Na początku była… prawda
Pomysł wykorzystania osoby łudząco podobnej do kogoś innego, np. oficera wrogiej armii, po to, aby go nim zastąpić i w ten sposób móc szpiegować przeciwnika, wydaje się nieprawdopodobny. Dlatego powszechne jest przekonanie, że przygody Stanisława Kolickiego który zastąpił oficera Abwehry Hansa Klossa i jako agent J-23 szpiegował dla radzieckiego wywiadu, to wymysł wyobraźni. A jednak nie!
Niejaki Nikołaj (Nikanor) Iwanowicz Kuzniecow, oficer radzieckiego kontrwywiadu, przez kilka lat działał na terenie Ukrainy i Galicji jako oficer Wehrmachtu Paul Wilhelm Siebert. W tym czasie jego niemiecki sobowtór o tym nazwisku przebywał w radzieckiej niewoli. Nie czas i miejsce, by rozwijać historię Kuzniecowa, który w marcu 1944 roku zginął na Wołyniu – ważne, że taka sytuacja była możliwa i się zdarzyła. Co więcej, to nie był jedyny taki przypadek...
Nazwisko z książki telefonicznej
W 1956 roku w ZSRR ukazała się trzytomowa powieść "Baron von Goldring", której autorem był ukraiński pisarz Jurij Dold-Mychajłyk. To opowieść o radzieckim szpiegu, który jest łudząco podobny do tytułowego barona i… Reszty nie warto opowiadać, bo można się domyślić. Dzieło, wg oceny pisarza i scenarzysty Andrzeja Safjana, było gorzej niż mierne, ale wystarczyło, by w 1960 roku na jego podstawie nakręcono w ZSRR film "Z dala od domu".
Na początku lat 60. Janusz Morgenstern dostał propozycję adaptacji książki Mychajłyka do Teatru Telewizji. Reżyser zgodził się, ale postawił warunek, że bohaterem będzie Polak. Napisanie scenariusza zaproponował zaś Andrzejowi Zbychowi (pod tym pseudonimem ukrywała się spółka pisarska dwóch Andrzejów: Sypulskiego i Safjana). Panowie po przebrnięciu (z trudem) przez książkę, postanowili napisać własny scenariusz sześciu odcinków. Nazwisko bohatera wzięli z książki telefonicznej Gdańska: wybrali je, ponieważ kojarzyło się z polskim słowem "kłos".
Kloss nie może zginąć!
"Stawka większa niż życie" pojawiła się w Teatrze Telewizji pod koniec stycznia 1965 roku. Początkowo główny bohater miał zginąć w ostatnim odcinku idąc tym samym w ślady Nikołaja Iwanowicza Kuzniecowa. Okazało się jednak, że spektakle Teatru Telewizji tak się spodobały Polakom, że do redakcji zaczęły masowo przychodzi listy z żądaniem "odwołania" śmierci Klossa i realizacji kolejnej części jego przygód. Temat został dodatkowo wzmocniony propagandowo przez ludzi związanych z ówczesnym szefem MSW Kazimierzem Moczarem i jego grupą "Partyzantów", co było elementem rozgrywek frakcyjnych w kierownictwie PZPR.
Kolejne odcinki "Stawki…" zostały więc zrealizowane. Scenarzyści musieli jedynie rozwiązać problem techniczny, gdyż w ostatnim odcinku I serii kończy się II wojna światowa. Aby uniknąć zamieszania, część nowych odcinków rozgrywała się już po wojnie, a Kloss szukał ukrywających się hitlerowskich zbrodniarzy wojennych.
Młody, przystojny, mało znany
Wielka popularność "Stawki większej niż życie" w Teatrze Telewizji otworzyła drzwi do realizacji serialu. Władze nie szczędziły środków wiedząc, że to będzie sukces. Oczywiście nikogo nie interesowały pieniądze – ważny był jedynie wydźwięk ideologiczno-propagandowy. A ten był naprawdę niesamowity, na dodatek taki, jakiego oczekiwano, czyli bardzo pozytywny.
