Teatr Polskiego Radia

Teatralna recenzja kwietnia. Znamy laureatów!

Ostatnia aktualizacja: 05.05.2014 00:01
Wybraliśmy recenzję kwietnia w konkursie Teatru Polskiego Radia pt. "Napisz recenzję i wygraj wyjazd do Sopotu". Laureatką została Aleksandra Chrząszcz, wyróżnienie otrzymał Krzysztof Boczek.
Od lewej w Studiu S-9 Teatru PR siedzą: Andrzej Mastalerz, Henryk Talar oraz Jan Prochyra
Od lewej w Studiu S-9 Teatru PR siedzą: Andrzej Mastalerz, Henryk Talar oraz Jan ProchyraFoto: Fot. Jacek Konecki

RECENZJA KWIETNIA

Słuchowiska nadawane w kwietniu przyciągnęły jeszcze większą grupę aktywnych słuchaczy, z czego bardzo cieszymy się. Autorzy nadesłanych tekstów pisali przede wszystkim o własnych wrażeniach wywołanych  tematyką i fabułą słuchowisk. Stosunkowo mało było prób uporania się z opisem dźwiękowej formy radiowego teatru. Zachęcamy do prób  opisania także własnego rozumienia tego, J A K jest zrobione słuchowisko, które wywołuje takie, a nie inne nasze odczucia. To trudne – ale wiemy, że mamy ambitnych słuchaczy!

Ostatecznie w finale znalazły się teksty autorstwa pp.  Krzysztofa Boczka,  Aleksandry Chrząszcz, Joanny Gołębiewskiej, Martyny Puch, Zuzanny Rezner.

Laureatką kwietnia została p. Aleksandra Chrząszcz, autorka recenzji słuchowiska „Czasami Pan przechodzi obok”.

Postanowiliśmy także przyznać wyróżnienie p. Krzysztofowi Boczkowi za recenzję słuchowiska „Minione czasy”. Gratulujemy!

Zapraszamy wszystkich chętnych do dzielenia się z nami wrażeniami po spotkaniu z radiowym teatrem. Przypominamy, że konkurs trwa jeszcze w maju. Autorka/autor najciekawszych recenzji zostanie zaproszony na XIV Festiwal "Dwa Teatry" w Sopocie, który odbędzie się w dniach 14-16 czerwca br.

A oto nagrodzone recenzje:

Aleksandra Chrząszcz: Święty spod monopolowego, czyli recenzja słuchowiska „Czasami Pan przechodzi obok” w reż. Krzysztofa Czeczota

Idzie ku tobie powłócząc nogami i niebezpiecznie chwiejąc się na boki. Odór niepranych od tygodni przepoconych ubrań uderza cię ze znacznej odległości. Kiedy podchodzi, widzisz, że jego spojrzenie jest pogardliwe i mętne, a pierwsze wypowiedziane przez niego słowo przesiąknięte tanim winem sprawia, że żołądek podchodzi ci do gardła.

Pewnie każdy choć raz był uczestnikiem takiego spotkania. Odruchowo odsuwamy się wtedy od delikwenta z odpowiednio wzburzonym wyrazem twarzy. Co odważniejsi decydują się nawet nawiązać interakcję i, w ramach wymiany uprzejmości, odpowiadają soczystym epitetem. Takich ludzi - pijanych, brudnych, czasem wulgarnych - mijamy na ulicy spiesząc się dokądś, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że…

„Czasami Pan przechodzi obok nas, a my go nie zauważamy, tak bardzo »znając go«, nie potrafimy go rozpoznać.”.

Te słowa, zrodzone w myśli i przelane na papier przez papieża Franciszka, stały się inspiracją dla Cezarego Harasimowicza, autora scenariusza do słuchowiska „Czasami pan przechodzi obok…” w reżyserii Krzysztofa Czeczota. „Nie oddamy świętych miejsc! Tu jest Polska!” witają nas okrzyki spod krzyża wrastającego w, odbijające dźwięki modłów, kamienne płyty krakowskiego przedmieścia. Między obrońców krzyża wkracza Moniuszko - miejscowy policjant znany ze swej uległości wobec korupcji, chorobliwej miłości do alkoholu oraz narkotyków. Prowokator, profanator. Kpiąco śmie pytać o sens całego zamieszania. Jednym słowem demon. A demonów należy się pozbywać.

