W grudniu 1984 roku dwie piosenki walczyły w Wielkiej Brytanii o tytuł świątecznego przeboju: "The Power of love" grupy Frankie Goes to Hollywood oraz "Last Christmas" zespołu Wham! Konkurs wygrała trochę niespodziewanie zupełnie inna kompozycja - "Do They Know It’s Christmas” założonej przez Boba Geldofa supergrupy Band Aid. Pytanie: czy ktoś dziś nuci na święta "Power of love"? Czy któraś z wyżej wymienionych konkurentek bardziej kojarzy się ze świętami niż przebój Wham!?
"Last Christmas" to fenomen w swojej kategorii. Do tej pory sprzedano w samej tylko Wielkiej Brytanii blisko 4 mln egzemplarzy singla z tym utworem. Choć ma on "zaledwie" 15 oficjalnych coverów, serwis Youtube pokazuje kilkanaście milionów (!) wersji nagranych przez użytkowników. Jest też poświęcona mu strona www - lastchristmaswham.com.
Relacjom bohaterów piosenki poświęcono kilka osobnych prac naukowych – psycholodzy wskazywali np. na dysonans poznawczy podmiotu lirycznego w utworze, na fakt, że bohater ma spore problemy z poradzeniem sobie z odrzuceniem przez partnera/partnerkę. "Pod koniec pierwszej zwrotki zdecydowanie zaobserwować możemy dwójmyślenie, charakterystyczne dla dysonansu poznawczego: byłem głupcem, ale jeśli teraz mnie pocałowałaś, to wiem, że znowu bym dał się oszukać" - analizowała utwór w "Guardianie" recenzentka muzyczna Rachel Aroesti.
Lata mijają, a popularność puszczanej właściwie tylko w okresie świątecznym piosenki nie maleje. Ba! Raczej utrzymuje się na pewnym stałym poziomie, o czym wciąż przypominają nam stacje radiowe i telewizyjne. Wydaje się nawet, że ta popularność już raczej nie minie.
Mówi się, że jeśli czegoś możemy być pewni na sto procent, to jest to śmierć i podatki. Niestety lub stety - jest to również "Last Christmas" w święta. Uszminkowana buzia Georga Michaela będzie nam towarzyszyła w tym okresie do końca naszych dni. Jak choinka, Mikołaj lub dyskusje o zabijaniu karpia.
Recepta na hit
Grupa przyjaciół - młodych, ślicznych, beztroskich i wyciętych z katalogu mody osób jedzie do leśniczówki położonej wysoko w Alpach (wideoklip nakręcono w Saas-Fee w Szwajcarii), by spędzić tam kilka świątecznych dni. Dziś byłby to scenariusz krwawego horroru, wówczas - pomysł na muzyczny wideoklip. Pomysł, dodajmy, który się świetnie sprawdził.
Dlaczego to ta prosta, czteroakordowa (D, Bm, Em i A) piosenka stała się świątecznym przebojem?
Po pierwsze - chodzi o święta. Każdy lubi święta. Mowa oczywiście o świętach w takim wydaniu, jakie widzimy w wideoklipie – zimny śnieg, ale gorące uczucia. W dzień bitwa na puszyste śnieżki, wieczorem światła choinki, ogień kominka i gorące wino. I oczywiście spotkanie z byłą miłością. Kto z nas o tym nie marzy?
Po drugie - wcale nie chodzi o święta. Są tu tylko pretekstem do opowiedzenia o spotkaniu z byłą miłością, o rozpalenie na nowo ugaszonych dawno uczuć. Kto z nas o tym nie marzy?
Po trzecie - "Last Christmas", choć ma miliardową konkurencję, balansuje na krawędzi świątecznego kiczu, ale nie wpada w tę słodką przepaść. Jest idealnie zgodny z duchem lat 80. i dziś może być pokazywany jako przykład tego, co wówczas realizowano.
To majstersztyk tamtych lat - wszystko na granicy kiczu. No, może uszminkowawszy George Michael jest trochę zbyt słodki.
Po czwarte: to prosta, ludzka historii o doświadczeniu związanym z nieszczęśliwą miłością, jaka zdarzyć się może każdemu. W piosence zdarza się w święta.
Recepta na plagiat
George Michael, który nie był wykształconym muzykiem, do nagrania użył bardzo protego zestawu - automatu perkusyjnego LinnDrum i kultowego dziś syntezatora Juno-60 firmy Roland. Razem z realizatorem dźwięku z Chrisem Porterem zamknął się w studio Advision i w kilka godzin nagranie zrealizował.
Nie łudźmy się - to nie był spontaniczny pomysł, wynikający z autentycznych wspomnień, czy romantycznych snów. Piosenka była przemyślanym produktem. Miała być łatwa, przyjemna, wpadająca w ucho i zostać świątecznym przebojem. Nawet nagrań dokonano nie w zimie, ale w sierpniu.
Tuż po ukazaniu się utworu na rynku, George’a Michaela oskarżono o plagiat. Zrobił to sam Barry Manilow (to ten od przeboju "Copacabana"). Król kiczowatych piosenek z Las Vegas stwierdził, że "Last Christmas" jest zbyt podobne do "Can not Smile Without You" - hitu Manilowa z 1978 roku.
Sprawę zamknięto, gdy powołany przez sędziego muzykolog zaprezentował w sądzie 60 (!) piosenek rozrywkowych, które stworzono wcześniej, i które miały podobną sekwencję akordów oraz melodię jak oba utwory. Świadczy to nie tyle o jakości brytyjskiego sądownictwa, ale i o poziomie kompozycji "Last Christmas".
Recepta na dobro
Jednak Barry Manilow, choć wciąż znany na świecie, sławy Georgowi Michaelowi może tylko pozazdrościć. Także sukcesów w pisaniu świątecznych utworów. Co roku powstaje na świecie kilka tysięcy tego typu przebojów, ale tylko kilka z nich osiąga taką popularność, że puszczane są regularnie w okresie świątecznym na całym świecie.
I choć puszczanie w kółko tych przebojów jest dla niektórych z nas niezwykle irytujące, nie musimy przecież ich kochać i wciąż sobie odtwarzać - zrobią to za nas wszystkie stacje radiowe.
W 2016 roku, gdy umierał, George Michael zajmował 22 miejsce na liście najbogatszych twórców Wielkiej Brytanii. Jego majątek wynosił ponad 105 milionów funtów. Jeśli pomyśleliście właśnie, że to dzięki "Last Christmas" - pomyliliście się. Piosenka zarobiła – według różnych źródeł - "zaledwie" od 5,5 do 6 milionów funtów.
Jest jeszcze coś, co jest chyba najbardziej świątecznego w "Last Christmas": w 1984 roku członkowie Wham! - George i Andy, mimo iż dopiero rozpoczynali karierę, zdecydowali, że przekażą wszystkie swoje tantiemy z tego utworu na nakarmienie głodnych dzieci z Etiopii. Warto o tym pomyśleć podczas słuchania tej piosenki.
Tomasz Jakubowski