Dawniej wiejskie dzieciaki bardzo wcześnie zaczynały pomagać w gospodarstwie. Nigdy nie brakowało zajęć, którymi mogły choć trochę odciążyć dorosłych. Oczywiście, dzieci nie mają tyle siły, co dorośli, dlatego pewnych rzeczy nie kazano im robić. Ale na wsi, w gospodarstwie było całe mnóstwo drobnych, ale bardzo ważnych zajęć! Były to prace z pozoru dość lekkie, ale i tak wymagające i niewdzięczne. Jednym z typowo dziecięcych zajęć było pasienie krów i innego „inwentarza” (czyli na przykład gęsi, kaczek, świń). I wiecie co? Takie pasanie wcale nie polegało na leżeniu w trawie i patrzeniu w białe chmury, sunące po błękitnym niebie! Pastuszek cały czas musiał mieć Oczy dookoła głowy i bacznie obserwować swoje zwierzęta! Krów dawniej nie uwiązywano, malcy musieli więc wciąż pilnować, żeby krowy nie weszły „w szkodę”, czyli na pole sąsiada albo nie zaczęły jeść trawy z cudzej łąki! Mogło mieć to bardzo przykre konsekwencje! A o takich konsekwencjach nasz redaktor Piotr Dorosz mówił tak:
- Takich konsekwencji doświadczyła ich kiedyś moja kilkuletnia babcia. Pasła gęsi. Łąka znajdowała się niedaleko rzeczki Czarnej (w Lubominie koło Stanisławowa). Po drugiej stronie była już wieś Wólka Czarnińska. Wystarczyła chwila nieuwagi, aby gęsi przeszły przez Czarną na łąkę niejakiego Ratyńskiego. Co ów zrobił? Zagnał gęsi do siebie do obejścia. A potem ceregiele... Pradziadek, ojciec babci, musiał go niego chodzić, przepraszać i tak dopiero odzyskał gęsi. A ile strachu najadła się mała pastereczka – możemy się tylko domyślać!
Ale czas pasania bywał też przyjemny. Aby umilić sobie czas, dzieci śpiewały i grały na różnych instrumentach. Biegały boso, doskonale orientowały się w stronach świata i umiały określić porę dnia na podstawie położenia słońca! Żyły w doskonałym połączeniu z przyrodą i wspaniale ją rozumiały. Wiedziały jakie chmury oznaczają, że będzie padać, a jakie, że będzie ładna pogoda. Wiedziały, jakie owoce można zerwać i zjeść, a jakie mogą być trujące i trzeba je zostawić w spokoju. Skąd wiedziały? Zazwyczaj taką wiedzę czerpały od starszych kolegów i koleżanek, którzy też pasali swoje zwierzęta. Taki czas pasania był dobrym momentem na opowieści. I dzieci opowiadały sobie o swoich doświadczeniach, uczyły się od siebie nawzajem.
W „Źródełku” nadszedł czas na ostatnie spotkanie z Karoliną Ociepką. Dowiedzieliśmy się, cóż to takiego saz – jak wygląda, skąd jest i do czego służy? Podobnie, jak tydzień temu wybraliśmy się w muzyczną podróż poza Wielkopolskę. Poznaliśmy kolejny instrument z odległej krainy – Bliskiego Wschodu. Bliski Wschód tak naprawdę wcale nie jest taki bliski, przynajmniej nie tak bliski, jak na przykład Ukraina albo Białoruś. Bliskim Wschodem nazywamy obszar w południowo-zachodniej Azji. Zaliczają się do niego kraje takie jak Turcja, Syria, Arabia Saudyjska czy Jemen. A także Iran (czyli kraj leżący na terenach dawnej Persji – miejsca, z którego pochodzi santur, poznany w zeszłym tygodniu praprapradziadek fortepianu!). Tymczasem nie tylko na santurze grano na bliskim Wschodzie. Kolejny bardzo ciekawy instrument to saz. Saz pzypomina nieco dzisiejszą gitarę i podobnie brzmi. Nieprzypadkowo, ponieważ saz jest właśnie takim praprapradziadkiem gitary! A opowiedział nam o nim pan Darek Brodowski.
Pudło rezonatorowe sazu kształtem przypomina arbuza albo cebulę przeciętą na pół. Zrobione jest z drewna. Podobnie, jak gitara, saz ma struny i kołki, którymi struny się naciąga. Ale w sazie strun jest aż 7! Za to są 3 podstawowe tony. Czasami saz brzmi, jakby był rozstrojony. A to dlatego, że na Bliskim Wschodzie są inne, niż w Europie systemy tonalne, czyli inny „rozkład” dźwięków. Ale dość już teorii! Jak brzmi saz? To usłyszycie w audycji!
saz
Ku końcowi zbliżają się także przygody kłobuka Pietucha. Witold Vargas przytoczył nam kolejną historię Pietucha, Macieja i Marynki. A tym razem nasi dzielni bohaterowie na swej, jakże zawiłej, drodze do domu spotkali… Południcę! Czy udało im się uciec? Przysłuchajcie się dobrze!
Do tego oczywiście przysłowie, które rozwiązały dzieci z warszawskiego przedszkola House of Montessori. „Szewc bez butów chodzi”. Jak słusznie zauważył jeden z przedszkolaków: szewc chodzi bez butów, bo – ciągle robiąc je dla innych ludzi – nie ma czasu zrobić ich dla siebie.
- Przecież mógłby sobie buty kupić przez internet, bo musi mieć trochę czasu na odpoczynek od pracy! – zauważył ktoś inny, bardzo zresztą trafnie! Odpoczynek od pracy jest ważny, żeby praca dawała efekty! Ale wróćmy do naszego szewca z przysłowia. O co chodzi w tym, że „bez butów chodzi”?
- Ktoś, kto robi coś dla innych, często zaniedbuje samego siebie – podpowiada nam redaktor Piotr Dorosz. – Wtedy możemy powiedzieć: „szewc bez butów chodzi”.
***
Tytuł audycji: Źródełko
Prowadził: Piotr Dorosz
Data emisji: 29.05.2022
Godzina emisji: 11.00