "Facelift", doceniony przez fanów ciężkiego rocka. Jednak dopiero "Dirt" miał jej zapewnić miejsce w gronie "wielkiej czwórki" grunge'u, w którym – oprócz wspomnianych wcześniej zespołów – umieszcza się jeszcze formację Soundgarden. Jest to zarazem jedna z najbardziej mrocznych płyt tego muzycznego nurtu, który sam w sobie nie należał do najweselszych.

Wojna, śmierć i narkotyki

Kompozytorem zdecydowanej większości spośród trzynastu utworów, które wypełniają "Dirt", jest gitarzysta Jerry Cantrell. Odpowiada on także za mniej więcej połowę tekstów, w których porusza m.in. tematykę nieuchronnej śmierci, odrzucenia i okrucieństw wojny. Duże wrażenie robi szczególnie kompozycja "Rooster", nawiązująca do losów ojca Jerry'ego, który był weteranem wojny w Wietnamie. Spod palców Cantrella wyszedł także największy przebój z tej płyty, zatytułowany "Would?" i poświęcony pamięci Andrew Wooda, frontmana grupy Mother Love Bone, który zmarł z przedawkowania narkotyków.

źródło: YouTube / Alice In Chains

Niebezpieczne używki były zmorą również wokalisty Alice in Chains Layne'a Staleya. W momencie nagrywania albumu "Dirt" 25-letni muzyk miał już za sobą terapię odwykową, która jednak niewiele mu pomogła. W napisanych przez siebie tekstach utworów z tego krążka Staley śmiało opowiadał o swoim nałogu – niestety czasami brzmiało to bardziej jak apoteoza zażywania narkotyków niż ostrzeżenie przez zgubnymi skutkami ich zażywania. Życie dopisało do całej historii smutny epilog, wokalista zmarł bowiem niecałą dekadę później, będąc wrakiem człowieka.

Klasyk ze śmiercią w tle

Wszystko to nie zmienia faktu, że "Dirt" to po prostu kawał świetnej muzyki rockowej. Album został nominowany do nagrody Grammy w kategorii "Najlepsze wykonanie hardrockowe", do dziś bywa też umieszczany z rozmaitych zestawieniach najważniejszych rockowych lub metalowych płyt w historii (m.in. przez magazyny "Rolling Stone" i "Guitar World").

Biorąc pod uwagę, że dwaj z czterech muzyków biorących udział w nagraniu krążka zakończyli żywot w tragicznych okolicznościach (basista Mike Starr zmarł w 2011 roku z przedawkowania leków), może on być także przestrogą przed skutkami zbyt rockandrollowego trybu życia.

Czytaj też:

kc/kor