Tegoroczny triumfator radiowej części festiwalu DWA TEATRY przypomina przy pierwszym skojarzeniu nowoczesność ubraną w „stare dekoracje”. To obcowanie jednego w drugim wynikło z faktu, że autorka zobaczyła w radiu możliwość podróżowania bez barier. Średniowiecze mówi tu przez pryzmat medialnej nowomowy. Czystość i mit zostają przesiane przez cyniczne „radyjko”. Eter działa tu jak tuba z Big Brothera, wchodzi bez wysiłku w dowolny czas i miejsce, by bezlitośnie chłostać. W tej pikanterii kryje się jednocześnie radio bystre, poprowadzone umiejętną narracją i wolne od romantycznej kołtunerii.
Gdy wczoraj odsłuchiwałem po raz kolejny debiutanckiego radio-teatru Sandry Szwarc, przypomniał mi się jeden z esejów Umberto Eco. Pisał w nim o podziale słuchającego świata na starą i nową muzykę. Stara była koniecznością niczym Jutta (Halina Skoczyńska), geometrycznym prawidłem skwadratowiałych uszu. Nowa muzyka rodziła się w możliwości, nieoczekiwaniu, wbrew obowiązującym zwyczajom i ku pokusie podobnie jak Hildegarda (Julia Kijowska). Te muzyczne porównanie wpisuje się w dramat Szwarc jak znak wodny. Hildegradę bolą uszy. Przechodzi przez nie cisza i przekłuwa bębenki jak kolczasty drut (sugestywne „przestań!” Kijowskiej). Klasztorna cela staje się więzieniem dla rozognionego ciała Hildegardy. Jednocześnie – to właśnie w niej, opuszczonej przez ciało – rodzi się nowy wymiar słuchania. Przez ból, przez ogłuszenie. Kompozycje Pawła Mykietyna („Um Tramway 2”, „Krum 1”, a także ta z „Poskromienia złośnicy”) służą tu więc jako kojący odpoczynek udręczonych uszu. Przez nie rozpoczyna się droga von Bingen do „trudnych” niebios. Właśnie przez nową muzykę. Wśród festiwalowych spektakli ów ból uszu przejawiał się zarówno w krzyku Hildegardy, jak i diabelnych podszeptach z „Bestiariusza” Krzysztofa Kiczka czy metalicznej (trudnej do zapomnienia!) muzyce Piotra Tabakiernika z „Wampira” i Piotra Mossa ze „Śmierci w Wenecji”.
Hildegarda weszła do grona tych bohaterów radia, którzy mówiąc przez ciszę, wyznaczali nowe granice radiowej estetyki. Niczym matka i córka z „Depozytu” Andrzeja Mularczyka, półświnia ze słuchowiska Helmuta Kajzara czy umierający miłośnik płyt na 78 obrotów z utworu Davida Z. Mairovitza. „Nałożono na mnie ciszę. Wiesz, jak to boli?” – Kijowska pyta słuchacza wprost, bez emfazy, z głębokości średniowiecznych wód. Cieszy fakt, że po zeszłorocznym triumfie Moniki Milewskiej po raz kolejny wygrywa debiutantka. Jakże inna niż ta z ubiegłego roku. „Podróż na Księżyc” była radiowym marzeniem. „Von Bingen” jest historią pewnego przekleństwa i nowym głosem szorstkiego, młodego radia (jak nieobecna w Sopocie Weronika Murek). Powidoki słuchowiska się rozszczelniają. To dobry znak. Szkoda tylko, że werdykt jurorski ominął spektakle lekkie, które są w stanie przyciągnąć do radia nowych odbiorców („Skromny mimo sukcesu” Marka Kochana, „Morderstwo w hotelu Santa Caterina” Ireneusza
Iredyńskiego w adaptacji Krzysztofa Sielickiego). Bartosz Opania jako Bartosz Opa(m)nia był dużo ciekawszym typem na wyróżnienie aktorskie niż Krzysztof Gosztyła. Jego rolę w słuchowisku Kochana pozwolę sobie określić jako rozbrajającą! Potrzeba radiu takich salw śmiechu, bo czasami nazbyt poważnie.
Waldemar Modestowicz, reżyser „Von Bingen” staje się zdecydowanym liderem w liczbie statuetek Grand Prix. Tegoroczna to już piąta. Był „Nagi sad” Myśliwskiego, pięciokanałowy „Hamlet”, dekonstrukcyjny „Recykling” według Różewicza. Ze wszystkich zwycięskich słuchowisk Modestowicza tegoroczne przypomina mi jednak najbardziej utwór „Gdzie jest ten tani kupiec” Alicji Bykowskiej-Salczyńskiej z roku 2006. Niepokorny świat, który przyniosła ze sobą Sandra Szwarc obudził radiowy niepokój (podobny do tego, jaki niosły scenariusze Bykowskiej-Salczyńskiej). Modestowicz budując tamę między Szekspirem i Szwarc, przeplataną Myśliwskim i Różewiczem, stał się kimś w rodzaju sejsmografa poszukiwań radiowych. Wtedy, gdy trzeba wrócić do Elsynoru i na sandomierską wieś, czyni to z dziecięcą empatią. Gdy słyszy natomiast śpiew Kijowskiej w średniowiecznej komnacie, nie zapomina o odwiecznej walce o ludzki głos, jego wolność w obliczu krat i systemów świata (i na tym kładzie nacisk w realizacji tekstu).
Na koniec, chciałbym krótko wspomnieć o „Epitafium” z Radia Olsztyn. Słuchowisko Włodzimierza Kowalewskiego w reżyserii Marka Markiewicza i Jaromira Wroniszewskiego to przykład na konsekwentnie realizowany regionalny teatr radia. Słuchowisko nagrywane w drewnianym domu nad jeziorem Wulpińskim to naturalna opowieść o losach jednej z olsztyńskich kamienic, która jak w soczewce skupia żydowsko-niemiecko-polskie koleje losu. Uwagę zwracają nowe głosy (m.in. Elżbieta Grad-Cupriak, Joanna Fertacz, Cezary Ilczyna, Maciej Listwan, Beata Świerkowska-Chromy). Dialogi i naturalne plenery otacza tu wyjątkowa muzyka, którą opracowali Wojciech Ogrodziński i Jaromir Wroniszewski. Nagroda im. Ireny i Tadeusza Byrskich będzie z roku na rok coraz istotniejszym laurem festiwalowym. Regionalistyka, spojrzenie spoza centrum będzie miało coraz większe znaczenie. Towarzyszy temu narastająca moda na „lokalne”, niepoznane, odkrywane jak opuszczony kamień nagrobny z Kortowa (bardzo sprawnie poprowadzony scenariusz Kowalewskiego). Warto tę realizację przenieść na antenę ogólnopolską w formie premiery. Niegdyś, nagradzane regionalne słuchowiska miały swoją prezentację ogólnopolską (białostocka „Ofiara Wilgefortis, rzeszowska „Rzeka”, szczecińskie „Dublin. One Way” czy „Jeszcze się spotkamy młodsi”). Ba, warto wrócić do regularnych prezentacji utworów regionalnych na antenie radiowej Jedynki (choć raz w miesiącu). To tradycja niepotrzebnie zaniechana. W regionach przecież bije serce Teatru Polskiego Radia.
JANUSZ ŁASTOWIECKI
***
Szczegółowy program festiwalu na stronach polskieradio.pl/dwateatry i dwateatry.tvp.pl