Legia Warszawa pokonała 0:1 na wyjeździe Gaziantepspor. Strzelcem jedynego gola w spotkaniu był Miroslav Radović.
W pierwszych minutach delikatną przewagę uzyskali Turcy, ale pierwszą naprawdę dobrą okazję stworzyła sobie Legia. W 8. minucie Danijel Ljuboja znakomicie wyciągnął obrońców poza pole karne, piłka trafiła na prawe skrzydło do Miroslava Radovicia, ten idealnie dośrodkował do zupełnie niepilnowanego Michała Kucharczyka, jednak młody napastnik z pierwszej piłki uderzył obok słupka.
Gospodarze po kilku minutach rozpoczęli szturm na bramkę Legii. Najpierw Ismael Sosa odebrał piłkę Jakubowi Rzeźniczakowi przy linii końcowej, ale dośrodkowanie Argentyńczyka zostało zablokowane.
W 23. minucie strzał Ceylana zza pola karnego nie sprawił większych problemów Skabie, ale minutę później bramkarz Legii musiał wznieść się na wyżyny umiejętności. Znakomity rajd przeprowadził Wagner, wbiegł między obrońców, a na linii pola karnego oddał piłkę Sosie. Ten uderzył z pierwszej piłki pod poprzeczkę, ale Skaba znakomicie wybił piłkę na rzut rożny.
Po tej akcji legionistom wreszcie udało się odsunąć grę od swojego pola karnego.
Przed meczem jeden z ekspertów przywołał opinię, według której zawodnicy Gaziantepsporu zazwyczaj na własnym boisku na początku rzucają się na przeciwnika, ale gdy ten przetrwa pierwszą falę uderzeniową, Turcy tracą zapał.
Pierwsza połowa zdaje się tę opinię potwierdzać. Po fali ataków przez ostatni kwadrans pierwszej części gry gospodarze nie stworzyli poważniejszego zagrożenia pod bramką Skaby, a legioniści umiejętnie rozbijali ich ataki, próbując konstruować własne.
Do przerwy gole jednak nie padły.
Gaziantepspor: Karcemarskas - Sume (58' Pehlivan), Gungor, Ceylan (85' Demir), Ivan - Olcan, Kurtulus, Wagner, Noukeno, Popow (67' Tosun) - Sosa
Legia: Wojciech Skaba - Jakub Rzeźniczak, Michał Żewłakow, Marcin Komorowski, Jakub Wawrzyniak - Manu (81' Janusz Gol), Ariel Borysiuk, Ivica Vrdoljak, Miroslav Radović, Michał Kucharczyk (61' Michal Hubnik) - Danijel Ljuboja (90' Michał Żyro)
Śląsk z szansami ale bez zaliczki na rewanż
Od początku meczu licznie zgromadzeni kibice przy Oporowskiej byli świadkami dobrego, szybkiego widowiska. Co najważniejsze, stroną przeważającą byli gospodarze, którzy stworzyli sobie sporo bardzo dobrych okazji do wyjścia na prowadzenie. Brakowało jednak skuteczności.
Groźnie pod bramką Valentina Galeva zrobiło się już w 6. minucie po kontrze w wykonaniu Sebastiana Mili, który zagrał nieco za mocno do dobrze wychodzącego Piotra Ćwielonga. "Pepe" ponowną szansę otrzymał już chwilę później, kiedy po akcji Piotra Celebana dwukrotnie próbował pokonać golkipera gości – pierwszy strzał został zablokowany, a dobitka skutecznie obroniona przez Galeva.
To były trudne chwile dla Bułgara, bo gdyby nie ofiarna interwencja obrońcy w 18. minucie Mateusz Cetnarski miałby otwartą drogę do bramki Lokomotivu. Najlepszą okazję w pierwszej połowie wrocławianie zmarnowali w 21. minucie. Cristian Diaz wdarł się z piłką w pole karne, znalazł się sam przed Galevem, ale piłka po strzale Argentyńczyka przeleciała tylko obok słupka.
Wrocławianie nie zwalniali tempa i byli stroną, która zdecydowanie przeważała, więc gol dla WKS-u wydawał się tylko kwestią czasu. Niestety także po zmianie stron podopieczni trenera Lenczyka nie potrafili wykorzystać nadarzających się okazji do pokonania Galeva.
W ciągu kilku minut wrocławianie co najmniej trzykrotnie mogli umieścić piłkę w siatce Lokomotivu. Tuż po przerwie idealną okazję miał Ćwielong, ale z bliska przeniósł piłkę nad bramką. W 58. minucie "Pepe" chyba zrażony wcześniejszymi niepowodzeniami zachował się zbyt altruistycznie i zamiast samemu strzelać, zdecydował się na podanie do Roka Elsnera, ale piłka nie dotarła do adresata.
Chwilę później wrocławianie przeprowadzili najładniejszą akcję tego meczu. Amir Spahić popisał się kilkudziesięciometrowym podaniem do Waldemara Sobota, ten odegrał do Johana Voskampa, Holender podał do Mili, który zdecydował się na strzał zza pola karnego. Uderzenie kapitana Śląska okazało się jednak minimalne niecelne.
W 79. minucie wydawało się, że wreszcie piłka po strzale Soboty wpadnie do siatki, ale pomocnik Śląska strzelił wprost w Galeva. Nie było także powtórki sprzed dwóch tygodni, kiedy Voskamp jako rezerwowy dał upragnione zwycięstwo nad Dundee United. Tym razem bramkarz gości zdołał obronić strzał głową Holendra.
Pomimo wielu okazji wrocławianie nie zdołali wygrać tego meczu i do Sofii udadzą się bez żadnej zaliczki. Jeżeli Śląsk będzie prezentował taką grę i poprawi skuteczność – o wynik konfrontacji z Bułgarami możemy być spokojni. Lokomotiw przez całe spotkanie nie potrafił ani razu poważnie zagrozić bramce Mariana Kelemena.
Śląsk w europejskich pucharach
Śląsk, który na międzynarodowej arenie występuje po 24-letniej przerwie, awans do trzeciej rundy wywalczył po dramatycznej batalii z Dundee United. Przed własną publicznością wygrał 1:0, a w Szkocji przegrał 2:3, choć było już 0:2 i 1:3. Następny rywal to czwarty zespół ostatniego sezonu w Bułgarii.
Śląsk Wrocław - Lokomotiw Sofia 0:0
Śląsk Wrocław: Kelemen - Celeban, Pietrasiak, Wasiluk, Spahić - Sobota, Elsner, Cetnarski, Mila, Ćwielong - Diaz.
Lokomotiw: Galew, Savić, Lahczew, Werbanow, Dobrew, Goranow, Welew, Iwanow, Atanasow, Pisarow, Yordanovw
Sędzia: Mauro Bergonzi (Włochy). Widzów: 7000.
ah