K-202, pierwszy polski minikomputer i jeden z trzech na świecie Jacek Karpiński wraz z zespołem skonstruował na początku lat 70. Wtedy na świecie istniały tylko dwa podobne w USA i Wielkiej Brytanii. Mieścił się w walizce i wykonywał milion operacji na sekundę, czyli tyle ile „pecety” 10 lat później. Od konkurentów różniło go także to, że potrafił adresować do 8 MB pamięci, podczas gdy tamte do 64 kilo. Mógł też pracować w zestawie z innymi komputerami K-202. To był prawdziwie nowatorski i przełomowy komputer.
Gdyby Jacek Karpiński nazywał się Jack Karpinsky i mieszkał w Stanach czy Wielkiej Brytanii o nim mówiono by, że jest twórcą osobistych komputerów, a nie Steve Jobs, czy Bill Gates.
Ale zdecydował się żyć w PRL. Władza komunistyczna robiła wszystko, by Karpiński nie mógł tworzyć swoich maszyn matematycznych. Karpiński w czasie wojny był żołnierzem Szarych Szeregów, Batalionu „Zośka”. Walczył ramie w ramię z Krzysztofem Kamilem Baczyńskim. W trakcie Powstania Warszawskiego został ciężko ranny i sparaliżowany. Półtora roku uczył się chodzić.
Po wojnie, gdy skończył studia na politechnice nie mógł znaleźć pracy. Bohaterskich żołnierzy Batalionu „Zośka” komuniści traktowali jako wrogów, zdrajców i dywersantów. Po październikowej odwilży Karpiński dostał wreszcie pracę i zaczął budować swoje maszyny liczące. Jednak jego największe osiągnięcie właśnie K-202 nie został tak naprawdę wdrożony do produkcji, bo Polska była członkiem RWPG i decyzją Moskwy można było tu budować tylko komputery radzieckiego (zresztą skopiowanego ze starego IBM) systemu RIAD. K-202 wyrzucono do kosza.
Jacek Karpiński wielokrotnie dostawał oferty pracy za granicą. Aż do połowy lat 80-tych odmawiał. Był wielkim patriotą. Jak mówił, nie po to walczył w Powstaniu, by teraz uciekać. Nawet jeśli rządzą komuniści. Wyjechał dopiero, gdy władzy zaczęło przeszkadzać, że komputerowy geniusz, nie mogąc pracować nad swoimi wynalazkami zajął się hodowlą kur i świń. Mówił, że woli mieć do czynienia z prawdziwymi świniami.
Wyjechał z Polski w latach 80. Do Szwajcarii. Pracował u słynnego konstruktora profesjonalnych magnetofonów Stefana Kudelskiego. Opracował tam robota sterowanego głosem, pen-readera (urządzenie do skanowania tekstu linijka po linijce) i cyfrowy i analogowy synchronizator dźwięku.
Po 1989 roku wrócił do Polski. Był między innymi doradcą do spraw informatyki Leszka Balcerowicza i Andrzeja Olechowskiego. Miał 83 lata.
Andrzej Szozda
Źr. Wikimedia, Duży Format, Gosć Niedzielny.