Teatr Polskiego Radia

"Głos, który zostaje". O słuchowisku "Zupa Heli" pisze Janusz Łastowiecki

Ostatnia aktualizacja: 14.11.2015 18:00
"Piszę ten tekst z pewną nadzieją, że wytworzy się z czasem trend na słuchowisko autorskie, a muzyka i efekty dźwiękowe wykorzystywane w radiu będą rozpoznawalne w kontakcie z innymi gatunkami sztuki" - czytamy w recenzji słuchowiska "Zupa Heli" Darka Błaszczyka, którą nadesłał Janusz Łastowiecki z Zielonej Góry.
Darek Błaszczyk podczas pracy nad słuchowiskiem Programu 2 Polskiego radia p.t. Odyseja Xięcia
Darek Błaszczyk podczas pracy nad słuchowiskiem Programu 2 Polskiego radia p.t. "Odyseja Xięcia"Foto: Grzegorz Śledź/PR2

Z cyklu „rozważania futurystyczne”. Czasami nachodzą mnie myśli, jak będzie wyglądać słuchowisko za kilkadziesiąt lat. Czy formuła mówienia i słuchania będzie zdolna realizować się w ramówce A.D. 2075, gdy Polskie Radio skończy 150 lat? Myślę, że kluczem do odpowiedzi na te pytania jest pamięć. Nieprzemijająca. A jej znakiem wciąż będzie fizyczny, drgający w eterze głos aktora. Jak radio przyszłości mogłoby odrzucić formułę teatru wyobraźni, poprzez wyparcie się tak szerokiej sztafety głosów? Jan Świderski, Gustaw Holoubek, Krzysztof Chamiec, Zofia Rysiówna czy Marek Obertyn – obecni już tylko w archiwum twórcy idei radiowego mówienia. Zatrzymani w fonicznym kadrze czasu. Czy moglibyśmy zostawić ich w zamkniętej epoce sztuki radia? Oni potrzebują wciąż mówić z archiwalnych taśm do tych, którzy będą mieli potrzebę słuchania cicho, szeptem i na ucho.

Myślałem o tym, słuchając jednej z najnowszych realizacji Teatru Polskiego Radia. W jednej ze scen „Jak daleko stąd, jak blisko” Tadeusza Konwickiego, Gustaw Holoubek w roli powracającego widma mówi o „wiecznym osamotnieniu wiecznej pamięci”. Zagadka tamtych słów wraca w słuchowisku „Zupa Heli” Darka Błaszczyka, którego premiera odbyła się na antenie Dwójki w ubiegłym miesiącu. Nie bez powodu ten kontekst. Film Konwickiego stał się jedną z inspiracji przy tworzeniu „Zupy”. Poszukiwanie tego, co minęło w odległych datach stanie się celem do szukania swojego życiorysu.

Radiowa droga Błaszczyka to z jednej strony ścieżka źródeł, prowadząca do historii mówionej, jak w „Mistrzu Manole”. Z drugiej strony to dźwiękowe ożywianie fenomenu, jaki pozostawiły po sobie awangardy poprzednich dekad („Pasażer Luter”, „Ukryty w słońcu”, „Instytut Benjamenta”) . Wolność dla sztuki – mimo zniewolonych czasów. To, o czym często mówimy, wspominając największe osiągnięcia rodzimej kinematografii czy Polskiej Szkoły Plakatu. Myślę, że słuchowiska Błaszczyka przypominają nam choć cząstkę aury tamtego czasu. Zawierając łącznik między filmem a sztuką radia, wypracowują osobny język. W tworzeniu radiowych opowieści nie jest to rzecz codzienna, prosta. Łatwo przecież ulec manierze rutyny, oferując, co rusz podobne scenariusze, te same głosy, podobne oprawy muzyczne. Piszę ten tekst z pewną nadzieją, że wytworzy się z czasem trend na słuchowisko autorskie, a muzyka i efekty dźwiękowe wykorzystywane w radiu będą rozpoznawalne w kontakcie z innymi gatunkami sztuki. Już młodzi słuchacze nie pamiętają, jakie szkoły mówienia projektowały premiery Zbigniewa Kopalki, Juliusza Owidzkiego czy Helmuta Kajzara. Andrzej Łapicki zostawiał w adaptowanych i oryginalnych realizacjach swój, osobliwy nerw. Nawet wtedy, gdy realizował wprowadzenie do filmowej trylogii o Kargulu i Pawlaku („I było święto” z 1965 roku). Dzisiaj próby Tomasza Mana, Pawła Sali, Krzysztofa Czeczota, Ingmara Villqista czy wreszcie Błaszczyka wzbudzają nowe nadzieje na nawiązanie do dobrego czasu radia.

