Polskie Radio

Rozmowa z red. Cezarym Gmyzem

Ostatnia aktualizacja: 06.11.2012 12:15

Grzegorz Ślubowski: Wielkie zwolnienia, zwolnienia w dzienniku Rzeczpospolita po publikacji artykułu o śladach trotylu we wraku Tupolewa w Smoleńsku. Pracę stracił między innymi autor artykułu i kierownictwo gazety. A w naszym studiu właśnie autor artykułu Cezary Gmyz i Kamila Terpiał-Szubartowicz.

*

Kamila Terpiał-Szubartowicz: Dzień dobry, witam serdecznie.

Red. Cezary Gmyz: Dzień dobry, witam państwa.

Żałuje pan, że napisał pan ten artykuł „Trotyl na wraku Tupolewa” w takiej wersji?

Nie, nie żałuję.

Napisałby pan go dokładnie tak samo? Żadnego słowa by pan nie zmienił?

Nie, dzisiaj oczywiście ten artykuł byłby bogatszy w informacje, bo minęło jednak parę dni od opublikowania tego artykułu, no i pojawiły się nowe informacje, których nie miałem w momencie, w którym publikowałem ten tekst, natomiast te informacje na tamten moment były informacjami wyczerpującymi i rzetelnie zebranymi.

Czyli jeszcze więcej informacji potwierdzających to, co pan napisał?

Tak, jeszcze rozmawiałem już po publikacji artykułu z paroma osobami, które uszczegółowiły pewne rzeczy, między innymi o to, jaki sprzęt był używany w Smoleńsku do poszukiwania tych śladów materiałów wybuchowych, no i jeszcze parę innych okoliczności, które towarzyszyły wizycie polskich prokuratorów.

Jakich okoliczności? Czy możemy o tym mówić?

Jedną z tych okoliczności jest to, że... bardzo ważnych okoliczności, że Rosjanie znają wyniki tych badań przesiewowych, o których pisałem, wiedzą po prostu, że urządzenia, które użyto, zareagowały tak jak się reaguje na materiały wybuchowe, więc to nie jest wiedza obca Rosjanom.

Czyli wyniki tych badań, które my Polacy mamy znać za pół roku, poznać mniej więcej za pół roku, tak?

Nie, nie, za pół roku to będą te ekspertyzy laboratoryjne...

Laboratoryjne.

Ja mówię o tych badaniach wykonanych przez spektrometry, które były nastawione na poszukiwanie śladów materiałów wybuchowych.

Pan cały czas twierdzi, że te wszystkie informacje są zweryfikowane w czterech, co najmniej czterech niezależnych źródłach.

Tak.

A czy o podanie danych tych źródeł był pan proszony przez wydawcę gazety, czyli prezesa zarządu Presspubliki Grzegorza Hajdarowicza? Bo takie informacje się pojawiały.

Nie, przez Grzegorza Hajdarowicza nie byłem proszony, on nie ma w ogóle prawa, żeby mnie o coś takiego prosić. Jest artykuł 16 prawa prasowego, który mówi, że mogę ujawnić dane informatora w niezbędnym zakresie wyłącznie redaktorowi naczelnemu, natomiast redaktor naczelny nie może jej ujawnić już nikomu bez zgody sądu, chyba żeby chodziło o morderstwo czy zamach na życie głowy państwa i tym podobne bardzo ciężkie przestępstwa.

To w takim razie redaktor naczelny, były już redaktor naczelny Tomasz Wróblewski zna dane pana informatorów?

Zna dane... to znaczy wie, skąd, z jakich kręgów ci informatorzy się wywodzą. No, tyle mogę powiedzieć, bo mnie również obowiązuje tajemnica prasowa.

Oczywiście, nawet nie będę pytać. Ale czy w takim razie potwierdza pan doniesienia artykułu w Newsweeku, który pisze, że tak naprawdę decyzja o napisaniu tego artykułu w tak mocnej wersji zapadła dopiero po rozmowie Tomasza Wróblewskiego z prokuratorem generalnym Andrzejem Seremetem, bo on zrozumiał, że Andrzej Seremet takie informacje pana potwierdził, a pan na początku był bardziej sceptyczny.

Ja byłem przekonany o prawdziwości informacji przeze mnie podawanych, to sceptyczny był redaktor naczelny w stosunku do tego tekstu...

To może ja zacytuję tylko zdanie z Newsweeka, podobno pana kolega z Rzepy, czyli Rzeczpospolitej, mówi tak: „Czarek na papierosie mówił mi, że nie wie, co o tym wszystkim sądzić, bo to przecież może być rosyjska prowokacja. Miał też świadomość, że taki nius odpali polityczną, a może nawet międzynarodową bombę”.  I odpalił.

Odpalił, no bo waga tych informacji rzeczywiście jest dość istotna. Natomiast to jest tak, że ja nie publikuję tekstu, żeby się rozpętała jakaś polityczna afera...

Ale miał pan tego świadomość.

