To są zwierzęta, z których Polska powinna być dumna, przede wszystkim dlatego, że jeszcze je ma i wiele europejskich państw może nam tylko pozazdrościć. Co więcej, mogłyby one, podobnie jak białowieskie żubry, stać się swoistym przyrodniczym magnesem, przyciągającym turystów z różnych stron. Mowa o dużych drapieżnikach, czyli niedźwiedziach, wilkach i rysiach. Niestety, ich egzystencji grozi wiele niebezpieczeństw, mimo ścisłej ochrony gatunkowej.
Wyniki sondażu wykonanego wśród dorosłych mieszkańców naszego kraju na zlecenie organizacji ekologicznej WWF przez Instytut Millward Brown są zdumiewające. Okazuje się, że co trzeci Polak nie wie, że w Polsce żyją niedźwiedzie, co drugi – że rysie, a co szósty nie ma pojęcia o istnieniu u nas wilków. O wiedzy na temat liczebności i biologii tych ssaków lepiej nie wspominać.
Ludzie czują przed nimi obawę i strach, chociaż w różnym stopniu. Najbardziej oczywiście lękają się wilków, wierząc, że są dla nas groźne (40% ankietowanych), mimo iż od co najmniej 60 lat nie odnotowano żadnego przypadku ataku wilka na człowieka. W stosunku do niedźwiedzi wielu odczuwa szacunek a nawet sympatię, co zresztą jest przyczyną kłopotów tych zwierząt i sytuacji konfliktowych, w których zawsze przegrywa zwierzę.
Bestie i my
Mimo, delikatnie mówiąc, powszechnej niewiedzy i często deklarowanej niechęci do dużych drapieżników, optymistycznie nastraja odpowiedź na pytanie dotyczące ewentualnego wznowienia polowań na nie: 70% ludzi nie godzi się z odstrzałem wilków, a ponad 90% z likwidowaniem niedźwiedzi i rysi. Mają więc prawo do życia, nie tylko ustawowe, jednak rzeczywistość nie jest już tak różowa. Różne są tego przyczyny i, biorąc je pod uwagę, WWF wspólnie z naukowcami opracowało program wzmożonej ochrony dużych drapieżników. Ich ochrona to ochrona całej przyrody - podkreśla Stefan Jakimiuk, kierownik projektu. – Zwierzęta nie żyją przecież w próżni. Powiązane są ze środowiskiem całą masą zależności, stanowią jeden z bardzo wielu jego elementów. W przypadku drapieżników tych połączonych ze sobą elementów jest szczególnie dużo i nie da się chronić tylko wyizolowanego fragmentu.
Wilk. Fot. J. Więckowski. Dzięki uprzejmości WWF Polska.
Zacznijmy od największego zwierzaka. Liczbę niedźwiedzi brunatnych w Polsce szacuje się na 80-100. Zamieszkują wyłącznie Karpaty. O ile w Bieszczadach niełatwo je zobaczyć, to sytuacja w Tatrach jest inna. Niejeden turysta spotkał je, wędrując po szlakach i dobrze, jeżeli takie obserwacje odbywały się z rozsądnej odległości. Od wielu lat odnotowuje się jednak nadmierne spoufalanie z tymi dzikimi przecież zwierzętami i wręcz oswajanie ich, a karmienie kanapkami i słodyczami nie należy do rzadkości. Nic więc dziwnego, że niektóre osobniki przestają obawiać się ludzi, podchodzą do ich siedzib, odwiedzają parkingi i schroniska, buszują w śmietnikach, korzystając z łatwo dostępnego pożywienia - a to już może być niebezpieczne. W takiej sytuacji podejmuje się czasem decyzje o likwidacji zwierzęcia, które przecież tak naprawdę nie zawiniło. Warto dodać, że tylko w przypadku 6% spotkań niedźwiedzi z człowiekiem zwierzęta zachowywały się agresywnie i zawsze, jak się okazywało, były sprowokowane przez ludzi.
Innym problemem jest zbiór owoców leśnych i grzybów na dużą skalę, bo to nie mięso jest głównym składnikiem diety niedźwiedzi, a właśnie płody runa leśnego i wiele roślin. WWF myśli więc na przykład o odnowieniu w Bieszczadach zdziczałych sadów, rosnących w miejscu nieistniejących już wiosek.