Na początku był modlitewny chaos. Z niego wyłonił się Raskolnikow 21. wieku - Moniuszko oskarżony o zabicie staruszki tasakiem. I wydawać by się mogło, że to wokół tego wątku dziać się będzie cała akcja, jednak ten odpychający, wulgarny i nieobliczalny mężczyzna okazuje się być niewinny. Łatwo było dać się zwieść w pułapkę - zaufać stereotypowi ćpunopijaka mordercy. Według mnie chwyt celowy i udany. Chwiejnym krokiem, nafaszerowani czystym towarem prosto z kieszeni miejscowego sugarmana, podążamy więc dalej za naszym bohaterem. Od posterunkowej celi, do monopolowego, stamtąd do szpitala na odtrucie. Tak prowadzi nas zawadiacki głos Krzysztofa Globisza. I nie będę dociekać, czy przed nagraniem aktor skosztował lampkę jakiegoś trunku, ale w swej roli był bardzo wiarygodny i wspaniale oddał charakter swej postaci. Humorystyczne elementy języka typowego pijaczka nadały całości barwy, namalowały dźwiękiem słodko-gorzki wymiar życia człowieka w nałogu. Dodatkowo momenty skrajnego upojenia idealnie podkreślone zostały przez efekt muzyczny niezgrabnie rozmywającego się, opadającego dźwięku. W toku akcji, kilkakrotnie pojawia się szept modlitwy. Przypomina nam to, że historia ma głębsze ewangeliczne dno i nie należy interpretować jej powierzchownie.

Utopiony w szklance wódki, głodny narkotyków i chętny na romanse Moniuszko, z drugiej strony jest poszukiwaczem morderców żądnym zemsty za zabicie niewinnej staruszki. Można nazwać go brudnym Harrym czy porównać do Złego Porucznika, jednak dla mnie to człowiek, być może niewierzący, ale, pośród wszystkich bohaterów deklarujących głośno swą świętobliwość, prawdziwie święty.

Praktykujący katolicy, wzór wszelkich cnót bożych, tolerancyjni i dobrzy oceniają ludzi powierzchownie, odrzucają ich i tępią. Żule, podwórkowe ćpuny, ludzie społecznego dna  
- potrafią walczyć ze swoimi słabościami, tkwi w nich głęboka wrażliwość i są w stanie prawdziwie poświęcić się dla innych. Prawda o polskim społeczeństwie? Cezary Harasimowicz tekstem tym ryzykował wiele. Jednak moim zdaniem w fenomenalny sposób ukazał coś, czego często nie zauważamy - faktu, że spisujemy ludzi na straty po pierwszym na nich zerknięciu, nie wiedząc jednak, że mogą być to żywi święci. Ten wartościowy tekst, który nie doczekał się ekranizacji, pojawił się na antenie Polskiego Radia, za co można tylko dziękować.

„Czasami pan przechodzi obok…” to opowieść o świętych, jakich nie widzi się na obrazkach, o mgle pogardy, która przysłania nam oczy, o tych, którzy deklarują i o tych którzy są. „Tu jest Polska! Tu jest Polska!” - krzyczał Komitet Obrońców Krzyża. „Tu jestem ja…”  
- odpowiedział cicho Moniuszko. Miejmy oczy szeroko otwarte na ludzkie dusze. Kto wie, ilu świętych pogardliwie minęliśmy na swej drodze…

Aleksandra Chrząszcz

Krzysztof Boczek: Czy przeszłość przeszła do historii? - recenzja słuchowiska "Minione czasy" w reż. Jana Warenyci

O dzisiejszych czasach jesteśmy skłonni mówić w samych superlatywach. Kiedyś nie było takiego wyboru produktów w sklepach, na półkach królował niepodzielnie ocet i dawno nieprzecierany kurz. Może pojawi się parę głosów, że „za komuny to było lepiej” , ale od razu zostaną one zakrzyczane i zejdą na dalszy plan. Staną się nieważne. Historia wiecznie daje nam niełatwe lekcje. Od rodziców słyszymy uwagi w stylu: „nie popełnij tylko naszych błędów”.  Wszyscy dobrze wiemy, gdzie takie uwagi lądują i co sobie z nich robimy. Może po latach te słowa nabierają więcej sensu? Co nam pozwala sądzić, że nasz czas jest tym wyjątkowym  i jedynym? Dlaczego XXI wiek ma się różnić od XIX? W końcu to tylko przestawiony szyk znaków. Różnica zaciera się i sami nie wiedząc kiedy zamieniamy ryk silników samochodowych na tętent końskich kopyt. „Minione czasy” w reżyserii Jana Warenyci powracają.

