Teatr Polskiego Radia

Pejzaż odkryty w dźwięku

Ostatnia aktualizacja: 22.08.2013 15:00
Zapraszamy na wywiad Janusza Łastowieckiego z Darkiem Błaszczykiem - scenarzystą, reżyserem teatralnym i radiowym, laureatem nagrody za reżyserię słuchowiska "Zegar bije" w Sopocie w 2012 r.
Darek Błaszczyk przy pracy nad słuchowiskiem Pasażer Luter.
Darek Błaszczyk przy pracy nad słuchowiskiem "Pasażer Luter".Foto: Fot. W. Kusiński

Pejzaż odkryty w dźwięku

Janusz Łastowiecki: "Pensjonatu" słuchało się hipnotycznie. Czy radio może znaleźć dogłębniejszą drogę do psychiki odbiorcy?

Darek Błaszczyk: Wydaje mi się, że tak. Radio, podobnie jak muzyka mocno działa na wyobraźnię, a nawet czasem dosłownie "wytwarza obrazy" w głowie słuchającego. Przede wszystkim daje możliwość płynnego i sugestywnego przechodzenia od akcji zewnętrznej do wejścia w strumień świadomości bohatera (czy bohaterów) w sposób dużo bardziej wiarygodny niż w filmie. Ale z drugiej strony w filmie fabularnym, czy video art czasem udaje się osiągnąć podobną "hipnotyczność", czy "transowość", że podam tu pierwsze z brzegu przykłady filmów Tarkowskiego, Antonioniego, a ze świata sztuki: Billa Violi, Józefa Robakowskiego, etc...

JŁ: W jednym z wywiadów powiedział Pan "Mam new age za uszami". Czy z tego też wynika synkretyzm jako autorski sposób, który w Pana słuchowiskach przetyka dosłowne z pozaracjonalnym? W "Emilu Cioranie", "Zegar bije" wyraźnie czuć tę kulturowo - estetyczną różnorodność inspiracji.

DB: Ta wypowiedź była ironiczna, bowiem "new age" to może nie do końca moja bajka, ale rzeczywiście różnorodność inspiracji i tematów to jest to, co pociąga mnie w Teatrze Polskiego Radia... Powiem inaczej. W radio interesuje mnie wytwarzanie magii dźwięków, a za ich pomocą i za pomocą tekstu… magii obrazów. Teatr radiowy daje możliwość pracy ze świetnymi tekstami i znakomitymi aktorami, a na dodatek proces produkcyjny jest dużo krótszy i prostszy niż w filmie, zatem dotykanie różnorodnej tematyki, inspiracji i przede wszystkim eksperymentowanie wydaje mi się tu dosyć naturalne. Poza tym forma radiowa, przez swoje "niedopowiedzenie", pozwala mi rzucać się na pewne tematy, których realizacji w filmie chyba bym się jeszcze nie podjął...

JŁ: Festiwal Nowe Słuchowiska rozpoczął dla Pana przygodę z teatrem radia. Czy wcześniej śledził Pan już ten gatunek i co dała Panu ta kilkuletnia współpraca z Teatrem Polskiego Radia?