Piszę o tym, bo radio to sztuka osobowości. A słuchacz nie śpi. Słyszy, że bohater ze Stachury („Fabula rasa”), architekt Piotr („Pensjonat”) i kompozytor muzyki filmowej Wojtek („Zupa Heli”) to różne wcielenia jednego intelektu. A we wszystkim konsekwentny język opowiadania. Język, czyli styl. Muzyka, montaż, ścieżka adaptacyjna. Potrzeba dziś zespołów twórczych, które rozumieją się bez słów (jak duet Błaszczyk-Izdebski, który jest tego żywym przykładem). Gdyby ktoś puścił mi kilkanaście różnych ambientów – ten spod znaku Izdebskiego rozpoznałbym od razu. Niegdyś, w jednym z maili muzyk napisał mi, że podstawą tworzenia jest próba nawiązania emocjonalnej łączności ze słuchaczem. Być może to właśnie ten magnes przyciąga w jego muzycznej obecności. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy w pozornej ciszy słyszę lekkie modyfikacje aktorskich głosów. Nawet w tak znikomych interwałach zawiera się Izdebski. Być może najbardziej. Jego muzyka do „Odysei Xięcia” staje się w pewnym momencie spektaklu metaforą wojennych cieni. I to wszystko bez nacisków, bez wymuszeń, poprowadzone jakby w zamyśleniu, na granicy improwizacji.

Być może „Zupa Heli” jest pierwszym słuchowiskiem, w którym łączą się poetyki różnych szlaków Błaszyka. Spotyka się tu transowość pamiętana z „Pensjonatu” czy „Z życia permanentnego samobójcy” z korzenną motywacją takich utworów jak „Zegar bije”, „Salome” czy „Hymny”. Tutaj droga prowadzi na Podlasie, w kręgi babcinych opowiadań. Świat opowiadającej Heli i nasłuchującego Wojtka to labirynt „wiecznej pamięci”. Hipnoza, zapoczątkowana w kulminacji dziecięcej anginy nie jest jednak powodem do budzenia demonów. Zmarli przychodzą, by mówić. Zwyczajnie. Radio pozostaje wciąż miejscem spotkań.

Są aktorzy, którzy mogą grać w radiu bez ustanku, nie tracąc przy tym świeżości. Taka jest Stanisława Celińska w roli tytułowej Heli. Ma się wrażenie, że jej myśli budują się dopiero przy naszej obecności, bez uprzedniego przygotowania. Pozór gry, tak często w realizacjach radiowych dojmujący i destrukcyjny, tutaj nie istnieje. Było coś podobnego u Zbigniewa Zapasiewicza, gdy ten pojawiał się w głośnikach. W sposób wyjątkowy utkwił mi w pamięci monolog kończący „Rekonstrukcję poety” Zbigniewa Herberta z pamiętną puentą „ja jestem trawa”. Niepostrzeżenie, wśród sekund i minut upływającego słuchowiska znajdujemy w nim schronienie. W cieple opowieści babcinych, w parującej zupie pomidorowej Wojtek znajduje drogę do wyrwy w czasie i szlakiem bohaterów Wojciecha Jerzego Hasa (Van Worden, Józef) znika. W wyrwie jednego z interwałów. Znika też słuchowisko, jak zwykle nagle. W ułamku chwili.

Autorski szlak w radiu to potencjał na wiele najbliższych lat. Będą to trudne lata. Izolacja słuchowiska wśród innych komunikatów medialnych będzie już właściwie reliktem. Napierająca siła audiobooka da się również we znaki. Na ile jednak serial audio czy ścieżka dźwiękowa popularnej gry na PC będą w stanie nawiązać do kreacyjnej idei teatru wyobraźni? Odbierać a stwarzać to jednak dwie różne perspektywy. Słuchowisko wciąż jest domeną współegzystowania, wspólnoty tworzenia, inspiracji, rozmowy. Wreszcie: w pamięci jest siła zaklęta, jak w jednej z piosenek. A pamięć to nie próżnia – to głos, który zostaje. I buduje coś w nas. Radio uczy pamiętania. Błaszczyk kilka lat temu sięgnął do listów Rainera Marii Rilke’go i Lou Andreas Salome. Nie zapomnę sposobu, w jaki Adam Woronowicz mówił tam o wspomnieniach:

„kiedy krwią się staną w nas, spojrzeniem i gestem, czymś bezimiennym i niedającym się odróżnić od nas samych, dopiero wtenczas zdarzyć się może, iż w jakiejś bardzo odosobnionej godzinie pierwsze słowo poezji wstanie pośrodku nich i z nich wyjdzie”.

Rilke pisał o poezji. Ale czy nie jest podobnie z radiem? Czy nie można zobaczyć w tej poetyckiej wykładni odniesień w postaci „metody Stanisławskiego”? Celińska poprzez kwestie Babci Heli mówi zarazem o sobie. Radio jako medium pomiędzy tym, co zapomniane a nowe. Niezwykle bliskie, na wyciągnięcie ręki. Na przekręcenie gałki. Szeptem i na ucho.

Janusz Łastowiecki

ZUPA HELI

Premiera: Program 2 PR, październik 2015

scenariusz i reżyseria: Darek Błaszczyk