Czwórka Blog - baner
BLOG - Czwórka - Muzyczny

Relacjonujemy: FreeFormFestival 2014

Ostatnia aktualizacja: 08.10.2014 11:00
Miało być w maju, wydarzyło się pięć miesięcy później. W miniony weekend w Warszawie odbył się FreeFormFestival - podczas dziesiątej edycji na czterech scenach dźwięki serwowało około trzydziestu artystów. Byłem tam również ja w doborowym towarzystwie Czwórkowej ekipy. Kilku znajomych (Bert w Last Robots, Harper, Novika oraz Rawski) miało nawet przyjemność wystąpić na scenie.

Puszczam w niepamięć przeszłość. Dopiero podczas samej imprezy przypomniałem sobie, że pierwotnie miała ona się odbyć w maju. Pogoda dobitnie przypominała ludziom skrajnie lekceważącym doniesienia meteorologiczne (do grupy tej zalicza się również autor niniejszego tekstu) o tym, że lato się skończyło. Jak świetnie sprawdziłby się Red Bull Container gdyby cała ekipa na czele z Eltronem Johnem miała możliwość performowania w korzystniejszych warunkach?

Na trzech scenach na terenie Soho Factory granie rozpoczynali zdolni reprezentanci polskiej elektroniki: XXANAXX oraz Kari, których ze względu na opóźnienie spowodowane wywiadem z Gorgon City nie było mi dane usłyszeć. Kiedy dotarłem na miejsce druga scena zatracała się w rytmicznych uderzeniach syntezatorów od HVOB. Formuła festiwalu pozwalała na zobaczenie wszystkich największych gwiazd FFF (Grolsch oraz druga scena grały naprzemiennie) a pierwsze prawdziwe "festival experience" było dopiero przed nami - na "zielonej" scenie wystąpić mieli najpopularniejsi od czasów Modern Talking goście zza zachodniej granicy;) Moderat gościł już w tym roku w Warszawie, ale ryzyko związane z zabookowaniem tego tria właściwie nie istnieje, biorąc pod uwagę fakt, że istnieją ludzie, którzy zaliczają każdy ich koncert w naszym kraju. Z drugiej strony nie pamiętam w ilu rozmowach na temat fenomenu autorów "Bad Kingdom" uczestniczyłem tego wieczoru, ale mam wrażenie, jakby było ich więcej, niż pozycji w dyskografii Apparata i Modeselektora razem wziętych;) Tak czy inaczej, pierwsze festiwalowe "ciary na plecach" powodowała reakcja publiki na ich podszyte melancholią, mocarne brzmienia. Scena Grolsch wydawała się zapełniać bez końca.

Gorgon City ze swoim zbasowanym housem i mocno popowymi wokalami stanowili coś na wzór chill-outu przed tym, co jeszcze czekało tej nocy uczestników FFF. Z autorami "Ready For Your Love" jest pewien problem - mimo, że ich muzyka jest, napisałbym, nieprzyzwoicie przystępna, jest też, za sprawą umiejętnego przemycania podziemnego brzmienia, po prostu dobra, przez co obcowanie z twórczością Gorgon City nie wprawia w zakłopotanie, gdy dowiedzą się o tym znajomi. Dźwięki basów tak miłe wszystkim fanom garage'owego house'u brzmiały świetnie. Podejrzewam, że na scenie Grolsch tak niskie częstotliwości spowodowałyby zbyt silne natężenie drgań elementów okiennych. Być może występowały one tam podczas grania jednoosobowej armii w postaci Jona Hopkinsa, jednak ten wystawił najcięższe działa i nie pozwolił zgromadzonym na słuchanie niczego innego, poza własnymi popisami na wszelkiej maści kontrolerach. Po takim graniu (nawet najbardziej melodyjne kawałki z "Immunity" brzmiały ostrzej) trudno było wytłumaczyć znajomym, że ten koleś jeszcze trzy lata temu znany był głównie z chill outów i muzyki filmowej. Czy może być jeszcze mocniej tej nocy? Odpowiedź twierdzącą na to pytanie postanowiła dać ekipa Modestep, których występ momentami brzmiał jakby całe Linkin Park naoglądało się tutoriali w stylu "jak zrobić dubstepową wiertarę". Nie każdy o tej porze wytrzymywał częstotliwości tego typu dźwięków. Ci, którzy uważali, że na drugiej scenie równie dobrze mogłaby się odbywać relacja z przebudowy autostrady schronienie znaleźli w opanowanej przez świętującą dziesięciolecie ekipę Beats Friendly i przyjaciół. Ta scena z miejsca relaksu zmieniała się w miejsce, gdzie Meg i Discox mieli na parkiecie bardzo fajny tłum. Znajomi z Last Robots nie spodziewali się, że kiedy przejmą konsoletę o trzeciej nad ranem, jeszcze będzie dla kogo grać, a tutaj impreza trwała w najlepsze.

Zimne, ponure elektroniczne dźwięki duetu Rubber Dots otworzyły zimny, drugi wieczór FreeFormFestival. Serce rośnie kiedy widzi się, że w naszym kraju powstają tak interesujące projekty. Występ Kele zawiódłby niejednego fana Bloc Party, chociaż zapewne w tym momencie na scenie Grolsch w przygniatającej przewadze liczebnej byli ci, chcący usłyszeć "Tenderoni". Później przyszedł czas na jazzową abstrakcję w full opcji, czyli Skalpel w koncertowym składzie, z żywymi bębnami, klawiszami i wizualizacjami. Piękna sprawa zobaczyć w akcji cieszący się w pewnych kręgach niesamowitą estymą duet w takiej formie. Magia.

Trentemoller to już szamanizm na wyższym poziomie, myślę, że tylko hardkorowi fani Moderata (Moderatu?) będą mieli bardzo dużo wątpliwości, jeżeli stwierdzę, że to był właśnie highlight festiwalu. Być może nie chodzi tylko o walory artystyczne, ale także o, wybaczcie terminologię handlową, "dostępność towaru" - umówmy się, Moderat był w Polsce kilka razy... w tym roku. Warto było uczestniczyć w tym spektaklu.

Dla chętnych na podróż w kierunku drugiego bieguna muzyki na scenie drugiej grała połowa Sigmy: poszedł na łatwiznę grając same sztosy, czyli każdy drum'n'bassowy numer, który był hitem w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Było tak przebojowo, że nie wystarczyło zagrać "Nobody To Love" tylko raz. Dla wielu koncert Kaxonsów był tym, czego w tym momencie potrzebowali najbardziej, a booking brytyjskiej kapeli trzeba zapisać jako kolejny plus na koncie organizatorów. Wydaje się że drugiego dnia festiwalu scena klubowa pod opieką Beats Friendly przeistoczyła się w miejsce poważniejszego imprezowania znacznie wcześniej, a uczestniczyli w tym nasi ludzie: Harper, Rawski oraz Novika do spółki z Lexem. Wyborna selekcja dźwięków. Imprezę na drugiej scenie zamykał DJ Koze. Właściciel oficyny Pampa, niemiecki hipnotyzer sprawnie poruszający się po terytoriach house'u głębokiego, minimalistycznego i technicznego. Piękny set pełen poruszającego drive'u, gdzie znalazło się miejsce nawet na aktualny hit "Can't Do Without You" od Caribou.
Różnorodność była największą siłą tej edycji FFF, ja np. doceniam możliwość zobaczenia większości wykonawców, chociaż przerwy i przejścia między koncertami nie odpowiadały każdemu. Organizatorom wypada życzyć kolejnych dziesięciu edycji.

(PT)