Opisując jakiekolwiek urządzenie bardzo istotne jest jego właściwe zakwalifikowanie. Dany sprzęt jest tym i tym, dlatego powinien cechować się konkretnymi parametrami. Zdarzają się jednak urządzenia, których jednoznacznie nie da się określić. Do takich należy aparat Olympus PEN.
O EP-1 pisaliśmy już wcześniej, postanowiliśmy jednak przyjrzeć się mu bliżej.
Po wyjęciu z pudełka aparat robi bardzo dobre wrażenie. Gdy jednak zechcemy sprzęt uruchomić mając założony obiektyw 14-42 mm F3.5-5.6 (28-84 mm w przeliczeniu na ogniskową w tradycyjnej fotografii) mogą pojawić się problemy. Obiektyw, by zrobienie zdjęcia było możliwe, musi zostać odblokowany. Po chwili udaje się i robimy pierwsze zdjęcia. Blokada pozwala na znaczne zmniejszenie gabarytów szkła gdy sprzęt nie jest używany, obiektyw gotowy do pracy jest niemal dwa razy dłuższy. Swoje prawdziwie kompaktowe wymiary EP-1 najlepiej prezentuje w parze z obiektywem 17 mm F2.8 pancake (34 mm) – szkło ma tylko 2 cm grubości.
Konstrukcja tworzona była najpewniej z myślą o stylu a nie zwiększaniu użyteczności. Jednak pomimo niewielkich rozmiarów i raczej małego gripa, aparat pewnie leży w dłoni. Do mniejszych przycisków też można się przyzwyczaić. Budowa jest udanym połączeniem cech aparatów kompaktowych i lustrzanek.
Zdjęcia jakie zrobimy PENem nie ustępują jakością dużym lustrzankom. Kolory są wiernie odwzorowane, detale są rysowane wyraźnie. Automatyczny balans bieli także w zasadzie nie popełnia błędów. Ostrość jest dobra zarówno w centrum, jak i na brzegach kadrów. Niestety w nieco gorszych warunkach oświetleniowych system auto-focusa (który opiera się tak jak w aparatach kompaktowych jedynie na detekcji kontrastu) nie zawsze jest w stanie poprawnie ustawić ostrość. Podobne problemy możemy mieć fotografując w trybie makro.
Bardzo istotną funkcją, jak się przekonaliśmy, jest tryb zdjęć artystycznych. Producent po raz pierwszy wprowadził go w modelu E-30 i E-620. Fotografując nim zyskujemy 6 efektownych filtrów: Ziarnisty film, Pop Art, Fotografia otworkowa, Zmiękczenie ostrości, Jasny i lekki kolor oraz Tonowanie światła. Podobne rezultaty można oczywiście uzyskać edytując zdjęcia na komputerze, ale tak mamy je pod ręką i nie tracimy czasu na post-processing. Podgląd efektu mamy w czasie rzeczywistym, widzimy w jaki sposób filtr wpływa na ekspozycję. Taki sposób wykorzystania mocy procesora można śmiało polecić innym producentom. Dopracowania wymaga jedynie szybkość zapisu gotowego „artystycznego zdjęcia” - po wykonaniu jednego musimy zaczekać kilka sekund na możliwość dalszego fotografowania. Uzyskane efekty są naprawdę przyjemne, dlatego ten tryb stał się naszym ulubionym.
Aparat umożliwia zapis zdjęć w surowym formacie ORF. Możemy także zapisywać zdjęcia równolegle w formacie ORF i JPG. W ten sposób na karcie znajdą się pliki JPG z zapisanymi efektami i te bez dodatkowych filtrów. Trzeba jednak pamiętać, że pliki RAW ważą średnio od 12 do 15 MB. Warto dodać także, że podstawowej edycji wszystkich plików możemy dokonać jeszcze w aparacie.
Testowany „retro-aparat” pozwala nam, jak każdy nowoczesny aparat, nagrywać filmy w wysokiej rozdzielczości (1280x720). W trybie filmów skorzystać możemy także z efektów, np. nagrywając materiał czarno-biały, w sepii lub z bardziej nasyconymi barwami. Tryb wideo nie jest jednak tak dopracowany jak tryby fotograficzne. Obraz który zyskujemy, nie jest w pełni ostry (sprawia wrażenie jakby przeskalowania do wyższej rozdzielczości), a szumy są zdecydowanie wyraźniejsze. Tym co podczas filmowania było niekiedy szczególnie dziwne było zachowanie systemu AF – aparat po zgubieniu ostrości przez chwilę szuka jej, rejestrując wyraźny odgłos pracy silnika obiektywu. Ograniczeniem długości filmu jest wielkość pliku – może wynieść 2 GB, co daje średnio 8,5 minuty nagrania.
Dużym plusem jest pojemna bateria. Przy w pełni naładowanej baterii możemy wykonać blisko 300 zdjęć. To lepiej niż kompakty, jednak nieco gorzej niż lustrzanki. Musimy jednak pamiętać, że nie mamy wizjera i fotografując korzystamy z wyświetlacza.
Czy ten aparat sprostał naszym oczekiwaniom? Zasadniczo tak. Czy jednak będzie wystarczająco dobry dla wszystkich?
Przemysław Goławski