Polskie Radio

Tekst Rymoliryktanda

Ostatnia aktualizacja: 19.11.2011 19:54

SŁÓWSKAZANIECNA

Doprawdy,

miriady, hordy, nawet może hiperotchłań dni,

wprzód krzta szyku fraz chłonie mnie jak tłuszcze grill,

jak do brudu muchy mordę, jak PKP do podłużnych chwil –

tak ja garnę się do sylab, by w bój bujać je jak Egipcjan Nil.

 

Ci porządni, tamci superżądni – ubóstwiają blichtr,

a mnie uciechą rymu kształt i trzon, i entourage, i

jak hojne Mazowsze ma zorzę, co lśni –

tak jawnie ja w niebłahym worze

chyżo wożę słowa w sobie jak uncję krwi.

 

Kiwi ma miąższ, żądło wąż, a ja mój wzorzec

obietnic hardych z glin;

kto łamie je wciąż, tego do Zbąszynka wożę,

by strzygł wyżłom i kszykom brwi –

bo jakżeby to tak lekceważyć je niby prukwy strużki drwin.

 

Tembr słów jest mi droższy niż kanclerza kwit,

niż w piłce gole Citki i Baby-Jagi mit –

jak nitki krwi tkwi mi w żyłach to, jak w świni kwik,

jak po ujściu z babci bibki bitki w żołądku i naleśnik.  

 

Słowo wielokrotnie to sto stempli głębi;

żonglerzy gębą mielą, jak metrampaże łamią je od ręki.

Nie jestem Arielu bielą, pruję je też, lecz głównie do bitu pętli, rzadko by inni z rozczarowania więdli.

 

Niedotrzymywanie słów jak uryny

stęchły kwas w sobie kłębi,

inkoherencja świerzbi jak trąd bloki – gnębi to mnie, mdli.

Swe hasła waż więc jak hantle, bo to hopsztośne pręgi –

 

Tara Jerzy, myśląc tak i żnąc raz pszenżyto wszerz, zauważył naraz dwa marsjańskie kręgi. 

Tedy ufolud wyszedłszy zza chaszczy, mając dres kresz, rzekł im przez wytrzeszczone szczęki:

 

– Dziczejecie i dziczejecie,

fastfood, metatonii bełkot, chędożenia jęki.

Gzicie się i pniecie, lecz tylko słowności smak

i miłości znawstwo różnią was od innych wędlin.

Strzeżcie słów jak stróż bitego BMW! Nie dziczejcieżże!