Oczywiście, że miałem tego świadomość, że powaga informacji, które podaję, będzie miała również odbicie swoje w świecie polityki, bo nie będzie mogło być inaczej. Natomiast to było w ten sposób, że redaktor naczelny początkowo podchodził sceptycznie do informacji, które ja przynosiłem, i zdecydowaliśmy się na rzecz, która jest zupełnie rzadko spotykana, a właściwie chyba pierwszy raz doszło do czegoś takiego, że redaktor naczelny jedzie do prokuratora generalnego, żeby sprawdzić, czy informacje, które przyniósł mu dziennikarz, są prawdziwe. I rzeczywiście tak było, że dopiero po spotkaniu Tomasza Wróblewskiego z prokuratorem generalnym zapadła decyzja o puszczeniu tego tekst szybko.

Wczoraj prokurator generalny mówi, że czuje się zmanipulowany i że nigdy nie potwierdził takich informacji.

Mnie nie było przy rozmowie Tomasza Wróblewskiego z Andrzejem Seremetem.

A czy Grzegorz Hajdarowicz... no, musiał wiedzieć, jak rozumiem, o pracach nad tym tekstem. Newsweek pisze, że nawet dostał redaktor naczelny zielone światło na publikację tego tekstu w takiej wersji przez Grzegorza Hajdarowicza, który nawet w tym celu specjalnie przyleciał z Austrii. To prawda?

Nie wiem, czy właściciel gazety i prezes wydawnictwa w jednej osobie Grzegorz Hajdarowicz przylatywał z Austrii. Do tej pory mieliśmy taką zasadę w redakcji, której się trzymaliśmy, totalnego rozdzielenia redakcji od wydawnictwa, wydawca nie ma prawa ingerować w tekst, natomiast w tym wypadku rzeczywiście sytuacja była nadzwyczajna i wiem, że o publikacji tego tekstu Grzegorz Hajdarowicz został powiadomiony, choć nie wiem, czy czytał ten tekst, bo, podkreślam, pierwsza moja rozmowa z Grzegorzem Hajdarowiczem miała miejsce wczoraj, pierwsza i ostatnia, czyli rozmawiałem z nim dwa razy: pierwszy i ostatni raz.

Czyli na pewno usłyszał pan wczoraj to, co dzisiaj i wczoraj też już mogliśmy przeczytać w oświadczeniu dzisiaj w Rzeczpospolitej, że według Grzegorza Hajdarowicza tekst w takiej formie w ogóle nie powinien się ukazać, nie był udokumentowany, był pełen nadinterpretacji i uprzedzenia wyników badań oraz analiz. I ogromnym nadużyciem był też sam tytuł artykułu – tak pisze Grzegorz Hajdarowicz w oświadczeniu.

No, prezes Hajdarowicz chyba się poczuł dziennikarzem, on po raz pierwszy w życiu, bo on dzisiaj chyba miał debiut prasowy na łamach Rzeczpospolitej od razu na czołówce. Też sytuacja niespotykana w historii mediów. Ja rozmawiałem z gronem osób, które nie mają pojęcia, czym jest praca dziennikarza. Większość, tam była jedna osoba, która kiedyś pracowała jako... jeżeli się nie mylę, bo nie przedstawili mi się z nazwiska, więc znałem tam dwie osoby, trzecią poznałem parę dni temu, to był wiceprezes spółki. To z tego, co się zorientowałem później, jak zacząłem badać życiorysy zawodowe, jeden z panów się zajmował kiedyś siłownikami hydraulicznymi, wiadomo, że nasz właściciel jest potentatem na rynku palmy kokosowej, no więc mamy do czynienia...

Czyli nie ma za co przepraszać Grzegorz Hajdarowicz.

Jeżeli on się czuje winny, no to niech przeprasza. Ja się winny nie czuję.

Czuje się winny, jak pisze, choćby wywołaniu wojny polsko-polskiej.

Wie pani, to było jedno z najbardziej zdumiewających zdań, jakie ja usłyszałem w czasie wczorajszego posiedzenia: „Czy ma pan świadomość – pytał mnie prezes, bodajże prezes, bo już tam parę osób było – że doprowadził pan do stanu rozedrgania 40-miliony naród?”. [śmiech]

No ale też tak poniekąd było.

Tak też (...)

Po słowach, które padły o zamordowaniu np. z ust Jarosława Kaczyńskiego, były bardzo mocne, a padły po tym tekście właśnie.

No tak, tylko że niech pani pamięta, że ja zawsze trzymam się bardzo ściśle zasady oddzielenia dziennikarstwa od świata polityki. Ja miałem niejednokrotnie propozycje przejścia do świata polityki czy związania się z jakąś partią polityczną...

Z Prawem i Sprawiedliwością?

Nie, oferty padały naprawdę... Ja w tym zawodzie robię 22 lata, więc wie pani, Prawa i Sprawiedliwości nie było jeszcze, jak zaczynałem pracę dziennikarską. Ja chcę być dziennikarzem po prostu.

Bardzo dziękuję. Dziennikarz, były dziennikarz Rzeczpospolitej Cezary Gmyz. Dziękuję jeszcze raz za rozmowę.

Dziękuję, pozdrawiam.

(J.M.)