Polskie Radio

Rozmowa z dr. Robertem Gałązkowskim

Ostatnia aktualizacja: 06.03.2012 08:15

Roman Czejarek: Przed naszym mikrofonem dr Roman Gałązkowski, dyrektor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Dzień dobry, panie doktorze.

Dr Roman Gałązkowski: Dzień dobry panom, dzień dobry państwu.

Krzysztof Grzesiowski: Dzień dobry, panie doktorze. Ile śmigłowców Lotniczego Pogotowia Ratunkowego było do dyspozycji podczas akcji ratowniczej pod Szczekocinami?

R.G.: Podjęliśmy decyzję o wysłaniu dwóch śmigłowców z Wrocławia i z Warszawy. Była rozważana też decyzja, żeby puścić trzeci z Gdańska, niestety tam warunki pogodowe, która panowały, dla lotów (...), czyli tych z widocznością, uniemożliwiły wykonanie tego polecenia. To były puszczone dwa z trzech śmigłowców dyżurujących w nocy. Natomiast trzeba podkreślić, jakie było w ogóle założenie udziału tych śmigłowców w akcji ratunkowej. Województwo śląskie i z racji doświadczenia, i bardzo dużego zaludnienia na niewielkim obszarze, z racji historycznych uwarunkowań – kopalnie, jest przygotowane na działanie w zdarzeniach powiedzmy mnogich, bo katastrofy, zdarzenia masowe to nie jest zjawisko normalne. Ale liczba szpitali, liczba zespołów ratownictwa medycznego, karetek pogotowia, liczba jednostek ratowniczo-gaśniczych na terenie Śląska jest na tyle duża, że nawet zdarzenie o tej skali, gdzie mamy kilkadziesiąt osób rannych, gdzie kilkaset osób uczestniczy w samym wypadku, powoduje, ta liczba tych wszystkich służb ratunkowych powoduje, że ta akcja, jak już dzisiaj można ją ocenić, przebiegała bardzo sprawnie.

K.G.: Takie trochę szczęście w nieszczęściu. Trochę.

R.G.: Wie pan, nie chciałem tego powiedzieć, ale ujął pan sedno sprawy. Rola pogotowia lotniczego to jest taka rola małego trybika w całej machinie, którą nazywamy system ratownictwa, szeroko rozumiany system ratownictwa. My byliśmy tam po to, żeby w sytuacji, kiedy karetki, które płynnie przyjeżdżały i odwoziły do najbliższych szpitali pacjentów, kiedy te szpitale zostaną przyblokowane, to wtedy była rola dla nas, żeby pacjentów najciężej rannych transportować do dalszych ośrodków specjalistycznych. To było założenie pierwsze. I założenie drugie – jeśli będzie wymagana znaczna liczba respiratorów, bo to jest zawsze deficyt, czyli pacjentów z obrażeniami wielonarządowymi, z niewydolnością oddechową, to wtedy to też była rola dla śmigłowców, żeby rozpocząć transport na ośrodki specjalistyczne znacznie już oddalone od miejsca zdarzenia.

K.G.: I jeden z tych śmigłowców był wykorzystany.

R.G.: Przywieźliśmy około 0.30 pacjenta 30-letniego z urazem wielonarządowym, właśnie z niewydolnością oddechową na respiratorze do jednego z krakowskich szpitali.

K.G.: Panie doktorze, pan jako osoba z wieloletnim doświadczeniem ratowniczym, katastrofa kolejowa, ciemna noc, marzec, a więc zimno, warunki szczególne. Ktoś zwrócił uwagę, że dzięki Bogu, że tam była ta łąka duża, więc te 1200 osób – ratowników, strażaków, policjantów – mogło się tam pomieścić, rozstawić odpowiednio. Ale proszę powiedzieć, jak prowadzi się akcję w takich warunkach?