DB: "Śledził" to za dużo powiedziane. Oczywiście pamiętam Teatr Polskiego Radia z dzieciństwa. Jako dziecko bardzo często byłem chory, i wiele "obrazów" - właśnie obrazów - ze słuchowisk radiowych z tamtych lat pamiętam do dziś… "Traktat o manekinach" z prozy Schulza, "Egipcjanin Sinuhe" Waltariego, jakieś niesamowite słuchowisko o Georgu Traklu… Chaotyczne strzępy tych nagrań pamiętam do dziś. Później – szczerze mówiąc - miałem jedynie świadomość, że Teatr Polskiego Radia cały czas istnieje i coś tam się dzieje, ale nie śledziłem jego działalności. Jakoś po 2000 roku, kiedy zaczynałem przymierzać się do filmu (a miałem już wtedy ponad 10 lat doświadczeń z muzyką i w ogóle dźwiękiem) myślałem przez jakiś czas, żeby zrealizować dla radia jedną z najważniejszych dla mnie książek - "Rękopis znaleziony w Saragossie”" Jana Potockiego. Nawet prowadziłem jakieś rozmowy z Jerzym Mazollem na temat muzyki do tego słuchowiska, ale w końcu nic z tego nie wyszło. Parę lat później własnym sumptem przygotowałem z kompozytorem Andrzejem Izdebskim (i aktorami Łukaszem Garlickim, Arkiem Jakubikiem oraz Filipem Przybylskim) demo jednego odcinka adaptacji powieści "Mały palec Buddy” Wiktora Pielewina - i wtedy nawet ktoś w Trójce zainteresował się tym projektem, ale i ta realizacja rozeszła się po kościach. Paradoksalnie, w ramach Festiwalu Nowe Słuchowiska wyreżyserowałem fragment niezrealizowanego scenariusza filmowego "Dom wesołej starości" (pod tytułem "Pensjonat") czyli film, literatura, radio i muzyka nieustannie mi się przenikają. A co mi dała współpraca z TPR? Hmmmm… przede wszystkim najbardziej cenię sobie możliwość współpracy ze znakomitymi aktorami - podpatruję ich i uczę się od nich bardzo dużo. Poza tym mam tu dosyć dużą swobodę tematyczną i możliwość adaptowania świetnych tekstów. A to są doświadczenia bezcenne.

JŁ: Czy zgadza się Pan bardziej z pojęciem słuchowiska jako "teatru wyobraźni", gdzie umysł wizualizuje nam świat przedstawiony, czy raczej stoi po stronie logocentryków, którzy słowo stawiają na pierwszym miejscu, niekoniecznie doceniając walor wyobrażeniowy?

Oczywiście zdecydowanie bliższy jest mi "teatr wyobraźni", ale to chyba zależy od tekstu. Wyobrażam sobie realizacje, w których ważny tekst i genialni aktorzy w zupełności wystarczą i przykują uwagę słuchacza.

JŁ: Jak wygląda praca nad tekstem słuchowiska? Jak opisałby Pan to napięcie „radia”?

DB: Przede wszystkim staram się traktować materiał na słuchowisko jako utwór. Utwór dźwiękowy. To jest trochę jak w muzyce współczesnej z "muzyką konkretną" - jeśli się nad tym dłużej zastanowić to wszelkie dźwięki są jakąś formą muzyki. Poza tym przyznam szczerze, że myślę o słuchowiskach w sposób bardzo filmowy - muszę "zobaczyć" obrazy o którym mam opowiedzieć. Przede wszystkim eliminuję z tekstu elementy i sytuacje, które nie będą czytelne dla słuchacza. Poza tym staram się usłyszeć w głowie daną scenę zanim zacznę ją realizować i jeśli coś brzmi fałszywie wyrzucam to albo dookreślam dźwiękiem. Niektóre teksty są rzeczywiście niewygodne do adaptacji radiowej, ale w sumie im trudniejsze zadanie tym ciekawsze wyzwanie.

JŁ: W ubiegłym roku zrealizował Pan wyjątkowy utwór – „Wszystko płynie” na motywach powieści Grossmana. Gwizd lokomotywy, podróż do wnętrza niewoli, spowiedź
z samotności. Czego nauczyła Pana praca nad tym spektaklem?

