Polskie Radio

Rozmowa z Markiem Wikińskim

Ostatnia aktualizacja: 25.07.2011 07:15

Krzysztof Grzesiowski: Poseł Sojuszu Lewicy Demokratycznej pan Marek Wikiński. Dzień dobry, panie pośle.

Marek Wikiński: Dzień dobry państwu, witam panów.

K.G.: O poniedziałkowej porannej, deszczowej porze.

M.W.: Mamy piękną jesień tego lata.

K.G.: Prawda? No właśnie. Panie pośle, dzisiaj po raz ostatni zbiera się sejmowa komisja śledcza badająca okoliczności śmierci Barbary Blidy, jest raport przygotowany przez Ryszarda Kalisza, 260 stron i do tego zgłoszonych sto kilkadziesiąt poprawek, głównie autorstwa posłów Prawa i Sprawiedliwości. Natomiast dzisiejsza Rzeczpospolita donosi, że Sojusz przygotował już pismo w sprawie postawienia przed Trybunałem Stanu prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego i byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę. Rzeczywiście gotowe jest takie pismo?

M.W.: Dzisiaj będzie ostatnie posiedzenie komisji, na której posłowie muszą rozpatrzyć projekt uchwały, projekt raportu końcowego przygotowanego przez pana mecenasa Ryszarda Kalisza. To bardzo rzetelnie, bardzo kompetentnie i precyzyjnie przygotowany akt oskarżenia przeciwko dwóm politykom głównie Prawa i Sprawiedliwości – panu premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu i panu byłemu ministrowi Zbigniewowi Ziobrze. Raport zawiera również takie elementy, jak propozycje zmian w prawodawstwie, aby nigdy więcej taka sytuacja, jaka miała miejsce za rządów Prawa i Sprawiedliwości nie miała miejsca.

A jeżeli chodzi o wniosek, to będzie naturalna konsekwencja przyjęcia raportu końcowego sejmowej komisji śledczej badającej przyczyny tragicznej śmierci śp. Barbary Blidy. Wierzę głęboko, że posłowie Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, którzy podczas wieloletnich prac tej komisji mieli wgląd we wszystkie dokumenty, we wszystkie materiały, wysłuchiwali przesłuchań oficerów służb specjalnych, zagłosują za wnioskiem o postawienie przed Trybunał Stanu obu polityków PiS-u.

K.G.: 115 podpisów jest potrzebnych, by taki wniosek znalazł się w sejmie.

M.W.: Tak, dlatego jako...

K.G.: SLD tych głosów nie ma, więc trzeba szukać....

M.W.: Dlatego jako SLD...

K.G.: ...tych, którzy poprą.

M.W.: Dlatego jako SLD zwrócimy się do posłów Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Wierzę, że znajdzie się kilkudziesięciu sprawiedliwych wśród obu tych ugrupowań, a jeżeli w tej kadencji sejmu tych podpisów posłowie Platformy Obywatelskiej nie złożą, to będziemy apelowali do wyborców, aby w nowym sejmie klub Sojuszu Lewicy Demokratycznej liczył co najmniej 115 parlamentarzystów, tak, abyśmy mogli samodzielnie złożyć taki wniosek w przyszłym sejmie.

K.G.: Posłowie Platformy się bynajmniej nie odżegnują od podpisania się pod takim wnioskiem, ale zrobią to tylko i wyłącznie ze względu na merytoryczną ocenę wniosków dowodowych. Tak z rozmów kuluarowych. Jak pan sądzi...

M.W.: Z rozmów kuluarowych wynika jednoznacznie...

K.G.: ...czy to tylko taka zapowiedź, czy jednak się podpiszą?

M.W.: ...wynika jednoznacznie, że zarzuty merytoryczne, które są ujęte w projekcie raportu końcowego przygotowanego przez pana przewodniczącego Ryszarda Kalisza, że oni nie kwestionują tych zarzutów, bo one są po prostu udokumentowane, one są przedstawione w sposób bardzo rzetelny, bardzo wiarygodny i tutaj nie ma innej drogi, jak tylko pokazanie wszystkim politykom, że nie może być takich praktyk, jakie miały miejsce za rządów Jarosława Kaczyńskiego.

