Czwórka Blog - baner
BLOG - Czwórka - Muzyczny

Pokaz świadomości. „Muzyka współczesna” Pezeta – recenzja

Ostatnia aktualizacja: 02.10.2019 15:09
Jaka jest pierwsza od siedmiu lat płyta warszawskiego rapera?

„Na MC długo czeka się”. Czekaliśmy siedem lat. I choć „czas to iluzja”, to od „Radia Pezet” na polskiej scenie wiele się zmieniło. Od 2012 roku rynek muzyczny w Polsce zdominowany jest przez rap, w dużej mierze reprezentowany przez przedstawicieli nowej szkoły. Regularnie okupowane czołowe miejsca na OLiSie, seryjnie zdobywane złote, platynowe, a ostatnio też diamentowe płyty, w połączeniu z milionowymi odsłonami klipów i koncertami w największych muzycznych lokalizacjach w kraju. To wszystko dobitnie pokazuje, że rap i jego odnogi są już czymś zupełnie innym niż były w momencie premiery krążka nagranego z Sidneyem Polakiem. Jak w tej rzeczywistości odnajduje się reprezentant Ursynowa ze swoją „Muzyką współczesną”? Wygląda na to, że – jak można było się spodziewać – bardzo dobrze. Co jednak najważniejsze - na swoich zasadach.

Po kilkukrotnym przesłuchaniu najnowszego albumu Pezeta można dojść do paru prostych wniosków. „Zniknięcie” rapera nie wiązało się z całkowitym odcięciem od świata muzyki, tekstowo i skillowo Paweł wciąż ma się nieźle, no i „Muzykę współczesną” nagrać ewidentnie chciał. Jak sam mówi: „w życiu nie miałem tyle energii”. Ten krążek nie jest muzycznym zastrzykiem adrenaliny, ale też nie nudzi. Słychać na nim wczutę oraz satysfakcję płynącą z jego powstawania. Czy zatem kolejna odsłona „muzyki” może stać w jednym szeregu z, chociażby, „Klasyczną” i „Poważną”?

Skillowo jest świetnie. Naprawdę ciężko wyobrazić sobie bit, pod który Pezet nie potrafiłby nawinąć. Biorąc pod uwagę całą płytę, przekrój tego, jak lata na podkładach jest dość szeroki. Od klasycznej nawijki w „Intro”, przez przyspieszony i melodyjny flow w „Magencie”, po przyśpiewki w „Domu”. Trudno w sposobie rapowania Pawła znaleźć fajerwerki, jakie odpalili na tej płycie Ten Typ Mes, Oki, czy nawet Otsochodzi. Z drugiej strony na dłuższą metę mogłyby one zakłócić płynny odbiór tego albumu. Zresztą, sam stwierdza: młodzi goście nagrywają zwrotki i np. skillowo ja tam odkrywam rzeczy, których nie umiem zrobić. I to jest super. Nie konkuruję z tym. To jest to, co przynosi nowa scena – świeżość. To pierwszy moment, w którym można zauważyć, jak bardzo świadomym artystą pozostaje.

A na jakich bitach porusza się współtwórca Płomienia 81? A no właśnie. Przed premierą sam zainteresowany zdradził, że album będzie pewnego rodzaju hołdem dla lat 90. Nie jest to jednak odrestaurowany boombap. To bardziej hołd dla gatunków powstających w tamtej dekadzie – w czasach, gdy Pezet stawiał pierwsze kroki w rapie. Mamy tu muzykę klubową i EDM w postaci „Magenty”, trochę rave’u w „Gorzkiej wodzie” (bite pokłony dla Auera). Jest też głębsza house’owa elektronika na „Obrazach Pollocka”, ale też oczywiste nawiązania do oldschoolu i sampli w „Intrze” i „Outrze” (dopieszczone cuty legendarnego DJa Pandy). Producentem muzycznym albumu został Auer. Ich dotychczasowa współpraca nigdy nie zawodziła. Tak jest i tym razem. Płyta urzeka świadomym (po raz kolejny) doborem bitów i umiejscawianiem ich w przemyślany sposób. Możemy założyć, że brzmienie „Muzyki współczesnej” obroni się również za kilka lat.

„Jestem 40-letnim polskim raperem. Nic innego nie umiem. Nigdy nie parałem się innym zajęciem dłużej niż pół roku”.
Słychać to w tekstach, które są największą siłą Pezeta. To chyba one w głównym stopniu sprawiają, że „Muzyka współczesna” jest tak dobra. Mnóstwo celnych linijek bez przekombinowania. Nie trzeba być chodzącą encyklopedią, by zrozumieć sens słuchanych wersów. Raper, jak zwykle, bazuje na emocjach w swoich zwrotkach. Unika przy tym patetycznego tonu i nie rzuca oklepanych frazesów, choć tematy, które porusza nie należą do najłatwiejszych. „Dom”, „Nie zobaczysz łez” czy „Obrazy Pollocka” traktują o problemach w związkach i trudnościach w utrzymywaniu zdrowych relacji. Jednak nie jest to płyta tylko o Pezecie. Z wielu perspektyw poznajemy bohaterów o różnych charakterach.

Na koniec coś, co przed premierą płyty najbardziej rozgrzewało nie tylko fanów Pezeta: goście. Duet Syny, Taco Hemingway, Lua Preta, Oskar, Bryndal, a w wersji deluxe także Paluch, Kękę, Sokół, Ten Typ Mes, Oki, Otsochodzi, Jan-rapowanie i Zdechły Osa – lista robi wrażenie. I po raz kolejny na usta ciśnie się słowo „świadomość”. Czuć, że wyboru dokonał ktoś, kto śledzi scenę. Każdy feat wniósł do albumu coś innego lecz wszystkie są równie wartościowe. Niektórzy po raz pierwszy usłyszą takich graczy jak Zdechły Osa („nikt nie ma podjazdu do wrocławskiego undergroundu”) czy nawet Piernikowski. Za każdą ksywką stoją umiejętności i własny styl, a historie, które snują brzmią po prostu autentycznie. Czapki z głów.

Gdzie zatem w dyskografii Pezeta znajduje się „Muzyka współczesna”? Czy dorównuje „Muzyce poważnej” i „Muzyce klasycznej”? Na pewno jest płytą spójną i powstałą z kumulującej się przez dłuższy czas chęci tworzenia. Ponadto ten album ma potencjał, na stanie się czymś, do czego będziemy chętnie wracać. Long live Pezet w takiej formie artystycznej.

/AŚ