Słuchowisko dzięki świetnej grze aktorskiej oddaje w doskonały sposób realia stosunków międzyludzkich panujących w carskiej Rosji. Również realizacja dźwiękowa „opowiada” w bardzo dyskretny sposób wyjątkowo wyraziste i jednocześnie dobrze nam wszystkim znane historie. Granice między przeszłością a teraźniejszością ulegają zatarciu, na co bardzo wyraźnie wskazują w słuchowisku rozmowy między urzędnikami. W końcu żadnej rzeczy, nawet tej najszlachetniejszej, nie wolno jest robić za darmo. Każdy z nas dobrze wie, że to za co nic nie musimy zapłacić, jest niewiele warte.  Rzeczy darmowe utożsamiamy z kiczem i fuszerką. Drobna opłata za urzędniczą przysługę nie wydaje się więc jakąś straszną niedogodnością. Aż wstyd używać tutaj słowa łapówka. O wiele lepiej nadają się słowa: „ upominek”, albo „wyrazy wdzięczności”. Realia XIX-wiecznej rosyjskiej prowincji pokazują jak wiele i to jak niezwykle oryginalnych sposobów na wyzysk prostych ludzi urzędnicy są w stanie wymyśleć. Choćby poczynania doktora zmuszającego chłopów do oglądania „sekcji” znalezionego i nie przynoszącego w teorii żadnych dochodów ciała. Jeśli jednak do sprawy podejdziemy odpowiednio kreatywnie to uda nam się wycisnąć z maluczkich ich ostatnie zaskórniaki. Któż bowiem za cenę paru rubli nie chciałby uniknąć widoku rozkrawanego na kawałki ludzkiego ciała?

„Minione czasy” pozwalają jednak dostrzec też inny aspekt tego problemu. Należy pamiętać, że zawsze nad nami stoi ktoś odrobinę potężniejszy i z większymi możliwościami . Ten „ktoś” również nie będzie miał wyrzutów sumienia podczas oskubywania nas do czysta.  Będący w stolicy zwykłym pucybutem, na prowincji z łatwością  może doczekać się tytułowania mianem „Jego Wielmożności”. Od zera do milionera-jak to mówią, a z bogatym lub wpływowym chce się przyjaźnić każdy. Lubimy myśleć, że jeśli my ofiarujemy komuś naszą pomoc to ta druga osoba poczuje się w pewien sposób zobligowana do odwdzięczenia się nam w przyszłości. Staramy się, więc zrobić dobre wrażenie.

Zapraszamy naszego zwierzchnika na wystawne przyjęcie, nakazując jednocześnie wszystkim dobrą zabawę.  Mają być tańce, głośna muzyka, odrobina hazardu (oczywiście gość honorowy nie może przegrać!). Każdy ma być trzeźwy, aby nie zbłaźnić się przed „Jego Wielmożnością”.  Nie ważne jakim kosztem, ale jak to się u nas mówi „zastaw się, a postaw się”.

Ten obraz wydaje się odrealniony dopóki nie uświadomimy sobie, że świat przedstawiony w słuchowisku Jana Warenyci, kryje się tuż przed naszym nosem, za grubymi taflami z hartowanego szkła i stalowymi filarami. W wielkich biurowcach, dzieją się rzeczy wielkie i poważne, często są to sprawy wagi państwowej. Wszystko zależy od tego jak głęboko sięgniemy za zasłonę, odsłaniając ciut więcej tego tajemniczego świata.  Trzeba uważać tylko, żeby zbytnio sobie nie pobrudzić rąk. Pamiętajmy, że nasze ręce muszą być  tak czyste jak nieskazitelna  jest biel urzędniczych kołnierzyków.

Krzysztof Boczek

Zobacz więcej na temat: Polecamy Teatr Polskiego Radia