Krzysztof Grzesiowski: Gościem Sygnałów Dnia jest działacz opozycji PRL-owskiej, były poseł, dziś doradca Prezydenta Rzeczpospolitej Henryk Wujec. Dzień dobry, witamy w Sygnałach.
Henryk Wujec: Dzień dobry panu, dzień dobry państwu.
K.G.: Dziś rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Przypomnijmy: został wprowadzony w nocy z 12 na 13 dzień grudnia 1981 roku, co w pana przypadku nie jest prawdą.
H.W.: Nie, w większości przypadków działaczy opozycji to jest nieprawda, dlatego że aresztowano ich wcześniej prewencyjnie, że tak powiem, dopiero zwożono członków Rady Państwa, bo skądinąd wiemy, działacz PAX-u Reiff mówił, że przyjechali po niego samochodem, żeby go zawieźć na Radę Państwa o północy, a nas aresztowali gdzieś koło godziny 10 wieczorem, jedenastej. Bogdan Borusewicz, któremu udało się uciec, z nim rozmawiałem później, przyszli do niego i chcieli go aresztować, też tak wieczorem o 10 w Sopocie, miał przygotowaną ucieczkę i dopiero zobaczyli, jak ucieka do lasu, to strzelali do niego po prostu, żeby go złapać.
K.G.: Trafił pan, znalazł się pan w ośrodku, to też ładna nazwa: ośrodek odosobnienia Warszawa Białołęka.
H.W.: Nie, na początek jeszcze Bylinek, w lasach pod Gdańskiem, bo nas zatrzymano w Gdańsku po posiedzeniu Komisji Krajowej...
K.G.: I dopiero potem przewieziono do Białołęki.
H.W.: Do takich lasów wieźli, tam był taki obóz pracy dla więźniów.
K.G.: Pamięta pan to zdjęcie?
H.W.: A, no to rzeczywiście, tak, ale to nie od razu było do zdjęcie, na początku była ścisła izolacja, po pewnym czasie dopiero udało nam się przeszmuglować to. Janusz Onyszkiewicz tutaj obecny na tym zdjęciu..
K.G.: To zdjęcie się nazywa: „Pięciu wspaniałych z Białołęki”.
H.W.: Tak. To jego narzeczona Joasia Jaraczewska, obecnie żona, a dodatkowo wnuczka Piłsudskiego jakiś szpiegowski aparacik dostarczyła.
Wiesław Molak: A jak wieźli wtedy pana do lasu, to co pan sobie myślał?
H.W.: Wie pan, to jest tak, że... Właściwie to jest groźna sytuacja, bo człowiek nie wie, oni nie informują, co się dzieje. Tutaj czułem się jeszcze dość dobrze, dlatego że nas było wielu, chociaż Jacek Kuroń opowiadał dramatyczną historię, jak pierwszy wchodził do tego aresztu i tam była taka ściana postrzelana, bo to była strzelnica, i szedł pierwszy, a za nim stał ten pluton ZOMO, on nie wiedział, co się stanie. (...) Ale w którymś momencie nas wieźli helikopterem, bo nas tam wyselekcjonowali w tym ośrodku, 11 osób wsadzili nocą do helikoptera i gdzieś wieźli nie wiadomo dokąd. Stan wojenny, zaciemnione wszystko, w jakichś lasach nas... nie w lasach, tylko w śniegach nas wysadzili, psy, strażnicy. To było groźne. Myśleliśmy, że do jakiegoś Związku Radzieckiego nas wiozą albo coś takiego. A to się okazało do Białołęki właśnie.
K.G.: Był pan internowany do września 82 roku, ale potem było gorzej, bo został pan aresztowany...
H.W.: Od razu, prosto z internowania...
K.G.: ...pod zarzutem próby obalenia ustroju Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.
H.W.: Od razu, znaczy bez śladu wolności, od razu prosto z internowania do więzienia, ale też miałem taki przejazd, bo przez Warszawę jechaliśmy do Białołęki i do Rakowieckiej i ja poprosiłem tych, którzy wieźli mnie: czy możecie mnie przewieźć Koszykową ulicą? – A dlaczego? – Bo tam jest moja teściowa, tam syn mój jest razem z teściową. A żona była internowana, więc... I przewieźli. No, nie widziałem oczywiście ani teściowej, ani syna, ale było miło, że blisko przejeżdżałem.
K.G.: Ile groziło z tego paragrafu za próbę obalenia ustroju?
