Zacznijmy od tytułów: "Akademia pana Kleksa", "W pustyni i w puszczy", "Nie ma mocnych", "Kochaj albo rzuć", "Człowiek z żelaza", "Człowiek z marmuru", "Polowanie na muchy", "Wielki Szu" – każdy miłośnik polskiego kina doskonale wie, o czym mowa. Choć filmy te diametralnie różnią się od siebie, Andrzej Korzyński po mistrzowsku zilustrował je dokładnie taką muzyką, jaka była potrzebna do dopełnienia scen rozgrywających się na ekranie.
Idźmy dalej: "Motylem jestem", "Do łezki łezka", "Żółte kalendarze", "Szparka sekretarka" czy słynne "Mydełko Fa" – któż nie zna tych szlagierów polskiej piosenki? Wszystkie skomponował Korzyński, choć w przypadku ostatniego utworu nie był to Andrzej, lecz jego syn Mikołaj (nasz bohater pozostał przy skromnej roli autora tekstu).
– Byłem uniwersalny i miałem łatwość: czego dotknąłem, robiłem bez wysiłku – przyznał bez fałszywej skromności Andrzej Korzyński w rozmowie z Robertem Mazurkiem na antenie Polskiego Radia.
źródło: YouTube / Dwójka – Program 2 Polskiego Radia
Arie trzylatka na tle wojennej zawieruchy
Kompozytor, urodzony w 1940 roku, dzieciństwo spędził w cieniu II wojny światowej, ale już jako trzylatek polubił występy. Jego sceną był balkon, a publiką sąsiedzi. – Śpiewałem arię operową, a za nią piosenkę Kiepury "Brunetki, blondynki", co w wykonaniu trzyletniego faceta musiało być szokujące. Pchałem się do występów czasami już po godzinie policyjnej, a jak było zaciemnienie, potrafiłem wejść na balkon, Warszawa spowita w ciemnościach, słychać tylko podkute buty esesmanów, a ja śpiewam. Matka osiwiała wtedy, powiedziała, że jeżeli moje występy się nie skończą, to będę zamykany na klucz.
Jednak to właśnie mama zachęciła Andrzeja, by zajął się muzyką. Trafił do Wyższej Szkoły Muzycznej w Warszawie, do klasy kompozycji prof. Sikorskiego, jako jeden z trzech studentów wybranych spośród około 40 kandydatów. Choć w szkole uczył się klasyki, jego wyobraźnią zawładnęły rozkwitający na Zachodzie rock and roll i twórczość takich zespołów jak The Beatles i The Rolling Stones.
Czytaj też:
Od Żuławskiego do Franka Kimono
Za sprawą tej fascynacji w 1965 roku Korzyński dołączył do ekipy Młodzieżowego Studia "Rytm" na antenie Polskiego Radia. Prezentowano tam twórczość młodych artystów wykonujących tzw. bigbit. Dwa lata później rozpoczął przygodę z muzyką filmową, od filmu "Pavoncello" Andrzeja Żuławskiego. To właśnie ta gałąź jego twórczości zajmuje lwią część jego artystycznego portfolio – nazwisko Korzyńskiego pojawia się w napisach końcowych ponad 150 filmów i seriali!
Nie można też zapominać o popularnych piosenkach autorstwa pana Andrzeja, śpiewanych przez takich artystów, jak: Niebiesko-Czarni, Czesław Niemen, Ada Rusowicz, Katarzyna Sobczyk, Piotr Szczepanik, Irena Jarocka, Maryla Rodowicz czy Violetta Villas. "Złotym strzałem" okazał się wymyślony przez niego w latach 80. Franek Kimono – śpiewający utwory autorstwa Korzyńskiego wokalista-karateka, w którego wcielił się Piotr Fronczewski.
źródło: YouTube
Jego piosenkom zarzucano niezbyt wysoki poziom artystyczny, ale reakcja publiczności rekompensowała mu uszczypliwe uwagi ze strony tzw. fachowców. – W życiu miałem pod górę, nie chciano mnie wydawać, ale moje płyty okazywały się hitami – mówił w wywiadzie dla PAP.
"Proszę się nie denerwować, że mi się w życiu udało"
Będąc artystą o tak wielkim dorobku, został doceniony już za życia. W 2016 roku nakręcono o nim film dokumentalny "Andrzej Korzyński. Zagubiony diament", a rok później z rąk ministra kultury i dziedzictwa narodowego RP odebrał Srebrny Medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Korzyński był też bohaterem wywiadu rzeki Marii Szabłowskiej, który ukazał się pod tytułem "Znam wszystkie wasze numery".
Książkę opatrzono cytatem z głównego bohatera: "Proszę, żeby się Państwo, czytając ten wywiad, nie denerwowali, że tak mi się w życiu udało".
kc/kor