DB: Przede wszystkim było to dla mnie zamknięcie pewnego etapu poszukiwań, którego właśnie „Wszystko płynie” wydaje się być zwieńczeniem. A jednocześnie to chyba najważniejsza rzecz jaką udało mi się zrealizować dla Teatru Polskiego Radia. Formalnie – obok „Pensjonatu” - jest to najbardziej filmowa, wręcz epicka opowieść. Prawdę mówiąc, w pierwszej kolejności przeczytałem „Życie i los” i książka ta mnie powaliła. Widziałem w niej od pierwszych stron materiał na wielki film fabularny, a jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że nie mam na to szans. Zatem, gdy w ręce wpadło mi wstrząsające „Wszystko płynie”, od samego początku czytałem ten tekst z myślą o radiowej adaptacji.  Czułem, że motywem przewodnim będzie tu droga/podróż Iwana (Krzysztof Wakuliński) – powrót „do życia” z łagru, powrót do dawnych przyjaciół, dawnej miłości, aż końcu do dzieciństwa i rodzinnych stron na Kaukazie. Od początku też myślałem o tym słuchowisku filmowo zarówno jeśli idzie o środki jak i pewne inspiracje kinowe - „Dziecko wojny” Tarkowskiego, czy „Pociąg” Kawalerowicza. Z moich własnych realizacji radiowych jest tu oczywiście kontynuacja tropów przepracowanych podczas pisania i reżyserowania „Jaskini” Jewgienija Zamiatina. Tamto słuchowisko również było oskarżeniem morderczego systemu komunistycznego, który po kolei eliminował, co w praktyce często znaczyło po prostu - eksterminował, kolejne warstwy społeczne. W „Jaskini” była to arystokracja i bogate mieszczaństwo, a tu wieś ukraińska, poddana najpierw rozkułaczaniu i kolektywizacji, a potem fizycznej eksterminacji na niespotykaną nigdy wcześniej skalę. Porażająca jest odwaga tego tekstu, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę datę jego powstania.  I dlatego właśnie bardzo chciałem zrealizować tekst Grossmana. Oczywiście z reżyserskiego punktu widzenia równie ważne były obrazy/sceny, które wyobraziłem sobie już podczas lektury: dialog Anny (Maja Ostaszewska) i Iwana (Krzysztof Wakuliński), a szczególnie spowiedź Anny (która tutaj jest jakby spowiedzią samego Grossmana), dla sceny snu o łagrze w tajdze i całej sekwencji finałowej w górach Kaukazu... zresztą potem, w trakcie nagrania wszyscy aktorzy pięknie tę atmosferę i relacje między postaciami oddali. Ta realizacja była także dużym wyzwaniem dźwiękowym i wielka tu zasługa mojego kompozytora Andrzeja Izdebskiego i realizatora dźwięku Maćka Kubery, że całość ma tak sugestywną formę....

: Rok 2012 był radiowo bogaty dla Pana. Słuchacze otrzymali cztery różne historie, podane w różnej formie. „Zimny bufet” z całym swoim dramaturgicznym chłodem, „Fabula rasa” z demitologizowanym Stachurą, eksperymentalna podróż w świat korespondencji Rainera Marii Rilkego i Lou Andreas Salomé, a także wspomniane „Wszystko płynie”. Trudno jest się przestawić z jednej adaptacji na drugą?

DB: Myślę, że cztery słuchowiska dla Teatru Polskiego Radia rocznie, to jest chyba maksimum tego, co jestem w stanie przygotować i wyreżyserować w sezonie, tak aby każda z nich tworzyła niezależną, odrębną opowieść. Inaczej mówiąc, przy tej ilości projektów nie jest to trudne, a nawet energetyzujące, bowiem każdy nowy projekt jest zupełnie inną przygodą formalną, treściową, warsztatową, etc.

: Poza debiutanckim „Pensjonatem” nie zdecydował się dotąd Pan na realizację tekstu autorskiego. Zajął się Pan adaptacjami. Skąd ten wybór?