Pamięć o Czerwonym Kapturku
Wilki budzą najwięcej emocji. Jest ich w całej Polsce ok. 500-600. Żyją w wielopokoleniowych watahach, liczących do 10 osobników, zwykle 4-5. Każda z nich zajmuje 100-350 km kwadratowych, zależnie od terenu i zagęszczenia, średnio 250 km kw. Te dane ułatwiają odpowiedź na stawiane nierzadko pytanie, czy dla skutecznej ochrony tych gatunków nie wystarczy po prostu ochrona w parkach narodowych. Biorąc dodatkowo pod uwagę rewiry niedźwiedzi (70-100 km kw w Tatrach i 400 km kw w Bieszczadach) oraz wędrówki rysi, które też nie siedzą w miejscu (w Karpatach rewir obejmuje 100-250 km kw), widać, że żaden park nie jest na tyle duży, by je pomieścić w swoich granicach.
Wilki to zdecydowani mięsożercy, jedzą przede wszystkim jelenie i sarny, czasem dziki i drobniejsze gatunki. Z badań wynika, że ich ofiarą są często osobniki stare i osłabione, które i tak wkrótce by padły, a, polując na duże kopytne, wilki regulują ich liczbę w lasach, ograniczając powodowane przez nie straty w młodych drzewostanach. Gorzej, gdy tego pokarmu zaczyna brakować, a tak dzieje się we wspomnianych Bieszczadach. Myśliwi zmniejszyli w ostatnich latach populacje kopytnych, właśnie ze względu na zniszczenia, więc drapieżniki bywają głodne.
Nic dziwnego, że czasem korzystają z wypasanych tu stad jak z darmowej stołówki, a i niejeden wiejski pies zginął w nierównej walce, jednakże ataki na zwierzęta domowe dotyczą mniej niż 1% ogółu bydła i owiec w naszym kraju. Właściciele nawet rozumieją powody takich napaści, ale trudno mieć im za złe – mówiąc oględnie - niechęć do wilków, mimo otrzymywanych od państwa odszkodowań. Wilki zawsze mają „przechlapane” – twierdzi dr Wojciech Śmietana z bieszczadzkiej stacji terenowej Instytutu Ochrony Przyrody PAN, który od 1988 roku bada w tym rejonie Polski wilki, a także niedźwiedzie i rysie. – Gdy polują na sarny i jelenie, narażają się myśliwym. Gdy na owce – hodowcom, a gdy ktoś na przykład zobaczy w dzień, co jest niezwykle rzadkie, wilka przebiegającego drogę, od razu idzie fama, że się rozpanoszyły i już nie boją się ludzi.
Szansa na szansę
A prawda jest taka, że od 10 lat, odkąd wprowadzono zakaz polowań na wilki, a więc mimo ochrony, ani trochę ich nie przybyło. Giną skłusowane, giną we wnykach, zakładanych nawet nie na nie, ale na ich kopytne ofiary. Giną na drogach, które coraz gęstszą siatką rozdzielają, rozczłonkowują kompleksy leśne i dla różnych zwierząt – nie tylko dużych drapieżników – są często barierami nie do przebycia. Wiedząc o planach budowy autostrad, naukowcy już teraz starają się nakłonić projektantów i inwestorów do układania nad nimi szerokich, sensownych przejść dla rozmaitych zwierząt. Sensownych, to znaczy nawet kilkusetmetrowych, porośniętych trawą i krzewami, takich, po których przejdą na drugą stronę szosy, nawet o tym nie wiedząc. O drapieżnikach w Polsce wiemy naprawdę dużo, a nasi naukowcy są bardzo cenieni w całej Europie – mówi prof. Henryk Okarma, dyrektor Instytutu Ochrony Przyrody PAN w Krakowie, jednej z dwóch wiodących - obok Zakładu Badania Ssaków PAN w Białowieży – placówki, która zajmuje się badaniem dużych drapieżników. – Swoją wiedzą chętnie się podzielimy, staramy się doradzać i konsultować różnorodne projekty zachowując obiektywizm. Niestety, jeśli już nawet prosi się przyrodników o opinię, nasz głos zdecydowanie za rzadko jest brany pod uwagę.
O drapieżnikach trzeba opowiadać, bo mało kto wie, że coś im zagraża. Im więcej będziemy wiedzieli, tym większe będą miały szanse na przetrwanie, ponieważ tylko wtedy uda się uniknąć lub zmniejszyć liczbę konfliktów na styku człowiek-zwierzę. W propagowanie projektu WWF zaangażowali się Marek Niedźwiecki jako ambasador niedźwiedzi brunatnych i Robert Gawliński – rzecznik wilków. Rysiom więcej uwagi organizacja poświęci na jesieni. Bez społecznej akceptacji żaden program się nie wyjdzie.
A na razie każdemu zainteresowanemu turyście warto życzyć, by udało mu się zobaczyć przynajmniej trop wilka, rysia lub niedźwiedzia. To naprawdę niełatwe, nie mówiąc już o dostrzeżeniu żywego zwierzęcia. Ale takie możliwości jeszcze są.
Elżbieta Strucka