Polskie Radio

Rozmowa z Jerzym Wenderlichem

Ostatnia aktualizacja: 30.04.2012 08:15

Roman Czejarek: Teraz poważnie już nie o muzyce, tylko o polityce. Jerzy Wenderlich, Sojusz Lewicy Demokratycznej, w naszym studiu. Dzień dobry, panie pośle.

Jerzy Wenderlich: Dzień dobry. Szkoda właśnie, że tę tematykę tak drastycznie pan odmienił.

Krzysztof Grzesiowski: Którą tematykę, panie marszałku?

J.W.: Myślałem, że będzie o muzyce, tak ładnie się zaczęło, a kończy się nie najlepiej. No ale myślę, że słuchacze, radiosłuchacze wytrzymają.

R.Cz.: Jakieś koncerty na 1 maja są przewidziane, tylko nie wiem, czy po waszej, czy po tej drugiej stronie?

J.W.: Są przewidziane, ale dlaczego musimy czekać aż do jutra?

K.G.: No ale skoro pan sobie życzy muzycznie, panie marszałku, co panu w duszy grało podczas kongresu Sojuszu?

J.W.: Wie pan, trudne pytanie, nie przygotowałem się, więc jak będę teraz zmyślał tytuły jakichś piosenek i one nie będą zupełnie takie właściwe,  żeby się dobrze kojarzyły, to wolę już tych tytułów nie wymyślać. No ale jeśli w tytule jakiejś piosenki jest słowo „nadzieja”, to niech by coś takiego było, bo formacja, która rzeczywiście podupadła, ale jest na dobrej drodze, żeby to zaufanie odzyskać, mówiąc za Norwidem, musi mieć tę nadzieję, bo jak on mówił, gdyby nie nadzieja, gdzieżby przyszłość była, i ja w nią wierzę.

K.G.: A co sugeruje, że Sojusz jest na dobrej drodze?

J.W.: A chociażby takie kontakty nie podczas spotkań, ale na ulicy, w sklepach ludzie traktują moją formację wciąż bardziej życzliwie. To jest najlepszy barometr do tego, żeby oceniać, jak się do niej odniosą właśnie takie, kiedy idzie się z torbą, niesie bułki, masło czy jakieś inny benekol i ludzie zatrzymują, mówią miłe słowa, to znaczy, że widzą w nas jakąś taką atrakcję, która nie jest awanturą, a jest programem, który można dla ludzi spełniać.

K.G.: Leszek Miller przemawiając podczas kongresu, powiedział coś takiego, że Sojusz będzie dążył do tego, by Polska... cytat może długi, ale interesujący: „Polska była sprawiedliwa, bogata, wielobarwna, pogodna, była krajem nowoczesnej gospodarki, trwałego zrównoważonego rozwoju, była państwem, w którym nie ma ludzi niepotrzebnych i odrzuconych, a zatrudnienie nie jest przywilejem”. Po takiej deklaracji, panie marszałku,  wszyscy powinni zażądać stanowczo wcześniejszych wyborów, a następnie gremialnie głosować na Sojusz Lewicy Demokratycznej. Tyle tylko, że to się nie sprawdza, to nieprawda te słowa, nie ma takiego kraju na świecie.

J.W.: No wie pan, oczywiście, że to były pewne skróty myślowe, tam było zawarcie pewnej idei, tam był zawarty kierunek, tam zawarta była tendencja, którą chcielibyśmy uzyskiwać. Zgadzam się z panem, że słowa Leszka Millera to trochę tak brzmiały: szczęścia, zdrowia, pomyślności. I może warto być bardziej oszczędnym w formułowaniu takich radosnych stwierdzeń. Ale ja myślę, że po tym, co powiedział Miller, kiedy dobierzemy jeszcze lepsze narzędzia niż ich używamy teraz, a te dobre narzędzia to zespoły eksperckie, to dobre projekty ustaw, których zgłaszamy bardzo dużo, one mogą do tego celu zarysowanego przez Millera szybciej niż później nas doprowadzić.

K.G.: Mówi pan o lepszych narzędziach. Podobno był przygotowany taki zbiór materiałów do dyskusji na kongresie. To się nazywało „Socjaldemokratyczna alternatywa. Kapitalizm na zakręcie, lewica na prostej”.  Ale do dyskusji nad tym dokumentem nie doszło, Leszek Miller miał być podobno przeciwny temu. To prawda?