Z kolei rola Hansa Klossa zrobiła ze Stanisława Mikulskiego gwiazdę pierwszej wielkości. Zatrudniono go, ponieważ był przystojnym blondynem o niebieskich oczach, doskonale się prezentował w mundurze i… był mało znany. Po serialu już do końca życia miał zostać "tym ze Stawki…". Dla niektórych był też "Panem Samochodzikiem" albo kultowym Wujkiem Dobra Rada, jednak to Hans Kloss skradł serca Polaków, a przede wszystkim Polek.
Dowcip, ale na poważnie
Popularność J-23 i uwielbienie dla polskiego szpiega, podsycane zresztą przez ówczesną propagandę, było tak silne, że młodzież szkolna, szczególnie w niższych klasach, całkiem serio traktowała dowcip, że "II wojnę światową wygrali Hans Kloss wraz czterema pancernymi i psem oraz niewielką pomocą Franka Dolasa". Żarty żartami, ale to zestawienie dość jasno pokazuje, czym żyła polska telewizja i kinematografia końca lat 60. A co za tym idzie – czym żył cały kraj. "Stawka większa niż życie", Czterej pancerni i pies" oraz "Jak rozpętałem II wojnę światową" nie tylko były hitami tamtych czasów, tworzyły także zupełnie inny, nowy obraz II wojny światowej. Tu Polacy nie byli już "pokonanymi bohaterami": wydźwięk tych produkcji był bardzo wyraźny i wskazywał jasno – to my wygraliśmy tę wojnę!
Z historią na bakier?
Jak wiadomo zachodni filmowcy, a celują w tym Amerykanie, z dużą swobodą podchodzą do prawdziwej historii. Oczywiście nie zmieniają ostatecznego wyniku wojny lub bitwy, ale to, co do nich prowadzi jest już polem dowolnej interpretacji. W podobny sposób historię II wojny światowej potraktowali twórcy "Stawki większej niż życie". Pojawiają się tam echa prawdziwych wydarzeń (np. czystki po nieudanym zamachu Stauffenberga), miejscem akcji są prawdziwe miasta (np. Gdańsk, Stambuł) albo nieprawdziwe (Tolberg), ale bardzo podobne do prawdziwych (Kolberg, czyli Kołobrzeg). Filmowy efekt ostateczny jest taki sam jak prawdziwy: Niemcy przegrali, "nasi" wygrali, po co więc drążyć?
W 2009 roku telewizja wyemitowała "Stawkę większą niż życie", a każdy odcinek poprzedzony był analizą prowadzoną przez historyków, którzy go komentowali, przedstawiali tło historyczne, weryfikowali przedstawione fakty i je ewentualnie odkłamywali. Pomysł nie cieszył się dużą popularnością, gdyż jego pomysłodawcy i realizatorzy zapomnieli o sprawie podstawowej: u podstaw uwielbienia dla jakiejś produkcji filmowej zawsze leży tzw. magia kina. Widz dlatego kocha film, że jest w nim rzeczywistość filmowa, która nie zawsze – a właściwie to zdecydowanie rzadko – odpowiada tej rzeczywistości za oknem. Na tym właśnie polega jej siła. I nawet jeżeli gdzieś na początku jest zamysł propagandowy, to z czasem on wietrzeje i znika. Tak właśnie stało się w przypadku "Stawki…".
Brunner – wróg, którego kochamy nienawidzić
Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że na 18 odcinków "Stawki większej niż życie", Brunner grany przez Emila Karewicza pojawia się jedynie w… pięciu. To mniej niż 1/3 serialu, a jakie odcisnął na nim piętno! Ale też nie oszukujmy się: pozytywna postać zawsze jest mniej interesująca od czarnego charakteru. Przystojny J-23 ubrany w zielony mundur Abwehry łamał damskie serca – słynne swego czasu było serialowe zdjęcie Mikulskiego w tymże mundurze z co najmniej dwuznacznym podpisem "Takim pokochały go Polki" – natomiast Brunner w czarnym mundurze SS łamał charaktery i kości. Jednak słynne zdanie "Brunner, ty świnio!" nigdy nie padło z ust Hansa Klossa – on to wyraził bardziej kulturalnie, a przy okazji trafniej: "Wyjątkowa z ciebie kanalia, Brunner", co jednak do kultury popularnej się nie przedarło. Za to "Ręce, ręce, ręce, Kloss" wykrzyczane przez jego oponenta – i owszem.