R.G.: Wie pan, to jest tak, że katastrofa czy zdarzenie masowe z racji już dziesiątek lat doświadczeń w początkowej fazie charakteryzuje się z reguły bałaganem i chaosem, dlatego że przybyłe pierwsze na miejsce zdarzenia służby z racji kilkuset osób, które uczestniczyły w zdarzeniu, nie są w stanie tego opanować. Dopiero pojawiające się po kilkunastu, kilkudziesięciu minutach kolejne zastępy strażaków, kolejne zespoły ratownictwa medycznego, karetki pogotowia, lekarze, ratownicy, policjanci, zaczynają panować nad sytuacją. Jeszcze można powiedzieć...

K.G.: Jeszcze mieszkańców okolicznych miejscowości, którzy za wszelką cenę chcą pomóc.

R.G.: ... którzy się zachowali niezwykle odpowiedzialnie i chylę im czoła za tak godną naśladowania postawę. Ale chciałbym powiedzieć, że cechą katastrofy, cechą zdarzenia masowego, niestety cechą też wypadku jest nieprzewidywalność w czasie, nieprzewidywalność w miejscu, nieprzewidywalność w warunkach. To jest niestety przypisane, to nie jest tak, że możemy zakładać komfortowo, że gdzieś na jakiejś drodze w tym konkretnym miejscu dojdzie do wypadku i służby pod tym kierunkiem szykujemy. Służby muszą być szykowane do działania w każdych warunkach, w każdym miejscu dostępnym, ale i niedostępnym.

I pyta pan o warunki. No, warunki były fatalne do prowadzenia akcji, ale można powiedzieć, że mogły być jeszcze gorsze, bo mogło być minus 30 stopni i półtora metra śniegu, pół metra śniegu. Więc te działania ratowników byłyby jeszcze bardziej utrudnione. Tutaj noc, ewidentnie noc była przeszkodą, bo jednak praca, która wymaga poszukiwania w zniekształconych strukturach wagonów ludzi, którzy wcale nie muszą krzyczeć, wcale nie muszą jęczeć, co mogłoby naprowadzać ratowników do tych osób. Tutaj była potrzebna organizacja i ona została zrobiona, ale dopiero po jakiejś chwili, bo to inaczej nie dało się zrobić, ale oświetlenie miejsca pracy ratowników.

Jak się dowodzi taką akcją? Akcją dowodzi przybyły pierwszy na miejsce zdarzenia strażak i pierwszy przybyły na miejsce zdarzenia ratownik lekarz. Oni mają swoje zadania. Strażak zaczyna dowodzić całą akcją, ratownik lekarz odpowiada za wstępną segregację, czyli ocenę pod kątem medycznym, pod kątem potrzeb medycznych. On też rozpoczyna wraz z przybyłymi następnymi zespołami ewakuację pacjentów, i to robią wspólnie ze strażakami, bo strażacy mają większe doświadczenie, większe możliwości do takiej ewakuacji. Ratownicy w pierwszej fazie, ci ratownicy medyczni robią, tak jak powiedziałem, wstępną segregację polegającą na tym, że pacjenci są diagnozowani bardzo szybko i zapada decyzja o przeniesieniu ich do właściwych obszarów. I tutaj wchodzi tak zwany triage, nieładne słowo segregacja medyczna.

K.G.: Czyli oznacza się stan zagrożenia życia poszczególnych ludzi, tak?

R.G.: Dokładnie tak. Na podstawie oceny stanu poszczególnych pacjentów kwalifikuje ich się do 4 grup: czerwonej, żółtej, zielonej i czarnej. I grupa czerwona to jest ta grupa, która wymaga natychmiastowej pomocy, to są pacjenci z urazami wielonarządowymi, pacjenci, u których trzeba prawdopodobnie w bardzo krótkim czasie rozpocząć specjalistyczne leczenie chirurgiczne, neurochirurgiczne. I to są pacjenci, którzy są przenoszeni właśnie z obszaru czerwonego i tam ratownicy następni działają przy nich, prowadzą przy nich medyczne czynności ratunkowe mające na celu podtrzymanie życia, zabezpieczenie czynności życiowych.