J.W.: Nie, ja nic na ten temat nie słyszałem. Można rzeczywiście może troszeczkę mieć pretensji do tego, że zabrakło większej części i więcej czasu na kongresie, żeby porozmawiać programowo, ale z drugiej strony muszę też powiedzieć, że program, który powstawał m.in. pod moim kierunkiem i schyłku ubiegłego roku, on wciąż obowiązuje. Przecież Sojusz Lewicy Demokratycznej to nie Madonna, która musi odmieniać swoje przeboje co kwartał. Musimy być stali w tym, co raz ustaliliśmy. Więc ten program wciąż obowiązuje, ten dokument, o którym pan redaktor mówi, on powstał pod kierunkiem Józefa Oleksego, nowego wiceprzewodniczącego. Więc może zabrakło tego czasu na dyskusję programową, ale ona się toczy codziennie, i z tego wynikają później jakieś dobre projekty ustaw, o których mówiłem. Oby Platforma Obywatelska i PSL nie chciały być wszystkowiedzące, czyli tak jak to kiedyś o Czesławie Niemenie mówiono: „Czesław Niemen astigmatic”, czyli że wie wszystko – i jak śpiewać, i jak aranżować, i jak aparaturę podkręcić. Więc niech Platforma też nie będzie w wersji astigmatic, tylko słucha tych, którzy mają coś do powiedzenia.

K.G.: Wspomniał pan...

J.W.: Ja myślę o Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

K.G.: Wspomniał pan nazwisko Józefa Oleksego, wiceprzewodniczący Sojuszu wybrany na tę funkcję bez rekomendacji przewodniczącego, co chyba nie najlepiej wróży najbliższej współpracy.

J.W.: Nie, nie przesadzajmy, ale też nie ma sensu klajstrować rzeczywistości. Myślę, że Miller strzelił jak kulą w płot, kiedy zarekomendował swoich kandydatów. Myślę, że w ten sposób utopił dwóch dobrych ludzi, których rekomendował na te stanowiska, bo kiedy rekomendował kilka osób, to rozległy się jakieś takie pomruki niezadowolenia. Miller sam przyznał wczoraj, słuchałem to w którymś z programów, kiedy powiedział, że ludzie są przyzwyczajeni do demokracji. Myślę, że on więcej, skoro to wczoraj przyznał, nie będzie tej demokracji nadkruszał. Leszek Miller musi się rzeczywiście wyzbyć jakichś takich tendencji do tego, żeby jednoosobowo podejmować decyzje.

Na szczęście, jak Miller wczoraj przyznał, demokracja wygrała. Myślę, że on nie będzie chciał już robić tego rodzaju działań, które budzą pomruk niezadowolenia, bo tak sala reagowała na te jego rekomendacje. I dwie dobre osoby przez niego przegrały, czyli i Marek Siwiec, fantastyczny eurodeputowany, i Dariusz Joński. I gdyby nie te rekomendacje millerowskie, mieliby szansę.

K.G.: Czyli spodziewa się pan po Leszku Millerze, że już nie będzie mówił, że jeden weteran we władzach partii, to znaczy ja, wystarczy?

J.W.: Wie pan, ja lubię bon moty, ale myślę, że ich nadużywanie to też nie jest droga właściwa.

K.G.: No i teraz mamy kwestię, no właściwie następnego dnia, jutrzejszego dnia – pierwszy dzień maja, jeszcze parę miesięcy temu miało być wspólnie z Ruchem Palikota, ale teraz wiemy już, że  wspólnie na pewno nie będzie w sytuacji. Kiedy politycy, szefowie partii mówią o sobie, że jeden ma krew na rękach, a drugi jest naćpaną hołotą, trudno spodziewać się jakiegoś porozumienia, na którym podobno części polityków SLD zależy. Ale jak to wygląda z punktu widzenia przewodniczącego partii?

J.W.: Ale nie wiem, który ma krew na rękach...

K.G.: Leszek Miller według Janusza Palikota w związku z więzieniami CIA.

J.W.: Ja bym, gdy idzie o tę krew na rękach, to raczej bym to powiedział o Januszu Palikocie, że ma krew na rękach, bo sam widziałem, panowie też widzieliście, jak biegał z obciętym łbem od świni po studiach telewizyjnych, i to jeszcze jak...

K.G.: Czyli krótko mówiąc, jak tu się dogadać przy takiej argumentacji?

