Niech Moc będzie z Wami!

Jako wielki fan Kina Nowej Przygody, które rozpaliło we mnie miłość do X Muzy, a także ponosi odpowiedzialność za wszystkie tyrady w obronie kina hollywoodzkiego, jakie wygłosiłem i wygłoszę, nie mogę zbyć milczeniem Międzynarodowego Dnia "Gwiezdnych wojen".

Choć z nurtu firmowanego nazwiskami George'a Lucasa i Stevena Spielberga dużo większym afektem darzę Indianę Jonesa (między innymi dlatego, że Spielberg, w przeciwieństwie do Lucasa, jest wybitnym reżyserem), "Gwiezdne wojny" były dla mnie niezwykłym przeżyciem w dzieciństwie i do dziś robią wrażenie jako wzorcowe przeniesienie mitologicznych i baśniowych motywów w rejon science-fiction.

Powody, dla których saga Lucasa jest przełomowa w historii kina, można oczywiście mnożyć. Najważniejszy jednak wydaje się fakt, że model Kina Nowej Przygody - stworzony przez Lucasa, a także Spielberga w "Szczękach" i doprowadzony później do perfekcji w "Poszukiwaczach zaginionej Arki" - zrewolucjonizował Hollywood i do dziś jest popularną strukturą narracyjną i formalną (wystarczy wspomnieć "Star Treka" J.J. Abramsa czy "Kapitana Amerykę" Joe Johnstona).

"Gwiezdne wojny" nie są więc żadną ramotą ani skamieliną. W serii Lucasa odbija się wiele współczesnych blockbusterów, a nadchodząca nowa trylogia stwarza ciekawą możliwość odświeżenia sagi i znalezienia dla niej nowego-starego miejsca w dzisiejszej kinematografii. Miejmy nadzieję, że Abrams i Rian Johnson nie zmarnują tej szansy.