H.W.: Było nas tak zwana jedenastka, to było czterech członków KOR-u i siedmiu członków Komisji Krajowej. Oni przygotowywali proces, robili śledztwo, straszyli tym, że od 8 lat do kary śmierci jest zagrożenie za ten paragraf, ale ponieważ nie było żadnych dowodów, można skazać, jeżeli są jakiekolwiek dowody, oni przygotowali takie lipne dowody, tam różne takie rzeczy, przygotowali jakieś takie dokumenty, fałszywki, ale to wszystko to był już inny czas, to nie był czas stalinowski, gdyby to był proces, to dziennikarze pokazaliby to wszystko. Oni sobie zdawali sprawę, że byłaby to kompromitacja. Zresztą pierwszy dzień procesu się odbył i od razu była kompromitacja pierwszego dnia tego procesu i zrezygnowali z procesu, potem ostatecznie starali się nas jakoś wyekspulsować za granicę, tak jak teraz Kubańczyków, na tej samej zasadzie, że jak pojedziesz za granicę, to was puścimy z rodzinami, gdzie zechcecie pojedziecie. No ale myśmy odmówili, nie chcieliśmy i w końcu trzymali, trzymali i puścili, była amnestia.
K.G.: Był pan uznany przez Amnesty International za więźnia sumienia, pan i wielu, wielu innych internowanych i więzionych wówczas. Czy to się wiązało z jakąś pomocą z zewnątrz, pomocą materialną?
H.W.: Tak, to było najważniejsze, to znaczy ja myślę, że to też trzeba ciągle podkreślać, że przecież ta Solidarność to był olbrzymi związek, 10 milionów ludzie, a represjonowanych to było 10, 20 tysięcy, mnóstwo ludzi, a jeżeli się weźmie wyrzuconych z pracy, to jeszcze więcej. Była olbrzymia pomoc z Niemiec, z Francji i przysyłane paczki, to związki zawodowe niemieckie, francuskie, szwedzkie, amerykańskie. I były regularne przychodziły paczki od rodzin, po prostu przypadkowych rodzin. Moja rodzina dostawała, jak ja wyszedłem na wolność, to ta paczka... To było wspaniałe po prostu, taka jakaś praktyczna solidarność z całej Europy.
K.G.: Dwa lata temu w jednym z wywiadów prasowych mówił pan, że to jedna z tych rzeczy, których nie mogę darować generałowi Jaruzelskiemu. Było wtedy tak wiele różnorodnych inicjatyw, nie zawsze oczywiście rozsądnych, społeczeństwo odzyskiwało nadzieję, wszyscy, a w każdym razie wielu przystępowało do naprawy Rzeczpospolitej, często zaczynając od własnego podwórka. Mówi pan, że dałoby się to zrobić inaczej, tak pan twierdzi. No nie dało się, jak pokazała historia...
H.W.: Tak, no więc to właśnie ja nadal...
K.G.: Ta zadra, ta pretensja wciąż panuje?
H.W.: Tak, to nadal. Nie uważam, żeby ten stan wojenny, jak się teraz bada, jak historycy badają, nie było żadnego powodu w tym momencie, żeby ten stan wojenny wprowadzać, żadne zagrożenie radzieckie nam nie groziło. Związek Radziecki w tym czasie prowadził wojnę w Afganistanie i owszem, wywierał presję na generała, żeby on wprowadził stan wojenny, ale nie było żadnego zagrożenia. I myśmy przecież przez te kilkanaście miesięcy stale poszerzali ten krąg wolności krok po kroku. To była tak zwana samoograniczająca się rewolucja, że wiedzieliśmy, że nie możemy od razu wszystko osiągnąć, bo to się skończy tragedią, tylko po kawałku, po kawałku. I planowaliśmy na przykład na wiosnę 82 nie żadnej rewolucji, tylko po prostu wybory do samorządów terytorialnych, była przygotowywana komisja, ordynacja i tak po kawałku, w zakładach pracy były samorządy pracownicze, już była ustawa nawet. Więc chodziło o to, żeby stopniowo się wyzwalać. No i oczywiście generał Jaruzelski i cała władza partii bała się tego, po prostu utracą władzę, to było oczywiste, że w pewnym momencie utracą władzę i to była po prostu walka o zachowanie władzy.
W.M.: I nie zadawał sobie pan nigdy pytania: wejdą, nie wejdą?
H.W.: Nie no, to cały czas, ale to pytanie było głównie w grudniu 80 roku i wtedy groziła nam interwencja, wtedy interwencja Cartera do Breżniewa, to już teraz historycy znają te fakty, uniemożliwiła. I potem w czasie kryzysu bydgoskiego w 81 roku w marcu, to byliśmy zabarykadowani w zakładach pracy. Oczywiście te barykady nie byłyby skutecznie, jak pokazało doświadczenie „Wujka”, ale w każdym razie byliśmy gotowi do starcia, do obrony. Na szczęście byliśmy na tyle mądrzy, ja mówię my to znaczy naród, naród był na tyle mądry, że nie domagał się... bo ja sobie myślę, gdyby to było teraz, ilu jest radykałów, ekstremistów, którzy by chcieli natychmiast, szablą, jedziemy tam... Tam było dużo strachu w Polsce, olbrzymia ilość strachu i ten strach był mądry, że z taką potęgą i z takim złem jak Związek Radziecki nie należy walczyć, trzeba jakoś to spacyfikować. I udało się to wtedy do grudnia, ale w grudniu sam generał Jaruzelski to zrobił już bez Związku Radzieckiego.
