Justyna Berger: Od 1986 r. jest Pan reżyserem w Teatrze Polskiego Radia. Dlaczego wybrał Pan radio na miejsce swojej pracy?
Janusz Kukuła: Zawsze marzyłem, by trafić do Teatru PR. Od wczesnej młodości słuchałem radia, znałem nazwiska wszystkich ludzi, którzy tworzyli tę sztukę. Chciałem być jednym z nich. Zaraz po studiach wszedłem do gabinetu ówczesnego dyrektora Teatru PR, Juliusza Owidzkiego, i zastałem tam, oprócz gospodarza, Zbigniewa Kopalkę, Jerzego Krzysztonia, Stanisława Grochowiaka, Zbigniewa Wiszniewskiego, Ireneusza Iredyńskiego. Teraz wiem jakie to szczęście, że zdarzyła się w moim życiu taka chwila. Marzenia się czasem spełniają.
JB: Jakie były Pana początki w radiowym teatrze?
JK: Poczatki były burzliwe, bo nie mieszkałem w Warszawie, tylko w Katowicach; przyjeżdżałem do Warszawy, nagrywałem i odjeżdżałem. Słuchowisko bardzo się spodobało Juliuszowi Owidzkiemu. Uznał, że mogę coś zrobić w tym fachu. Potem bardzo dużo zrobił dla mnie Henryk Rozen- następca Owidzkiego.
JB: Wspomniał Pan o Juliuszu Owidzkim, legendzie radiowego teatru, znakomitym reżyserze. W związku z tym chciałam zapytać kim byli Pana mistrzowie.
JK: Do moich mistrzów zaliczyłbym właśnie Owidzkiego, a także Zbigniewa Kopalkę, Andrzeja Zakrzewskiego, Henryka Rozena, Zofię Petryn z Katowic, Romanę Bobrowską z Krakowa. Wciąż mnie inspirują. Są to wybitni artyści, niestety Owidzki i Kopalko już odeszli. Przyznaję się do czerpania garściami z ich dorobku. Kopalko uczył odwagi, Owidzki- precyzji, Zakrzewski- kompozycji. Rozen i Bobrowska mają niezwykły dar pracy z aktorami... Każdemu z nich coś zawdzięczam. Równie wiele zawdzięczam aktorom i pisarzom. Moim Wielkim Mistrzem pozostaje Andrzej Mularzyk. Myślę, że bez Jego scenariuszy niewiele bym zdziałał.
JB: W 1992 r. został Pan dyrektorem Teatru PR. Jaką ma Pan wizję tego teatru? Mam na myśli nie tyle kwestie repertuarowe, ile te dotyczące stosunków z ludźmi tu pracującymi.
JK: Najważniejszą rzeczą jest stały zespół, który tu pracuje. Zespół wspaniałych fachowców. Ważne jest również jak największe grono współpracowników. Teatr PR jest teatrem otwartym. Miejsce może tu znaleźć każdy, jeżeli ma ciekawą propozycję. I jeżeli uznam, że jest w stanie jej sprostać. Niektórzy mają znakomite pomysły, ale wiem, że ich nie zrealizują. Musi istnieć równowaga zamierzeń i możliwości.
JB: Jest Pan laureatem wielu prestiżowych nagród, w tym - bodaj najważniejszej - Prix Italia '96. Czym są dla Pana te wyróżnienia?
JK: Oczywiście bardzo miło jest otrzymywać nagrody i każdy to lubi. Nie wierzę, że jest człowiek, który nie lubi wyróżnień. Niezależnie od tego jak długo pracuje i co myśli o sobie. Ta praca - jak każda twórczość - wymaga potwierdzenia i ciągłego uczenia się. Nie można powiedzieć, że coś się potrafi na zawsze. Dlatego nagrody są dla mnie miłym dodatkiem do codzienności. Mało o tym myślę, po prostu - zdarzyło się, jest to bardzo przyjemne, ale trzeba iść do przodu.
JB: Na koniec naszej rozmowy chciałam przywołać słowa Zbigniewa Zapasiewicza, który powiedział kiedyś, że "życie jest zjawiskiem bardzo serio, więc można je traktować z dystansem. Natomiast teatr, to jest dążenie do tego, co nie jest na serio, więc trzeba je traktować potwornie poważnie". Jakby się Pan odniósł do tych słów?
JK: Mistrz Zapasiewicz wie co mówi. Oczywiście znam to zdanie, jak znam pana Zapasiewicza. Bardzo go cenię. Miałem zaszczyt i przyjemność pracować z tym wielkim artystą. Wszystko co mówi, ma głęboki sens. Pan Zbigniew ma wielkie poczucie humoru i dystans do świata. Chciałbym być taki jak on.
JB: Dziękuję za rozmowę.