Skąd pomysł na książkę?
Misja Xibalba jak każda książka o przepowiedniach czy klątwach wiąże się dziwną historią. Inaczej nie posiadałaby mocy. Seria Wyjątkowi, której drugi tom – a o nim właśnie rozmawiamy – poświęcony jest meksykańskiemu końcowi świata ma swój początek w innej opowieści. Misja Feniks czyli tom pierwszy serii, mówi bowiem o alchemicznej recepturze uzyskiwania czystego złota i co za tym idzie nieśmiertelności. Drugą stroną medalu jest w oczywisty sposób koniec.
Odkrycia awersu i rewersu dokonał mój syn Mikołaj, który dowiedział się, że rozmyślam nad kolejnym tomem i zastanawiam się dokąd i w jakim celu udadzą się moi bohaterowie. Stwierdził, że nie ma lepszego tematu w 2012 roku niż koniec świata i możliwość uratowania ludzkości przed zagładą. Nie ja więc podjęłam ostateczną decyzję, ale piętnastolatek, który miał być potencjalnym czytelnikiem następnego tomu serii. Nie bez znaczenia było to, iż w dzieciństwie słuchał opowieści o Meksyku, Gwatemali, Hondurasie i Belize. Miałam okazję odbyć podróż trwającą prawie półtora miesiąca po tych regionach i nosiłam w sobie obrazy, zapachy i dźwięki przestrzeni, którą uważam za magiczną. Temat trzeciego tomu wymyśliła natomiast córka Julia. Będzie nim tajemnica dysku z Fajstos. To bardzo bezpieczne dla autora zrzucać odpowiedzialność na kogoś innego. Akurat w przypadku tej serii tak się złożyło.
O czym jest Misja Xibalba?
Misja Xibalba toczy się w dwóch porządkach. Magicznym i rzeczywistym. Mitologia Majów, ich kodeksy, tajemnica przepowiedni końca świata i bogowie, którzy istnieją jako osoby w opowiadanej historii mieszają się tu ze światem rzeczywistym, współczesnym, w którym wierzenia ludów nie mają już wartości i lekceważone są w imię ekonomicznych interesów wielkich korporacji.
W jednej z recenzji seria Wyjątkowi została porównana do powieści Dana Browna, a tempo jej narracji do przygód Indiana Jonesa. Książka opowiada o bliźniakach, którzy zostają wybrani do wypełnienia niebezpiecznej misji a los wrzuca ich w sam środek międzynarodowej afery. Narażeni na wiele dramatycznych przeżyć wychodzą z nich zwycięsko.
Powieść jest o szaleństwie, żądzy bogactwa, bezkompromisowości w dążeniu do celu, ale też o solidarności plemiennej, o zmaganiach z demonami również tymi własnymi, o więzi bliźniaków, o urodzie ziemi meksykańskiej. Najważniejsze jednak jest to, że podejmuje temat, który dla wielu – i nie chodzi tu tylko o TEN koniec świata – jest szalenie ważny. Dowodem są próby zmierzenia się z wizją końca, podejmowane przez twórców różnych dziedzin sztuki.
Kim są bohaterowie powieści?
Bohaterami powieści są bliźniacy – Julka i Julek, których trudno nazwać zwyczajnymi nastolatkami. Posiadają bowiem rzadkie umiejętności - nie zdradzę tutaj jakie - umożliwiające im wypełnianie trudnych misji zlecanych przez tajemniczego Aureliusza, antykwariusza z warszawskiego placu Wilsona.
Do kogo kierowana jest książka?
Czytelnikiem Misji Xibalba może być każdy. Oczywiście najlepiej by było, aby lubił powieści przygodowe, wierzył trochę w magię i interesował się literaturą dla młodzieży. Sądzę, że najchętniej czytają ją gimnazjaliści, czemu dali wyraz w wielu rozmowach, które miałam przyjemność z nimi odbyć.
Jak powinno rozmawiać się z dziećmi o końcu świata?
Pytanie jak rozumiem dotyczy końca świata, w który wierzymy, albo wierzą nasi rozmówcy. Oczywiście wizja wspólnego końca jest w gruncie rzeczy pocieszająca, choć dość przerażająca, bo totalna. Wyobraźnia dzieci jest niezmierzona. Obrazy katastrofy, jeśli się je uwolni mogą powodować bezsenność, albo zsyłać senne koszmary. W czasach kultury obrazkowej z pewnością większe działanie mają filmy katastroficzne, czy gry o końcu świata. Starsze dzieci interesują się zombie – niektóre wierzą w ich inwazję. Apokaliptyczne wizje kresu wszystkiego oswaja kultura masowa. Rozmowa zawsze jednak zmierza do punktu, w którym pojawia się pytanie o indywidualny koniec świata, lub koniec świata bliskich. I to jest trudne. Bo koniec ludzkości nie budzi takiego przerażenia, oswojony przez gry komputerowe i kino, jak ten dugi, konfrontowany przez dziecko z bolesną rzeczywistością, gdy czasem przestaje być wizją. Tym bardziej warto podejmować ten temat z dziećmi i je z nim oswajać, bez względu na to czy mówimy o wspólnym czy indywidualnym końcu.
Czy wierzy Pani w przepowiednie? Nie tylko te o końcu świata.
To dość trudne pytanie. Wszystko zależy od indywidualnego doświadczenia. Wierzę na przykład w prorocze sny, bo mam przyjaciółkę, która potrafi wyśnić przyszłe wypadki. Trochę to niepokojące, ale jest to fakt niepodważalny i nie podlegający dyskusji. Więc nawet gdybym się przed tym broniła, czasem dociera do mnie historia, która przechodzi ze świata snu w świat rzeczywisty. Mam wrażenie, że przepowiednie dotyczące losów świata, a szczególnie ich interpretacja są dla wielu trudne i niezrozumiałe. Łączy je jedno – duże emocje, bo budzą grozę albo rozbawienie. Niedawno jechałam nocą w weekend metrem i w wagonie siedzieli sami młodzi ludzie. Różnie ubrani, reprezentanci wielu środowisk. I rozmawiali o końcu świata. Niektórych to śmieszyło, innych trochę przerażało, a inni jeszcze toczyli intelektualne spory, przerzucając się argumentami natury filozoficznej. Bardzo powieściowa scena. Odczuwam pokusę wprowadzenia jej do jednej z moich powieści, ale już nie dla młodzieży. Odpowiedź więc brzmi - czasem wierzę.
Co powiedziałaby Pani dzieciom na koniec świata?
Powiedziałabym, że nie są samotne. Że jesteśmy razem i nawet, jeśli będzie to wielkie puf! to będziemy trzymać się za ręce. Przypomina mi się wiersz pewnej młodej osoby o końcu świata sprzed paru lat: Może świat zaleje fala czerwieni i po prostu znikniemy/Jak liść zdmuchnięty przez wiatr z drzewa./Może w ciągu tego ułamka sekundy/ Objawią się przed nami odpowiedzi na wszystkie pytania./ A może po prostu zgaśnie światło?/Jak wieczorem, gdy idziemy spać./ Więc właściwie nie będzie to takie straszne.