K.G.: W wywiadzie, którego fragment cytowałem, jest jeszcze jedno zdanie. Mówi pan, że wykopana wówczas przepaść dotąd się nie zabliźniła.
H.W.: Tak, no bo to jest tak, że wtedy to było... To trudno sobie w tej chwili wyobrazić, jaka była nadzieja, jak to się wtedy rozwijało, chociaż oczywiście ze strasznym bólem i ciężko się żyło, bo nie było zaopatrzenia, poziom życia był marny. Ale w 89, kiedy zaczęliśmy budować wolną Polskę i niepodległą, to znacznie mniej było tego, ludzie strasznie ucierpieli, dużo ludzi wyjechało za granicę, dużo ludzi wyleciało z pracy, i ten poziom nadziei był znacznie niższy, to na przykład świadczy frekwencja wyborcza 62%, czyli 48% w ogóle nie poszło do wyborów, mimo że walczyliśmy o wolną Polskę.
K.G.: Swoją drogą to, co pan powiedział... z tym, co pan powiedział, zgadza się Lech Wałęsa, który dziś w wywiadzie dla Gazety Wyborczej właśnie powtarza pana słowa, bo mówi, że przed 13 grudnia szliśmy razem, a potem wykopano podziały, które do dziś funkcjonują. To była zbrodnia na narodzie...
H.W.: Tak, to znaczy taka zbrodnia moralna, tak.
K.G.: To zresztą też mówił o tym, że zamordowano budzącą się w społeczeństwie nadzieję.
H.W.: Tak, ja się zgadzam, to była zbrodnia moralna, bo fizycznie oczywiście zginęło kilkadziesiąt osób, dużo ludzi ucierpiało i to jakoś teraz wyliczenia trwają. Ale znacznie gorsze było to, że te miliony ludzi, które naprawdę, to było coś takiego fenomenalnego, zostało bardzo mocno uderzonych i potem już nie próbowali drugi raz.
W.M.: I tak jak dzisiaj cytowaliśmy w Przeglądzie Prasy, że to była ogromna zapaść i stan wojenny, i później lata po stanie wojennym.
H.W.: No i ta gospodarka też, to straszne, ta zapaść gospodarcza i potem dźwiganie tego w trudnych warunkach w 89 roku.
K.G.: Tak sobie jeszcze przeglądam zdjęcia z panem w roli głównej, nie da się ukryć, z ośrodka odosobnienia w Białołęce, między innymi „Śniadanie na trawie pędzla Kiszczaka”, zna pan to zdjęcie, też pan w towarzystwie Jacka Kuronia, Lecha Dymarskiego i Jana Rulewskiego, są także pana zdjęcia z celi...
H.W.: Tak, tak.
K.G.: Ogląda pan często te zdjęcia?
H.W.: Nie, bo gdzieś miałem te zdjęcia, ale ponieważ ciągle gdzieś się pożycza, to ja je straciłem, ja tych zdjęć już nie mam. Ale czasami widzę, jak pokazują w telewizji i tam np. jest bardzo ładne zdjęcie, może pan akurat je ma, Jana Krzysztofa Kelusa, który... ja siedziałem z Onyszkiewiczem (...)
K.G.: To się nazywa „M4 w Internacie” – Henryk Wujec i Jan Krzysztof Kelus.
H.W.: Tak, to było bardzo... I on pisał te swoje piękne ballady tam wtedy układał, to było też widzieć ten proces twórczy, no i jak dobiera słowa, jak melodię, no fantastycznie, to przy okazji doświadczenie takie artystyczne dla mnie obserwacji...
MW Podśpiewywał pan też?
H.W.: Proszę?
MW Podśpiewywał pan też razem?
H.W.: No, on się pytał czasami, czy to sformułowanie jest dobre. Myśmy z Januszem tylko mogli powiedzieć: tak, nie, ale on sam wybierał. Nie, ale to było bardzo ładne, piękne ballady. Teraz jeszcze są śpiewane.
K.G.: Mimo że wokół wcale ładnie nie było.
H.W.: No ale właśnie one oddawały klimat tego, co tam się wtedy dzieje, np. Ballada o Jasiu Narożniaku, jak został złapany i strzelano do niego i potem uciekł z więzienia, był w jednym bucie, jak nawet tam Jan Krzysztof Kelus mówi.
K.G.: Dziś 30. rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Henryk Wujec był gościem Sygnałów Dnia. Dziękujemy za wizytę i za rozmowę.
H.W.: Dziękuję bardzo.
(J.M.)