J.W.: ...i jak od tamtego czasu jest podobno nawet pośmiewiskiem rzeźników i masarzy, bo jak oni mówią, nawet profesjonalnie wieprza zaszlachtować nie potrafi. Tak że z tą krwią na rękach nie przesadzajmy, bo jak byśmy chcieli takie kuglarskie sztuczki zastosować, którą ja tu w tej chwili uczyniłem, to rzeczywiście możemy dojść do bardzo dziwnych konkluzji. Więc używajmy języka takiego właściwego, nie języka kuglarskich sformułowań, no i wtedy każda rozmowa jest lepsza niż brak rozmowy, tylko Janusz Palikot musi się zdefiniować, czy on jest wciąż moherowym beretem, jak był jeszcze parę lat temu, czy jest politykiem lewicowym, ale tu raczej nie pokazuje, że jest, dlatego że popiera drastyczne wydłużenie wieku, w którym przechodzi się na emeryturę, czy też jest jakimś ultraliberałem, bo przyjęcie notabene zdolnego posła Łukasza Gibały do swojego Ruchu o tym by zaświadczało. Więc Janusz Palikot niech się zdefiniuje, a jak się zdefiniuje, wówczas każda rozmowa jest właściwa z Januszem Palikotem również, choć lepiej by było, gdyby ten Ruch nie nazywał się Ruchem Palikota, a Ruchem Rozenka, bo to bardzo zdolny człowiek.

K.G.: Hm. Aleksander Kwaśniewski dziś w wywiadzie dla Gazety Wyborczej mówi o obu panach – o Leszku Millerze i o Januszu Palikocie – że wzajemna niechęć obu liderów wyklucza dialog, i to jest punkt pierwszy, a punk drugi – że jeśli chodzi o budowanie lewicowej alternatywy dla rządu Donalda Tuska, właśnie z tego punktu widzenia, tej wzajemnej niechęci liderów, rok 2012 to rok stracony.

J.W.: Jeśli Aleksander, jeśli pan prezydent Aleksander Kwaśniewski coś mówi, to można grymasić, można tupać, ale trzeba się w to wsłuchać, bo to jeden z najzdolniejszych polskich polityków polskiej transformacji, polskiego okresu po 89 roku, twórca i architekt nowoczesnej polskiej lewicy.  Tak że trzeba się wczytać w te słowa Aleksandra Kwaśniewskiego i myślę, że one na zdrowie wyjdą każdemu.

K.G.: A czy niezaproszenie byłego prezydenta na kongres Sojuszu to afront?

J.W.: Nie wiem, czy pan prezydent Aleksander Kwaśniewski był zaproszony, czy nie...

K.G.: A czy powinien być?

J.W.: ...ale oczywiście, że powinien być, i myślę, że jeśli pana prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego nie było, no, świadczy to o tym, że Miller się za mało starał.

K.G.: Tak na koniec, panie marszałku,  nie obawia się pan uszczuplenia szeregów klubu poselskiego SLD w najbliższym czasie?

J.W.: Wie pan, nie obawiam się tego, myślę, że u nas ludzie zdolni mało podatni są na jakieś konfitury ludzi bałamutnych, a Janusz Palikot wciąż jest bardziej bałamutem niż politykiem. Samo hapenerstwo nie wystarcza, aby poważnie poruszać się w świecie polityki. Jeśli odrzuci ten świat happeningów, jakichś drastycznych pomysłów na to, jak zwracać na siebie uwagę, to on w polityce ma szansę, ale też, jak powiedział w tym wywiadzie, na który się pan powoływał, pan prezydent Aleksander Kwaśniewski, niech odrzuci happeningi i niech zajmie się programem, a z programu wyniknie, jakim Janusz Palikot jest. Czy dobrze, niech już mu będzie, jakim chce być.

K.G.: Hm. A jeśli ktoś z polityków Sojuszu, z posłów Sojuszu połakomi się jednak na konfitury Janusza Palikota?

J.W.: E, wie pan, jeśli...

K.G.: Przypadki już były, jak pan wie.

J.W.: ...połakomi się na takie konfitury, to uznam, że przez przypadek trafił do Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Ja się w Sojuszu Lewicy Demokratycznej oczywiście bardzo dobrze czułem, kiedy mieliśmy ponad 40% poparcia, ale kiedy to poparcie spadło, może czułem się mniej komfortowo, ale zawsze czułem, że Sojusz Lewicy Demokratycznej to moja partia na dobre i na złe.

K.G.: Jerzy Wenderlich, wicemarszałek sejmu, Sojusz Lewicy Demokratycznej. Dziękujemy, panie marszałku,  za spotkanie i za rozmowę.

J.W.: Dziękuję bardzo.

(J.M.)