Peter Andrews relacjonował konflikty zbrojne w Afryce, Sarajewie, Zatoce Perskiej i Afganistanie. Jego fotografie wojenne trafiają do największych światowych dzienników. W 1996 r. za zdjęcie z Sarajewa został nominowany do nagrody Pulitzera. Chociaż ta fotografia przyniosła mu największą sławę, zdjęciem najbliższym jego sercu nie jest żaden obraz wojenny, lecz portret afgańskiej dziewczynki z miejscowości Bamiyan.
W rozmowie z Malgorzatą Raduchą Peter Andrews opowiada, że fotograf wojenny powinien przedkładać względy etyczne nad możliwość zrobienia zdjęcia życia. Nie każde zdjęcie wojenne jest do pokazania. – To było w Kinszasie w Kongo podczas rebelii przeciwko Laurent Kabila, który rok wcześniej obalił dyktatora Mobutu Sese Seko. Wracaliśmy do hotelu. Dwóch żołnierzy na moście zobaczyło człowieka, który leżał, ale jeszcze żył. Oni tego człowieka zrzucili z mostu, a następnie go zastrzelili. Ja nie chciałem wyjść z samochodu. Wyszedł mój kamerzysta. On to sfilmował. To nie był mój moment – opowiada fotograf.
Zdjęcia, za które dostał nominację do nagrody Pulitzera, nie chciałby powtórzyć. Na fotografii jest ulica. Stoi tam smutny, starszy mężczyzna. Obok niego leżą zwłoki, prawdopodobnie jego żony. – Każdy fotograf wojenny, jeżeli widzi masakrę przed sobą, powinien czuć, że lepiej, żeby tam go nie było i żeby tej sytuacji w ogóle nie było – mówi Peter Andrews. Fotograf opowiada o kulisach zdjęcia z Sarajewa. – Szedłem z kolegą na kawę. Wtedy było w Sarajewie spokojnie. Bomba wybuchła za naszymi plecami. Pobiegliśmy w stronę wybuchu. Nie pamiętałem, jak te zdjęcia robiłem – dodaje fotograf.
Gość audycji "Spotkanie z mistrzem" wspomina początki swojej przygody z aparatem fotograficznym. Nie planował zostać fotografem. Chciał wyjechać z kraju i poznawać świat. Po maturze wyjechał z Polski i skończył studia fotograficzne w Kanadzie. Dziś chciałby odpocząć od wojen i konfliktów, ale zawsze w domu ma spakowaną walizkę i jest gotowy do wyjazdu.
(mg)