Poniedziałek
Wtorek
Środa
Czwartek
Piątek
Sobota
Niedziela

Playlista

Jafar Panahi w swoim zwycięskim filmie Taxi
Jafar Panahi w swoim zwycięskim filmie "Taxi", foto: materiały promocyjne
15.02.2015

Berlinale 2015

65 edycja festiwalu w Berlinie dobiegła końca, nagrody przyznane, filmowcy i dziennikarze rozjechali się do domów.

Tegoroczne Berlinale wzbudziło wśród moich kolegów skrajne reakcje. Bartosz Żurawiecki twierdzi, że podobne imprezy-molochy to anachronizm i męczący rytuał, Piotr Czerkawski uważa, że festiwal prezentował zaskakująco wysoki poziom, zaś Artur Zaborski zwraca uwagę na organizacyjne wpadki przy ustawianiu wywiadów.

Trudno mi się zdobyć na podobną ogólną refleksję, być może dlatego, że przywiozłem z Berlina grypę, która skutecznie zaciemnia umysł (o żniwie, które zebrała choroba na festiwalu, wspomina zresztą na swoim blogu Bartosz Żurawiecki właśnie). Winiłbym jednak przede wszystkim mój sentyment zarówno do Berlinale, jak i samego miasta, w którym czuję się dobrze nawet smagany chłodnym jak wzrok Antona Chigurtha wichrem, szalejącym wśród alejek Potsdamer Platz.

Pod jedną obserwacją Bartosza Żurawieckiego mogę się podpisać: machina marketingowo-promocyjna decyduje w dużej mierze o kształcie festiwali filmowych i panujących nań zasadach. W tym roku celowo zrezygnowałem z wywiadów, ponieważ bieganie za agentami prasowymi i proszenie, żeby raczyli mnie dołączyć do "round table", przy którym oprócz twórcy siedzi dziesięcioro dziennikarzy i udaje, że można to wszystko nazwać rozmową, jest już ponad moje siły.

Sposób przydzielania wywiadów dobrze zresztą pokazuje działanie systemu i miejsce zarezerwowane w nim dla dziennikarzy. Jeśli film został już kupiony przez krajowego dystrybutora, dziennikarz lub dziennikarka musi uzyskać od rzeczonej firmy nominację do wywiadu. A dystrybutor, jako podmiot komercyjny, wybiera oczywiście te osoby, które mogą opublikować tekst w najbardziej poczytnym miejscu. To zrozumiałe z marketingowego punktu widzenia, ale osobiście wyznaję raczej pogląd, że bezwzględna dyktatura rynku niekoniecznie służy kulturze, więc fakt, że dziennikarze zostają zredukowani do trybiku w PR-owej machinie, uważam jednak za smutny.

Dlatego skupiłem się na oglądaniu filmów, z których oczywiście część srogo mnie rozczarowała (nowe filmy Isabel Coixet czy Wernera Herzoga), ale przynajmniej kilka usatysfakcjonowało artystycznie i myślowo. Przy tak bogatym i zróżnicowanym repertuarze każdy ma swoje Berlinale, więc wymienię po prostu tytuły, które wywarły na mnie najlepsze wrażenie:

1. "El Club" (Pablo Larrain)

2. "Body/Ciało" (Małgorzata Szumowska)

3. "Flotel Europa" (Vladimir Tomić)

4. "Taxi" (Jafar Panahi)

5. "Mar" (Dominga Sotomayor)

6. "Virgin Mountain" (Dagur Kari)

7. "45 Years" (Andrew Haigh)

8. "Selma" (Ava DuVernay)

9. "Cinderella" (Kenneth Branagh).

O Autorze:

Krytyk filmowy, kulturoznawca. Absolwent Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Redaktor i prowadzący czwartkowej audycji "Na cztery ręce" w radiowej Czwórce. Współpracuje z "Kinem", portalami "dwutygodnik.com", "filmweb.pl", "Fandor". Prowadził i współredagował "Aktualności Filmowe" w Canal+. Współautor książek "Seriale. Przewodnik Krytyki Politycznej" (red. Jakub Bożek) i "Wunderkamera. Kino Terry'ego Gilliama" (red. Kuba Mikurda). Laureat Grand Prix Konkursu im. Krzysztofa Mętraka, nominowany do Nagrody PISF w kategorii "Krytyka filmowa". Wielbiciel Jeana-Luca Godarda, Joela i Ethana Coenów, Bruce'a Springsteena i Jona Stewarta. Fan Manchesteru United i angielskiego futbolu.