Od Klossa do Maja
Szypulski i Safjan, twórcy postaci Klossa, mieli świadomość, że stał się on swoistym superbohaterem. Jednak mimo to nie byli w stanie zdyskontować jego popularności tworząc kolejne odcinki jego przygód. A przecież w ostatnim odcinku "Stawki większej niż życie" pt. "Gruppenfuhrer Wolf", zostawili otwartą furtkę pozwalając uciec Brunnerowi. I próbowali ją wykorzystać: w latach 70. napisali opowiadanie dziejące się w czasach współczesnych. Jego bohaterem był agent J-23, który jako Jean Kloss-Moczulski, reporter francuskiego tygodnika "Les études économiques", tropi w Ameryce Południowej organizację "W" założoną przez ukrywających się nazistów. Jej szefem jest właśnie Hermann Brunner ukrywający się jako dr Gebhert.
Jednak sytuacja w Polsce diametralnie się zmieniła: zamiast Gomułki był Gierek, zamiast "naszej małej stabilizacji" – propaganda sukcesu. I nikogo (przynajmniej wśród decydentów) nie interesował podstarzały radziecki agent z wojenną przeszłością. Dlatego opowiadanie stało się podstawą dla serialu "Życie na gorąco", którego bohaterem był o pokolenie młodszy dziennikarz, redaktor Maj (w tej roli Leszek Teleszyński), współpracujący wyłącznie z polskimi tajnymi i jawnymi organami ścigania. Miał być naszym Jamesem Bondem, ale wyszło jak zwykle: śmieszno-żałośnie.
Nieudany sequel
Można żałować, że do kolejnego wykorzystania postaci Klossa doszło tak późno i do tego znowu w tak słabej produkcji. Mowa oczywiście o "Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć" (film i serial), wyreżyserowanym przez Patryka Vegę wg scenariusza, którego zręby stworzyli jeszcze autorzy "Stawki większej niż życie" Andrzej Szypulski i Andrzej Safjan. Po ich śmierci (w 2011 roku) ostatecznymi scenarzystami zostali Władysław Pasikowski i Przemysław Woś. W filmie, który rozgrywa się na dwóch planach czasowych, Klossa grają Tomasz Kot (rok 1945) i Stanisław Mikulski (lata 1975/76), a Brunnera Piotr Adamczyk (rok 1945) i Emil Karewicz (lata 1975/76).
Popularność liczona w miliardach
Nie można jednak zapominać, że "Stawka większa niż życie" była niezwykle popularna nie tylko w Polsce, ale także w całym obozie socjalistycznym, a nawet poza jego granicami. Podobno kiedy był emitowany w radzieckiej telewizji, wyludniały się ulice. Stał się też inspiracją do nakręcenia na początku lat 70. serialu "Siedemnaście mgnień wiosny", który w ZSRR zyskał podobną pozycję, jak "Stawka..." w Polsce, a status Wiaczesława Tichonowa, który grał Stirlitza, odpowiadał Mikulskiemu – Klossowi.
W Czechosłowacji nasza produkcja również cieszyła się wielkim powodzeniem, a w Czechach doczekała się nawet kilku stron internetowych. Wielokrotnie był też emitowany w dawnej Jugosławii, co sprawiło, że dzięki silnemu sygnałowi, można go było oglądać również w Albanii i północnej Grecji, gdzie zdobył wielką popularność. W Albanii popularny był nawet taki dowcip: "Jakie są dni tygodnia? Poniedziałek, wtorek, środa, Kloss, piątek…" W Ameryce Północnej "Stawka…" nie miała szansy na emisję (zbyt duża konkurencja i nieznane realia), ale w Ameryce Południowej – był pokazywany i chętnie oglądany.
Swego czasu reżyser Janusz Morgenstern stwierdził, że "Stawkę większą niż życie" mogło obejrzeć łącznie nawet miliard ludzi. Dzieląc te szacunki na pół i tak jest to chyba najlepszy wynik w historii całej polskiej produkcji telewizyjnej i filmowej.
pr