"Kieł" to historia nietypowa, a jednak dzięki bardzo inteligentnemu scenariuszowi całkiem wiarygodna. Na ekranie wyświetlone zostaje perwersyjne i surrealne uniwersum.
Trójka rodzeństwa nigdy nie opuściła swojego domu, nie zna i nie zrozumie świata zewnętrznego. Nie mogą, bo ojciec i matka twardo trzymają się teorii, że potrzeba, by najpierw wypadła im prawa trójka (tytułowy kieł).
Ojciec z powodzeniem sprawuje więc kontrolę absolutną. Matka to postać niby pasywną, ale jednocześnie spokojnie odnajdującą się w tym domu. Takie zachowanie ma dla nich głęboki sens, bo chroni dzieci przed złym światem zewnętrznym. Nigdy nie dowiadujemy się co skłoniło ich do podjęcia tak drastycznych kroków.
Trzymane w zamknięciu nastolatki chyba jednak podskórnie wyczuwają, że coś jest nie tak. Są w takich momentach zrozpaczone i groźnie ciche. Jednocześnie w swoim przymusowym zinfantylizowaniu bywają zabawne. Matka od małego podaje im zupełnie inne znaczenie słów. Gdy rozradowany syn oznajmia jej, że znalazł zombie (czytaj dwa żółte kwiatki), sala kinowa wybucha niespodziewanym śmiechem.
Reżyser Giorgos Lanthimos przyznaje w nielicznych wywiadach, że ciężko mu się mówi o tym filmie. "Kieł" z powodzeniem łączy ze sobą czarną komedię i psychologiczną dramę. Dotyka najgłębszych, niewysłowionych, nieprzetłumaczalnych podstaw życia w rodzinie. Trochę je odsłania, a trochę wykręca na lewą stronę.
Urszula Schwarzenberg-Czerny