Krzysztof Grzesiowski: Joaquin Navarro-Vals, dyrektor biura prasowego Stolicy Apostolskiej w latach 1984-2006, jest dziś gościem Sygnałów dnia.
Jeśli pan pozwoli, na początek może pytanie osobiste. Lekarz, dziennikarz, korespondent hiszpańskiego ABC, potem rzecznik Stolicy Apostolskiej, a dzisiaj z racji miejsca, w którym jesteśmy, lekarz czy menedżer?
Joaquin Navarro-Valls: Nie jest tak bardzo ważne to, co jeset napisane przy nazwisku, ale ważna jest wiedza zdobyta wcześniej na uniwersytecie. Ważny jest stan umysłu. I tu powtarzam zwykle swoim studentom: ważne jest, by realizować się aktywnie, realizować się zawodowo, robić to, co otrzymujemy od życia. Cała moja aktywność, o której pan wspomniał, została wybrana przeze mnie osobiście. Oprócz jednej – bycia rzecznikiem papieża Wojtyły. O tym zdecydował on.
Ale pozostało w panu jeszcze trochę dziennikarza?
Tak, choćby w tych dniach wykonałem bardzo dużo takiej pracy, pisząc bardzo dużo tekstów, odpowiadając na pytania płynące z całego świata na temat Jana Pawła II.
Wspomniałem, że był pan dyrektorem biura prasowego Stolicy Apostolskiej od 1984 do 2006 roku. Czyli tak, pierwszy po 500 latach papież nie Włoch zatrudnia dyrektora prasowego Stolicy Apostolskiej po raz pierwszy w historii nie Włocha. Czy to był przypadek?
Tak się złożyło, że grupa korespondentów zagranicznych akredytowanych przy Stolicy Apostolskiej wybrała mnie na swojego przewodniczącego. W związku z tym papież orientując się w sytuacji, pomyślał: skoro ci panowie zrobili w ten sposób, to może rzeczywiście coś w tym jest i warto postawić na tego człowieka.
No i po tych latach, które w towarzystwie Jana Pawła II pan spędził, warto było? Ta jego nominacja w pełni się sprawdziła? Kiedyś panowie o tym rozmawiali?
Oczywiście, byłem bardzo szczęśliwy wykonując tę pracę. Nigdy nie pomyślałem, żeby ją pozostawić, żeby ją porzucić. Były momenty bardzo trudne zarówno dla samego papieża, jak i dla mnie. Papież bardzo przeżywał różne trudne chwile, ale po tych latach mogę powiedzieć, że warto było być na tym miejscu. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć jedną rzecz, mogę powiedzieć po tych latach przeżytych obok Karola Wojtyły, że bycie blisko takiego człowieka to jest rzecz bardzo piękna, ale muszę też powiedzieć, że to jest także sprawa bardzo odpowiedzialna.
Niektórzy pytani o świętość Jana Pawła II potrafią mówić na ten temat bardzo długo. Pan użył trzech słów: modlitwa, praca, uśmiech. Coś by pan jeszcze dodał? Coś się zmieniło?
Nie mogę dorzucić niczego więcej, ale każde z tych określeń mogę pogłębić.
Spróbujmy.
Dwa dni temu pewien Amerykanin, dziennikarz, czyli pana kolega, zagadnął mnie w takiej sprawie: czy pan może mi potwierdzić, że papież Wojtyła modlił się codziennie od czterech do pięciu godzin? Powiedziałem, że nie mogę tego absolutnie potwierdzić, ponieważ w rzeczywistości on modlił się cały czas. Zresztą pewnego razu, kiedy go o to spytano, odpowiedział, że jest to najgłębsza potrzeba jego duszy. Mogę opowiedzieć bardzo wiele rzeczy na temat jego bardzo dobrego nastroju, jego poczucia humoru. Pewnego razu na przykład przyjął bardzo ważną osobę, światowego przywódcę. Papież chodził już wtedy z laską, był już w podeszłym wieku. Wspomniana osoba powiedziała: „Widzę, że Ojciec Święty czuje się bardzo dobrze. Znajduję Ojca Świętego w świetnej formie”. Jan Paweł II popatrzył ironicznie, z uśmiechem i powiedział do tej osoby: „Czy myśli pan, że nie widzę siebie w telewizji, jak wyglądam?”. Inna opowieść. Na spotkaniu z dziennikarzami ktoś zapytał: „Jak się Ojciec Święty dzisiaj czuje?”. Papież odpowiedział: „Nie wiem, nie czytałem jeszcze dzisiejszych gazet”. Jeżeli po tych wszystkich życiowych doświadczeniach, po tych cierpieniach człowiek potrafi się śmiać z samego siebie, zachować dobry humor, to taki człowiek jest święty. Zaś o papieskiej pracy mogę powiedzieć jedną rzecz, coś, za co go ceniłem i podziwiałem – to był człowiek, który nie zgubił ani jednej minuty i również nigdy się nie spieszył, panował nad sobą. To wielka zdolność panowania, a także cierpliwość.
O człowieku nie świadczy pełniony urząd. A co pana zdaniem świadczy o wielkości człowieka?
Oglądałem bardzo dużo różnych zdjęć, fotografii, różnych programów telewizyjnych, żeby starać się zrozumieć, jaka jest tajemnica jego osoby, osoby papieża. Wydaje mi się, że najbardziej odpowiednimi zdjęciami, które pokazują, kim była papież, są te, na których widzimy go modlącego się. Byłem obecny przy różnych spotkaniach papieża ze wszystkimi możnymi tego świata – politykami, artystami. W ich trakcie można było się przekonać, jak działa na różne osoby rzeczywista osobowość i co z nimi robi święty. A przy okazji doskonale było widać, jaka jest różnica między wielką osobowością a wielkim świętym, co ich inspiruje, co ich napędza. W przypadku wielu osób tak zwanych ważnych są to poszukiwania dobrego imienia, pozostawienia wielkiego śladu w historii i bardzo często niestety, osobista próżność. W przypadku świętego, w przypadku Karola Wojtyły odpowiedź jest prosta: on chce iść za Bogiem, chce Jego słuchać, chce Jego spotykać. Taka jest moja odpowiedź.
A tak na koniec, jeśli można, osobiste pytanie jeszcze. Mieszka pan praktycznie cały czas we Włoszech, cały czas w Rzymie, ale tak sentymentalnie ma pan czas, żeby zajrzeć do siebie, do domu, do Hiszpanii, do Murcji, do Kartageny?
Kiedy żyła moja mama jeszcze za czasów Karola Wojtyły uciekałem na dwa dni do niej, żeby ją spotkać. Mogę opowiedzieć osobistą anegdotę, która oczywiście łączy się z papieżem Janem Pawłem II. Kiedy mając prawie 90 lat, umierał mój ojciec, mogłem wziąć dwa dni wolnego, żeby być z nim w ostatnich chwilach jego życia. Później wraz z mamą towarzyszyłem jej w drodze ze szpitala do domu. Kiedy weszliśmy, po pięciu minutach zadzwonił telefon. To dzwonił Ojciec Święty, żeby zapytać, jak się czuje mama. Nie pytał o mnie, pytał o mamę. Byłem w innym kraju, byłem w Hiszpanii, a on zadzwonił i zapytał o zdrowie mamy.
Dziękujemy bardzo za rozmowę. Przypomnę państwu: Joaquin Navarro-Valls był gościem Sygnałów dnia, no i w tym momencie trzeba powiedzieć: dziękuję, muchas gracias.
[po polsku] Dziękuję bardzo.
Dziękujemy jeszcze raz.
(J.M.)