K.G.: Jeden z politologów, dr Wojciech Jabłoński wypowiada się dziś we wspomnianej Rzeczpospolitej na temat raportu i mówi, że gdyby raport był przedstawiany w innym terminie, można by wierzyć w merytoryczność zawartych w nim wniosków, ale teraz jest to czysto wyborcza zagrywka związana z kampanią.

M.W.: Pan dr Jabłoński widocznie nie bierze pod uwagę dwóch faktów. Fakt pierwszy – po katastrofie smoleńskiej 2010 roku posłowie Prawa i Sprawiedliwości zawnioskowali do marszałka sejmu, ówczesnego marszałka sejmu pana Bronisława Komorowskiego o to, by zawiesić procedowanie wszystkich komisji śledczych do czasu rozstrzygnięcia wyborów prezydenckich. Tak że od 10 kwietnia do praktycznie połowy lipca 2010 roku żadna z komisji śledczych nie pracowała. Jeżeli chodzi o tę konkretną komisję śledczą przez blisko 6 miesięcy trwała korespondencja między panem przewodniczącym Ryszardem Kaliszem a ówczesną szefową kancelarii sejmu na temat możliwości technicznych przesłuchania oficerów służb specjalnych w taki sposób, aby nie ujawnić ich tożsamości. Dopiero po pół roku udało się panu przewodniczącemu Kaliszowi dzięki uprzejmości prezesa Sądu Najwyższego w pomieszczeniach, które są w sądzie, doprowadzić do przesłuchania oficerów służb specjalnych. To pozwoliło kontynuować prace. Tak że dodając te 6 miesięcy i 5 miesięcy przerwy związanej z tragedią smoleńską mamy prawie rok czasu, który spowodował opóźnienie prezentacji raportu ministra Kalisza. Tak że to są obiektywne...

K.G.: Czyli tak z powodów polityczno–proceduralnych mniej więcej, tak to można nazwać.

M.W.: To są obiektywne fakty, które były przeszkodą do przedstawienia raportu końcowego znacznie wcześniej. To jest naprawdę przypadkowy splot okoliczności. Gdyby nie katastrofa smoleńska, gdyby nie ta obstrukcja byłej szefowej kancelarii sejmu, raport byłby już rok temu opublikowany.

K.G.: Czy ma pan nadzieję, że w najbliższy piątek opinia publiczna pozna treść.. tylko tu jest pytanie: czy całego, czy obszernych fragmentów całego raportu przewodniczącego komisji ministra Jerzego Millera?

M.W.: Tak jak miliony Polaków jestem zawiedziony postawą premiera polskiego rządu Donalda Tuska, który obiecywał społeczeństwu, obiecywał nam, że jak tylko otrzyma raport smoleński od pana ministra Jerzego Millera, niezwłocznie przekaże go opinii publicznej. Później okazało się, że to tylko były słowa, obietnice rzucone na wiatr i premier po otrzymaniu raportu pod pretekstem tłumaczenia na dwa języki... nie wiem, dlaczego dwa, przecież można było tłumaczyć na inne języki – na niemiecki, na chiński, na hiszpański, bo wielu ludzie na świecie posługuje się tymi językami, nie było potrzeby, aby na koszt polskiego podatnika tłumaczyć raport, można go było natychmiast opublikować, jeżeli pan premier Tusk miałby szczerze rzeczywiście intencje, w języku polskim, a dziennikarze, panów koledzy rosyjskojęzyczni, anglojęzyczni natychmiast przetłumaczyliby na swoje narodowe języki i mielibyśmy sprawę już dawno przedstawioną opinii publicznej. A tak można odnieść wrażenie, że pan premier Tusk zwlekał z prezentacją raportu do takiego dnia, kiedy już nie będzie obrad sejmu, posłowie wyjadą na wakacje, liderzy opinii publicznej, dziennikarze czołowi będą na zasłużonym odpoczynku, na zasłużonym urlopie i ta sprawa tak zostanie po prostu potraktowana bardzo lekko. Mam nadzieję, że zostanie raport opublikowany w tym ostatnim już terminie, chyba już honorowo już pan premier nie będzie mógł wystąpić z inną propozycją terminu prezentacji raportu smoleńskiego i wierzę głęboko, że będzie miał odwagę podjąć męskie decyzje i zdymisjonować osoby, które były odpowiedzialne za feralny lot polskiego prezydenta z najwyższymi dostojnikami naszego państwa.

