Czarna dziura pożarła gwiazdę. Na oczach astronomów
Astronomowie amerykańscy po raz pierwszy obserwowali niezwykłe zjawisko "pożarcia" przez czarną dziurę gwiazdy wielkości Słońca. Zjawisku towarzyszy trwająca od 2,5 miesiąca do dzisiaj silna emisja cząstek o wysokiej energii, w tym promieni gamma.
O niezwykłym zdarzeniu poinformował w czwartek naukowy magazyn "Science" w swoim wydaniu internetowym. Do pochłonięcia doszło w galaktyce konstelacji Smoka, odległej od Ziemi o 3,8 mld lat świetlnych.
- To jest bez wątpienia coś całkiem innego od wszystkich obserwowanych przez nas dotychczas eksplozji - powiedział Joshu Bloom z kalifornijskiego uniwersytetu Berkeley. Naukowcy początkowo przypuszczali, że emisja, którą po raz pierwszy zarejestrował satelita Swift agencji NASA 28 marca, była rezultatem zapadnięcia się, czyli śmierci gwiazdy, ale tego rodzaju rozbłysk trwa zazwyczaj tylko kilka godzin. Ten jest o wiele dłuższy.
Po bliższym zbadaniu zjawiska przez dwa niezależne zespoły uczonych, okazało się, że to czarna dziura rozerwała gwiazdę, która znalazła się zbyt blisko niej, przed jej pochłonięciem. Fragmenty umierającej gwiazdy zostały zamienione w energię widoczną w postaci potężnego i długotrwałego rozbłysku.
Czarne dziury są swego rodzaju "kosmicznymi odkurzaczami", zagęszczeniami materii o tak niewiarygodnie wielkiej sile grawitacji, że pochłaniają nawet światło. Dlatego są niedostępne dla obserwacji astronomicznych. Zazwyczaj znajdują się w centrach galaktyk (również w centrum naszej galaktyki Drogi Mlecznej) zasysając gaz, pył i gwiazdy, które znajdą się zbyt blisko nich. Astronomowie mogą wykryć obecność czarnych dziur jedynie po świetle emitowanym przez materię, na krótko przed jej wchłonięciem (Dlaczego żelazo krzyczy zanim wpadnie do czarnej dziury? Przeczytaj >>>)
Astronom Andrew Levan z brytyjskiego uniwersytetu Warwick, zapytany czy do tego rodzaju zjawiska mogłoby dojść w naszym sąsiedztwie w Drodze Mlecznej, odpowiedział, że teoretycznie tak, ale prawdopodobieństwo jest bardzo małe. - To nie jest coś czymś należy się zbytnio martwić - uspokaja.
O niezwykłym zdarzeniu poinformował w czwartek naukowy magazyn "Science" w swoim wydaniu internetowym. Do pochłonięcia doszło w galaktyce konstelacji Smoka, odległej od Ziemi o 3,8 mld lat świetlnych.
- To jest bez wątpienia coś całkiem innego od wszystkich obserwowanych przez nas dotychczas eksplozji - powiedział Joshu Bloom z kalifornijskiego uniwersytetu Berkeley. Naukowcy początkowo przypuszczali, że emisja, którą po raz pierwszy zarejestrował satelita Swift agencji NASA 28 marca, była rezultatem zapadnięcia się, czyli śmierci gwiazdy, ale tego rodzaju rozbłysk trwa zazwyczaj tylko kilka godzin. Ten jest o wiele dłuższy.
Po bliższym zbadaniu zjawiska przez dwa niezależne zespoły uczonych, okazało się, że to czarna dziura rozerwała gwiazdę, która znalazła się zbyt blisko niej, przed jej pochłonięciem. Fragmenty umierającej gwiazdy zostały zamienione w energię widoczną w postaci potężnego i długotrwałego rozbłysku.
Czarne dziury są swego rodzaju "kosmicznymi odkurzaczami", zagęszczeniami materii o tak niewiarygodnie wielkiej sile grawitacji, że pochłaniają nawet światło. Dlatego są niedostępne dla obserwacji astronomicznych. Zazwyczaj znajdują się w centrach galaktyk (również w centrum naszej galaktyki Drogi Mlecznej) zasysając gaz, pył i gwiazdy, które znajdą się zbyt blisko nich. Astronomowie mogą wykryć obecność czarnych dziur jedynie po świetle emitowanym przez materię, na krótko przed jej wchłonięciem (Dlaczego żelazo krzyczy zanim wpadnie do czarnej dziury? Przeczytaj >>>)
Astronom Andrew Levan z brytyjskiego uniwersytetu Warwick, zapytany czy do tego rodzaju zjawiska mogłoby dojść w naszym sąsiedztwie w Drodze Mlecznej, odpowiedział, że teoretycznie tak, ale prawdopodobieństwo jest bardzo małe. - To nie jest coś czymś należy się zbytnio martwić - uspokaja.
(ew/pap)