Wielki turniej, wielkie kontrowersje
Właściwie jedyną czarną chmurą nad mundialem jest postawa sędziów. Pierwszy poważny błąd nastąpił już w meczu otwarcia, kiedy sędzia z Japonii podyktował niesłusznie rzut karny dla gospodarzy w meczu z Chorwacją. W drugim spotkaniu arbiter nie uznał dwóch bramek dla Meksyku…
Wpadek sędziowskich było znacznie więcej, choć zapowiadano, że ten turniej będzie lepszy pod tym względem za sprawą technologii goal-line. Niestety, nie jest. Oglądanie komputerowego obrazu, na którym widać, że piłka nie przekroczyła linii bramkowej w kilka minut po tym, jak sędzia przegapił metrowego spalonego podchodzi pod kpinę.
Koreańczycy dyskutują z arbitrem podczas meczu z Belgią PAP/EPA/DIEGO AZUBEL
Kolejną kwestią były kłótnie… o pieniądze. Przed mundialem doszło do nich w reprezentacji Kamerunu, co ewidentnie miało przełożenie na sportową dyspozycję piłkarzy. O premie za awans walczyli piłkarze Ghany, co zakończyło się wyrzuceniem z kadry Kevina Prince’a-Boatenga i Sulleya Muntariego przed arcyważnym meczem z Portugalią. Najnowsze źródła podają, że o pieniądze kłócą się także Nigeryjczycy… ku zadowoleniu rywali.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że te elementy schodzą na dalszy plan. Przynajmniej dopóki piłkarze są w stanie fundować kibicom wielkie piłkarskie emocje.
Gdzie jest czarny koń?
Czarnym koniem imprezy miała być Belgia. Z jednej strony nie można w żaden sposób skrytykować wyniku piłkarzy Marca Wilmotsa, którzy zdobyli kompletów punktów i z trzema zwycięstwami awansowali do kolejnej fazy rozgrywek. Jednak z drugiej strony… przy tym potencjałem, który dysponują, wszyscy spodziewali się po "Czerwonych diabłach” czegoś więcej.
Ta drużyna miała zachwycać, grać porywająco, strzelać piękne bramki... a przynajmniej tak to widzieli kibice przed pierwszym meczem. Belgowie tymczasem wygrali wszystkie mecze różnicą zaledwie jednej bramki. Wydaje się jednak, że nikt, kto trzyma kciuki za drużynę Wilmotsa, nie miałby nic przeciwko scenariuszowi, w którym tak będzie wyglądać droga do finału.
Kto zatem po fazie grupowej może pretendować do miana czarnego konia? Dotychczasowe mecze pokazują, że o to miano mogą powalczyć Meksyk i Kolumbia. Drużyna Miguela Herrery gra niesamowicie efektowną, a przy tym efektywną piłkę. Pewnie ograła Kamerun i Chorwację, stawiła skuteczny opór faworyzowanej Brazylii.
Radość piłkarzy Meksyku po strzeleniu gola Chorwacji na MŚ w Brazylii
Największy test jest jednak dopiero przed nią - faza grupowa pokazała, że najsilniejszymi zespołami są Argentyna, Brazylia, Niemcy i Holandia, z którą zmierzy się Meksyk.
Argentyna i Brazylia mają wielkie indywidualności, które mogą być decydujące w wyrównanych meczach. Niemcy prezentują dojrzały futbol i żelazną konsekwencję. Holandia ma na ławce trenerskiej szkoleniowca, który odbudował i złożył rozbitą drużynę, w której był wielki potencjał, ale nie brakowało atmosfery.
Kolumbia przeszła przez fazę grupową jak burza, bilansem bramkowym może dorównać jej jedynie Holandia. Ale przyznajmy - grupa z Grecją, Wybrzeżem Kości Słoniowej i Japonią była niezbyt wymagająca. Pod nieobecność Radamela Falcao Kolumbia nie straciła nic ze swojej atrakcyjnej piłki, a najjaśniej błyszczy gwiazda Jamesa Rodrigueza, który ma na swoim koncie 3 trafienia. Ten zespół może pokazać wielkość w meczu z osłabionym Urugwajem.
Zespołem, który trzeba pochwalić, jest Kostaryka. Skazywani na pożarcie w "grupie śmierci", zakpili z Włochów, Anglii i Urugwaju, wychodząc z grupy z pierwszego miejsca. Nikt nie daje im szans na to, by włączyli się do walki o medale, ale piękny sen piłkarzy z Ameryki Środkowej trwa w najlepsze. I żaden z nich nie chce się z niego obudzić.
Do "trybu meczowego" wracamy już w sobotę. Jako pierwsi zagrają gospodarze, którzy podejmą Chile. W piątek kibice powinni odpocząć, piłkarska gorączka wróci z wielkim przytupem.
Paweł Słojkowski, polskieradio.pl