K.G.: Podobno raport ma nie zawierać nazwisk osób, które mogą być odpowiedzialne.

M.W.: Ale ma opisywać  stanowiska, ma opisywać funkcje, tak że będzie wiadomo z dokładnością co do kropki nad literą i w nazwisku, kogo dotyczy dane stanowisko.

K.G.: Czy rację ma premier mówiąc, że nie przewiduje, by rodziny ofiar wcześniej otrzymały tekst raportu?

M.W.: Tu znowu jest pan premier Tusk niekonsekwentny, bo wcześniej publicznie obiecał rodzinom w lutym...

K.G.: Nie, nie, cytuję premiera: „Zawsze mówiłem, że nie przewidujemy takiej procedury”.

M.W.: W lutym 2011 roku była informacja ogólnie dostępna w mediach, gdzie pan premier mówi, że zostaną rodziny uprzedzone o zawartości raportu. Najbliżsi członkowie rodzin katastrofy smoleńskiej uznali, że będą mieli jak gdyby prawo do pierwszeństwa do wglądu do raportu, żeby rzeczywiście z telewizji, z radia, z gazet nie dowiadywać się o tym, co się działo w ostatnich sekundach życia ich najbliższych.

K.G.: Czyli gdyby to od pana zależało, pan by udostępnił.

M.W.: Mi nie grozi bycie premierem, tak że nie będę podejmował takiej decyzji.

K.G.: Ale czysto po ludzku, zrobiłby pan to?

M.W.: Jeżeli obiecałem coś, to bym dotrzymał słowa, bo ja dotrzymuję słowa. Tym się różnię od Donalda Tuska.

K.G.: A to by pan obiecał, gdyby pan był premierem?

M.W.: Pan premier obiecał to rodzinom smoleńskim. Gdybym ja obiecał coś komuś, to bym dotrzymał słowa. Kiedy zakładałem się z Donaldem Tuskiem, przegrałem, dotrzymałem słowa. Donald Tusk nie dotrzymuje słowa. Tym się różnimy.

K.G.: Skoro o premierze mowa, spodziewa się pan w kampanii wyborczej takiego pojedynku jeden na jeden Grzegorz Napieralski – Donald Tusk?

M.W.: No, zależy to od tego, jakie będą propozycje...

K.G.: Podobno zaproszenie już zostało z państwa strony wysłane.

M.W.: ...propozycje ze strony naszych rywali politycznych. Nasz lider pan przewodniczący Grzegorz Napieralski jest gotowy do debaty o przyszłości Polski i jeżeli tylko pan premier Tusk zechce debatować o przyszłości, która jest przed nami, a to nie będzie łatwa przyszłość, pan przewodniczący Napieralski do takiej debaty jest gotowy. W formule wyborów prezydenckich była ta finałowa debata w układzie czterech liderów ugrupowań parlamentarnych, wtedy pan Bronisław Komorowski, Waldemar Pawlak, Jarosław Kaczyński i Grzegorz Napieralski mówili o swoich poglądach politycznych przed milionami telewidzów. Myślę, że taka debata powinna koniecznie odbyć się przed wyborami parlamentarnymi.

K.G.: Dziękujemy za rozmowę. Poseł Marek Wikiński, Sojusz Lewicy Demokratycznej, gość Sygnałów Dnia.

M.W.: Dziękuję bardzo państwu, dziękuję panom.

(J.M.)