Pomysł kluczowy to grupa dźwięków, która sama przez się, niezależnie od przyszłego kontekstu w utworze, stanowi coś atrakcyjnego dla kompozytora. Jeśli kompozytor zamierza napisać utwór większych rozmiarów, musi zgromadzić takich pomysłów całą kolekcję. Powinien też "zdobyć” pomysł na formę całości. Tego nie da się wymyślić, to się musi samo urodzić. Jeżeli kompozytor ma te kluczowe pomysły i projekt formy utworu może przystąpić do pisania. Jest to metoda, którą mogę poradzić z własnej praktyki. Muszę wiedzieć wszystko, zanim zacznę pisać. A jak zdobywać te pomysły? Cytuję zawsze słynne powiedzenie Piotra Czajkowskiego. Kiedyś Czajkowski został zapytany przez pewną damę: ”Mistrzu, czy Pan pracuje regularnie, czy czeka na natchnienie?”. Czajkowski odpowiedział: ”Łaskawa Pani, ja pracuję regularnie, ponieważ natchnienie nie nawiedza leniuchów”. Trzeba uruchamiać wyobraźnię, pracować. Tylko wtedy, gdy wyobraźnia jest czynna, można się spodziewać pomysłów, które warto użyć w utworze.
Moja rada jest zawsze taka sama: ”staraj się pisać to, co sam chciałbyś usłyszeć”. Oglądanie się na modne trendy, kierunki, które mają powodzenie, czy go nie mają, jest zajęciem jałowym, nie prowadzącym do niczego. Bo każe ono "wyjść z siebie” i szukać czegoś na zewnątrz. Tymczasem człowiek powinien szukać w sobie. Jeżeli wie, co chciałby usłyszeć, to tak powinien komponować swój utwór. Często młody człowiek zadaje mi pytanie: a może moja muzyka jest wsteczna, stara, nie jest dostatecznie nowa? Odpowiadam: może Pan nie jest „dostatecznie nowy”? Trzeba wyrażać siebie, a nie troszczyć się o to, jak ta muzyka będzie przyjęta. Trzeba znaleźć najprawdziwszy wyraz tego, czego się samemu chce, do czego się dąży.
Ja nie czuję się nauczycielem kompozycji. Sądzę, że dobry nauczyciel powinien znać wszystko, co dzieje się dzisiaj w muzyce i powinien tego właśnie uczyć swoich studentów. Mnie to nie interesuje. Interesuje mnie tylko to, co pomaga mi komponować moje własne utwory. Dlatego nie uważam się za dobrego nauczyciela. Mimo to mam lekkie wyrzuty sumienia, że nigdy nie zgodziłem się objąć jakiejś klasy kompozycji w wyższych uczelniach muzycznych w Polsce. Czuję się trochę winny, ponieważ wielu młodych ludzi w Polsce, i nie tylko, chciałoby się u mnie uczyć. Mam tego dowody – liczne zapytania zarówno tu, jak i w wielu innych krajach. Zawsze odpowiadam na to, że nie uczę. Ale znalazłem wyjście – jest nim gotowość do kontaktów osobistych z tymi, którzy by sobie tego życzyli czy potrzebowali. Uważam, że młody kompozytor, który kończy uczelnię, potrzebuje rozmów z kimś doświadczonym, od kogo mógłby usłyszeć coś, czego przedtem nie wiedział. Ja taką możliwość stwarzam i mam kontakty z wieloma młodymi kompozytorami, nie tylko polskimi, którzy nawet specjalnie do mnie przyjeżdżają. Trochę to uspokaja moje sumienie, ale mam w dalszym ciągu uczucie przykrości, że nic konkretnego im dać nie mogę.
Najczęściej muzyka innych kompozytorów nie "przecina się” z muzyką, jaką sam jestem zainteresowany i jaką staram się komponować. Jeżeli tak się zdarza, to mam łatwiejszą sytuację: mogę powiedzieć, jak się coś robi, żeby skuteczniej podziałało, mogę coś poradzić. Jeżeli jednak te partytury, które mi moi młodzi koledzy pokazują, nie mają nic wspólnego z tym, co dla mnie może stanowić przedmiot zainteresowania, to jestem w bardzo trudnej sytuacji – nie jestem w stanie powiedzieć, czy to jest dobre czy złe, ani niczego poradzić, bo sam komponuję w inny sposób. Nie mogę więc spełnić roli nauczyciela – jestem w tej roli osobą niewłaściwą i nieskuteczną.
Fragmenty rozmów radiowych Elżbiety Markowskiej z Witoldem Lutosławskim 1990