DB: Nie do końca jest to prawda. Bowiem chociażby „Zegar bije” to jest autorski tekst. Tytuł  jest co prawda zaczerpnięty z tytułu płyty mojego przyjaciela - kompozytora Jacka Hałasa, ale scenariusz napisaliśmy wspólnie tzn. ja fabułę, a Jacek teksty pieśni, które później tak pięknie wyśpiewał. Warstwę fabularną tworzą sceny przeplatane tradycyjnymi pieśniami pogrzebowymi (dodatkowo pojawia się tam oryginalny zapis seansu modlitewnego szeptuchy, odegrany potem znakomicie po białorusku przez panią Emilię Krakowską). Podobnie rzecz się ma z „Pasażerem Lutrem”, którego forma jest rodzajem docudramy, ale jest to tekst autorski, zresztą mocno autobiograficzny. Rzeczywiście robię w radio sporo adaptacji, a to z dwóch powodów – po pierwsze dużo wolniej piszę, niż realizuję, a po drugie zebrało się przez lata wiele tekstów i autorów, z którymi się chciałem zmierzyć, więc skoro jest okazja żeby je teraz robić, to robię.

: W „Fabula rasa” rozpoczął Pan swoisty tryptyk radiowy. Następne było słuchowisko „Rilke&Lou” i wspomniana już dokudrama "Pasażer Luter". Na czym polega idea tej słuchowiskowej triady? Czy istnieje klucz łączący te opowieści?

DB: Tak, nazwałem to sobie nawet trochę ironicznie: „Tryptyk młodzieńczy”, ale równie dobrze mógłbym powiedzieć, że to jakaś przymiarka do „portretu artysty z czasów młodości”... Chciałem przyjrzeć się sobie sprzed lat – nastąpił taki moment w moim życiu prywatnym - i stąd pojawiły się ważne tropy z okresu moich fascynacji lat młodzieńczych. Wymyśliłem sobie, że to będą trzy różne opowieści, trzy zupełnie różne rozwiązania formalne, trzy eksperymenty.  „Fabula rasa” Edwarda Stachury – bardzo chciałem zmierzyć się ze Stachurą. Szczerze mówiąc nie byłem pewny z początku, czy po latach nie będzie rozczarowania. Jako nastolatek pochłonąłem oczywiście wszystkie tomy w dżinsowej oprawie, ale postanowiłem wziąć na warsztat najtrudniejszy tekst i spróbować dotrzeć nim do współczesnej młodzieży. Najważniejsza była obsada. Wiedziałem, że chcę pracować z Mariuszem Bonaszewskim, bo czułem, że on potrafi w wiarygodny sposób rozszczepić głosy bohatera i Człowieka Nikt. Bardzo trudnym wyzwaniem była strona dźwiękowa, bo całość ma właściwie charakter strumienia świadomości. Jak zwykle nieoceniony okazał się Andrzej Izdebski i jego mistrzowskie dźwięki, ale ciekawy był także eksperyment z dubmasteringiem głosu Mariusza Bonaszewskiego. Traktując go bardzo muzycznie starałem się stworzyć transowy utwór, który wciągnie słuchacza i „wypluje” go dopiero w finale słuchowiska.Kolejnym krok to Rainer Maria Rilke. Właściwym odniesieniem powinien tu być „Malte”, bo to pod wrażeniem tego tekstu byłem w młodości najbardziej, ale tak naprawdę tym razem chciałem opowiedzieć o samym Rilkem jako człowieku i twórcy, o jego zmaganiach ze Sztuką na poziomie wręcz parareligijnym i o jego niezwykłej - trwającej dziesięciolecia – w pewnym sensie przebóstwionej relacji z kobietą. Narracyjnie oparłem się na korespondencji poety z jego wielką miłością i przewodniczką Lou Andreas Salomé. Właściwie mało tam jest fragmentów prozy i poezji. Głównie jest męka i łaska tworzenia aż do śmierci... Formalnie ciekawym wyzwaniem było tutaj potraktowanie tekstu dosłownie jako partytury, gdzie głosy dwojga aktorów Adama Woronowicza i Danuty Stenki były częścią utworu dźwiękowego zakomponowanego i wyśpiewanego głosem Agaty Zubel.