Druga grupa to jest grupa żółta, to są pacjenci wymagający pilnej pomocy. Tam powiedziałem natychmiastowej, żółci – pilnej pomocy, to znaczy, że w chwili, kiedy ratownik kwalifikuje  ich do grupy żółtej, ich życie nie jest zagrożone. Ale segregacja medyczna jest zjawiskiem ciągłym, ona musi trwać do momentu, dopóki ostatni pacjent nie zostanie przekazany do szpitala. Dlaczego? Dlatego że ten pacjent z grupy żółtej za kilkanaście sekund, kilka minut może być w grupie czerwonej i trzeba zmieniać kwalifikację i trzeba zmieniać procedury działania w stosunku do tej osoby.

Kolejna grupa to jest grupa zielona, czyli są to osoby, które uczestniczyły w zdarzeniu, ale ich stan nie jest zagrażający ani życiu, ani zdrowiu, oni mogą być zaopatrzeni na miejscu zdarzenia, oni mogą być skierowani np. do najbliższej przychodni, czyli nie wymagają hospitalizacji.

K.G.: I grupa czarna.

R.G.: I grupa tych pacjentów, którym się już nie dało pomóc, u których nie ma oddechu, u których nie ma tętna. I ten element segregacji wstępnej kończy się na dostarczeniu pacjentów do obszarów czerwonego, zielonego, żółtego. I tam już lekarz z systemu podejmuje decyzję z kolei, który z pacjentów czerwonych, żółtych w pierwszej kolejności ma być transportowany do szpitala. Ten lekarz koordynujący, prowadzący triage na miejscu zdarzenia, podejmuje również decyzję, do jakiego szpitala ma ten pacjent trafić, bo to nie jest sztuką przewieźć do najbliższego. Sztuką jest skierować pacjenta tam, gdzie zostanie mu udzielona pomoc na właściwym poziomie, czyli...

R.Cz.: Ktoś powiedział, że gdybyśmy wszystkich pacjentów przetransportowali do jednego szpitala, to po prostu przenieślibyśmy tam katastrofę.

R.G.: No, to są moje zdania, które wypowiadałem, żeby unikać...

R.Cz.: One są teraz często cytowane.

R.G.: To jest największy błąd, jaki można zrobić przy działaniach ratowniczych, przenieść tak zwaną katastrofę do szpitala, czyli zblokować możliwości lekarzy, ratowników, pielęgniarek w szpitalu. Szpital jest przygotowany na przyjęcie określonej liczby, jeśli dysponujemy szpitalami. Dlatego tak istotne jest zarządzanie akcją ratunkową. Bo proszę sobie wyobrazić ponad 50 pacjentów wymagających natychmiastowej pomocy w szpitalnym oddziale ratunkowym, jest zespół np. trzech lekarzy. Oczywiście można ściągnąć z oddziałów kolejnych lekarzy, ale to jest kwestia znowuż przeprowadzenie kilku zabiegów operacyjnych naraz. Więc ci ludzie muszą mieć komfort zajęcia się jednym pacjentem. I skoro system daje takie możliwości, że kilkanaście szpitali dookoła, to po prostu decyzją skrajnie nieodpowiedzialną byłoby przerzucenie pacjentów, znacznej liczby do jednego szpitala.

K.G.: Panie doktorze, na koniec – z pana punktu widzenia, z pana wiedzy, doświadczenia wynika, że ta akcja pod Szczekocinami została przeprowadzona zgodnie z regułami sztuki ratowniczej.

R.G.: Ja uważam, że została przeprowadzona optymalnie. To jest tak jak na początku powiedziałem, zarówno doświadczenie Śląska, jak i wielość zespołów ratownictwa medycznego, jak i wielość dostępnych szpitali. Te wszystkie elementy spowodo... I współpraca przede wszystkim, proszę pamiętać, że Śląsk ma już doświadczenia katastrofy podczas targów czy wypadków górniczych, gdzie najczęściej jest kilkunastu, a niekiedy kilkudziesięciu pacjentów. Więc te wszystkie służby ratownicze są już ze sobą jak najbardziej zgrane. Tak że w mojej ocenie akcja przebiegła naprawdę optymalnie w stosunku do tych wszystkich okoliczności, które wystąpiły.

K.G.: Dziękujemy za rozmowę. Dr Robert Gałązkowski, dyrektor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, był gościem Sygnałów dnia. Dziękujemy jeszcze raz.

(J.M.)