Terrence Malick nie boi się myśleć w wielkiej skali. Zachwyca ujęciami natury, do filmów wprowadza sceny mocno brutalne i lekko usypiającą filozoficzną narrację. Ruch kamery jest równie ważny, jeżeli nie ważniejszy dla historii, niż sam aktor.
- Podziwiałem długie sekwencje włóczących się po przedmieściach chłopców - mówi krytyk Andrzej Kołodyński w "Sezonie na Dwójkę". - W "Drzewie życia" cały czas są w ruchu, a kamera razem z nimi. Ruch oznacza poszukiwanie, oni szukają dla siebie sensu życia i znaczenia tego, co ich otacza. To jest pokazane tak dynamicznie, to jest najczystszy film.
Malicka interesuje skala mikro. Zarówno "Drzewo życia", jak i jego kolejny, tajemniczy projekt dotyczą społecznej komórki - rodziny. "Drzewo życia" (Złota Palma w Cannes i łatka arcydzieła) kręcone było w miejscu, gdzie Malick dorastał, być może zawiera więc wątki autobiograficzne. Na prośbę reżysera na czas kręcenia filmu wyłączono ze świata całą podmiejską dzielnicę jego rodzinnego miasta Waco.
Na ile film przeplata się z życiem Malicka, prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy. Reżyser, który przez 40 lat nakręcił tylko pięć filmów, nie wypowiada się publicznie. Nawet pracujący z nim ludzie nigdy nie mówią , z szacunku, o tym, jakim Malick jest człowiekiem.
"Drzewo życia" to film trudny w oglądaniu, właściwie nieposiadający fabuły. Życie amerykańskiej rodziny (a zwłaszcza brutalne wyrwanie z dzieciństwa jednego z synów) przeplatane jest zachwycającymi ujęciami wybuchów wulkanów, lasów deszczowych, animowanych galaktyk, a nawet dinozaurów! To bardzo piękne, choć nie do końca jasne w swoim przesłaniu obrazy.
Malick jest z wykształcenia filozofem i symbolikę swoich filmów bardzo dokładnie dopracowuje. Mijają lata, zanim stanie za kamerą. Tym razem nakręcił 370 godzin ujęć, postprodukcja trwała dwa lata. Mimo to w "Drzewo życia" trzeba się wgryźć. Malick chciał opowiedzieć o miłości i stracie bliskiej osoby. Wydaje się, że bada moment, w którym na świecie uświadomione zostały uczucia. Takiej świadomości doszukuje się już u wielkich jaszczurów!
- Jeden z dinozaurów w filmie odstępuje od zadania śmiertelnego ciosu drugiemu, robi to w odruchu być może współczucia - ocenia amerykanista Marek Szopski. - Malick chyba poszukuje powstawania w toku ewolucji jakiejś formy świadomości. Poważny problem i zupełnie inna historia to to, jak to przełożyć na język filmu i czy mu się to udaje.
W swojej odważnej wizji Malick łączy relacje dinozaurów z życiem rodziny. Ojciec (Brad Pitt) jest niespełnionym muzykiem, pracuje w fabryce i ostro obchodzi się ze swoimi dziećmi. Próbuje im w ten sposób przekazać, jak brutalne jest życie. W jednej ze scen namawia kilkulatków, by go uderzyli. Dzieci się wahają, on sam zaś nie ma obiekcji, żeby ich spoliczkować.
- Malick pokazuje, gdzie są korzenie buntu kobiety, buntu młodzieży, która nie wie, dlaczego jest tak ostro traktowana - opowiada Marek Szopski. Malick pokazuje też, jak wiążące są nasze doświadczenia z pierwszych lat istnienia. Ujęcia z powstania świata, kiełkowania świadomości, łączy z historią o końcu dzieciństwa.
"Drzewo życia" to film dużo bardziej skomplikowany od skromnego, genialnego debiutu Malicka "Badlands". To nie jest kino dla wszystkich. Ilość wizualnych bodźców i głębia przesłania świadczy o myśleniu w najwyższej skali. W tej kategorii Malick nie ma sobie równych i dlatego to film mistrzowski.
Urszula Schwarzenberg-Czerny