Trzecią częścią tryptyku jest wspominany wyżej „Pasażer Luter”, czyli rzecz o początkach polskiego punku i nowej fali – czyli powrót do fascynacji muzycznych z lat osiemdziesiątych. Tu, dla odmiany, mamy pewien eksperyment formalny połączenia dokumentu i fabuły. Główny bohater – TEN (Łukasz Garlicki) – przygotowuje się do realizacji filmu dokumentalnego o legendarnej postaci tamtych lat – Jacku „Lutrze” Lenartowiczu -   założycielu punkowych zespołów Deadlock i Tilt, a później scenarzyście filmowym. W tej narracji mamy wspomnieniowe wywiady przeprowadzone z jego przyjaciółmi z tamtego okresu: Tomkiem „Menem” Świtalskim, Tomkiem Lipińskim, Piotrem Rypsonem i Tomkiem „Rastamanem” Szczecińskim. Natomiast bohater przeprowadzający te wywiady jest postacią fikcyjną, zaś rozmowy przywołują w jego głowie jego własne wspomnienia, inicjacje i  fascynacje z lat osiemdziesiątych... Tak mniej więcej ma się rzecz z tym „tryptykiem”.

: Gdyby mógł Pan porównać swój obecny staż w "myślenia radiowym" i porównać go to, do tego sprzed debiutu, to jakie wnioski z tego zestawienia nasuwają się Panu jako pierwsze? Słowem: jaki byłby „Pensjonat”A.D. 2013 ?

DB: Zacznę od „Pensjonatu”. Szczerze mówiąc, poza drobnymi, kosmetycznymi poprawkami niewiele by się różnił. Obecnie, jeśli już, to chciałbym zrealizować pierwotny tekst („Dom Wesołej Starości”) w formie filmowej lub dla teatru TV, bo słuchowisko żyje sobie własnym życiem od lat i to już jest dawno poza mną.

Jeśli zaś chodzi o te drugą kwestię – to rzeczywiście moja świadomość radiowego rzemiosła mocno się rozwinęła przez te trzy lata w sensie możliwości realizacyjnych, obsadowych czy eksperymentów. Ale staram się za dużo o tym nie myśleć, nie popadać w rutynę i szukać coraz ciekawszych i mniej oczywistych rozwiązań formalnych i fabularnych, nowych historii do opowiedzenia. Idę za głosem intuicji. Plany realizacyjne w Teatrze Polskiego Radia mam do maja 2014 roku, a potem zobaczymy...

DAREK BŁASZCZYK - reżyser, scenarzysta, artysta sztuk wizualnych, VJ, z wykształcenia historyk sztuki i reżyser filmowy. Współtwórca grupy artystycznej Fabryka Cókierków (ze Zbyszkiem Olkiewiczem 1994-2002) oraz Zjednoczenia Artystów i Rzemieślników (producentów m.in. filmu Zmruż oczy). Autor artystycznych projektów miejskich i multimedialnych, m.in.: Videomedytacje (1999), Kabała na murach (2002), Witraże (2007), Bóg-Honor-Ojczyzna (2007), Nocny przystanek / Obrazy Kwartludium (2009), , NTROPIA (2012), autor filmów krótkometrażowych: Tylko jedna noc (2004), Niech żyje pogrzeb!!! (2009) i scenariuszy filmowych (w 2007 roku otrzymał w Cannes wyróżnienie w międzynarodowym programie dla scenarzystów filmowych SCRIPTEAST o nagrodę im. K. Kieślowskiego za Dom Wesołej Starości). Od 2010 współpracuje jako reżyser w Teatrze Polskiego Radia, gdzie realizuje teksty oryginalne i adaptacje. Laureat GRAND PRIX za najlepsze słuchowisko radiowe w konkursie Polskiego Radia i Agencji Dramatu NOWE SŁUCHOWISKA (za Pensjonat/Dom Wesołej Starości, razem z Piotrem Mańkiem). W 2010 roku wydał monografię Juliusz Żórawski – Przerwane dzieło modernizmu. Jest laureatem nagrody za reżyserię słuchowiska "Zegar bije" na Festiwalu "Dwa Teatry" w Sopocie w roku 2012.