MŚ siatkarzy: biało-czerwoni mistrzami świata! Polska - Brazylia 3:1
Polacy w niedzielnym finale w Katowicach pokonali Brazylię 3:1 i zdobyli po raz drugi w historii złoty medal mistrzostw świata. Sukces odnieśli pod wodzą Stephane Antigi, który dopiero w maju zakończył karierę zawodniczą, a praca z polską reprezentacją była jego debiutem w nowej roli.
Po wyborze Antigi na selekcjonera męskiej kadry, Matlak nie ukrywał swojego sceptycyzmu wobec decyzji związku. Przyznał jednak, że Francuzowi przede wszystkim udało się powołać do reprezentacji wszystkich najlepszych zawodników, w tym Mariusza Wlazłego.
- Szybko okazało się, że jego osoba miała właśnie zmobilizować siatkarzy do przyjazdu na reprezentację. Nie ma co się oszukiwać, że chodziło głównie o jednego zawodnika czyli Wlazłego, który z różnych powodów nie grał w kadrze w ostatnich latach. Proszę sobie wyobrazić co by było, gdyby go nie było w tym zespole i to w takiej formie - nie byłoby po prostu mistrzostwa świata - powiedział Matlak.
Jego zdaniem nie bez znaczenia okazała się znajomość "szatni", przez Francuza. Antiga z wieloma zawodnikami nie tak dawno występował jeszcze w polskiej ekstraklasie.
- Grając przez siedem lat w Polsce poznał wielu zawodników, jakie są relacje między nimi, kto komu nie pasuje i co zrobić, żeby wszyscy mogli ze sobą współpracować. Wiedział o nich wiele więcej, niż jego poprzednicy, którzy coś tam słyszeli, ale często z drugiej ręki. W przeciwieństwie do niego, nie mieli dostępu do tej +szatni+. Dlatego podjął kilka decyzji, którymi zadziwił środowisko. Przecież Bartek Kurek ze swoimi umiejętnościami mógł swobodnie znaleźć się w kadrze, ale widocznie chodziło o inne rzeczy, o których my do końca nie wiemy - zaznaczył.
Oceniając turniej szkoleniowiec przyznał, że nie jest zaskoczony sukcesem Polaków. Jak zaznaczył, biało-czerwoni z meczu na mecz grali coraz lepiej i jedynym zespołem, który mógł im realnie zagrozić byli Brazylijczycy.
- W trakcie mistrzostw tak to wyglądało, że z każdym dniem byliśmy silniejsi, graliśmy dobrze albo bardzo dobrze. Na tle innych drużyn prezentowaliśmy się dużo lepiej. O ile Niemcy czy Francuzi do końca trzymali swój poziom, to w meczach z nimi to my byliśmy faworytem. Mieliśmy za sobą publiczność, a do tego byli też bardziej utytułowanym zespołem. Brazylia była praktycznie tym jedynym poważnym zespołem, który mógł nam napsuć krwi - powiedział szkoleniowiec.
W finale była wiara w zwycięstwo
Jego zdaniem, wcześniejsze zwycięstwo nad "Canarinhos" sprawiło, że polscy siatkarze podeszli do spotkania bardziej pewni siebie. Podkreślił też, że duży wkład z zwycięstwo i to nie tylko w niedzielnym finale, mieli kibice.
- Brazylijczycy po pierwszym secie, zaczęli grać coraz słabiej, by nie powiedzieć, że źle. Później już popełniali wręcz kuriozalne błędy. Ta nasza siła została jeszcze spotęgowana przez kibiców. To co działo się na trybunach, było czymś niesamowitym. Owszem, wcześniej też była taka atmosfera, ale podczas mistrzostw osiągnęła chyba apogeum - zaznaczył.
Były selekcjoner żeńskiej kadry po cichu liczy, że siatkarski sukces pomoże odbudować kobiecą drużynę, która w ostatnich latach mocno obniżyła loty i zabraknie jej na rozpoczynającym się we wtorek we Włoszech mundialu.
- Życzyłbym sobie, że po takim sukcesie, będziemy stawiać na siatkówkę w pełnym wymiarze. Trzeba w jakiś sensowny sposób pomóc damskiej drużynie, a nie zostawiać ją na marginesie. Mam nadzieję, że mądrzy ludzie wykorzystają ten boom i spróbują ją odbudować. Na pewno pojawią się nowi sponsorzy, a być może coś z tego pańskiego stołu zostanie dla kobiecej siatkówki - podsumował.
Kuba, Brazylia, Rosja i nie tylko. Światowa prasa o sukcesie polskich siatkarzy
/Foto Olimpik/x-news
man, PAP