O fascynacji boksem, światem Wietnamu i pracy z Markiem Piotrowskim opowiada reżyser filmu- Marcin Wrona.
Na pierwszym planie pana debiutanckiego filmu "Moja krew" pojawia się Igor, zawodowy bokser, który ciągle rokuje nadzieje na sukces. Wszystko zmienia się po jednej z walk, w której odnosi ciężkie obrażenia. Dalej śledzimy historię człowieka, który przeżywa przemianę. Sport, który do tej pory był całym jego życiem schodzi na drugi plan. Czy dlatego tak bardzo podkreśla pan, żeby tego filmu nie oczytywać tylko jako historii o bokserze, ale o człowieku przede wszystkim?
Boks interesuje mnie od dawna i staram się patrzeć szerzej na tę dyscyplinę sportu. Dla mnie jest on metaforą walki o przetrwanie, którą każdy z nas podejmuje. W pewnym momencie uznałem także, że jest to dobry temat na film. I jest tak, że w "Mojej krwi" na pierwszym palnie pojawia się Igor, zawodowy bokser. W rzeczywistości film opowiada o człowieku, który poza pięściami nie ma innego narzędzia komunikacji z innymi ludźmi. W momencie, kiedy traci życie związane z ringiem wpada w pustkę i zaczyna zastanawiać się nad tym, co może dalej zrobić ze swoim życiem. Z czasem dojrzewa w nim myśl, żeby zostawić po sobie „coś” – dziecko. Zawiera kontrakt z Wietnamką, która pracuje na Stadionie Dziesięciolecia. W zamian za małżeństwo i tym samy przyznanie obywatelstwa zgadza się mu je urodzić. Pod wpływem tych wydarzeń, Igor zmienia się. Sam zaczyna dostrzegać w sobie głębsze uczucia. Staje się człowiekiem.
Dlaczego właśnie Wietnamka? Mniejszości azjatyckiej w Polsce poświęca pan dużą część filmu.
Kadr z filmu (źr. matriały prasowe)
Pomysł na przedstawienie mniejszości azjatyckiej w filmie pojawił się, kiedy dotarła do mnie informacja o tym, że jest to największa mniejszość etniczna w naszym kraju. Wcześniej tego nie widziałem. Wiele z tych osób wchodzi w związki małżeńskie z Polakami i rzadko wynika to z uczuć. Częściej z czystego biznesu. Zacząłem zastanawiać się jak można funkcjonować w takim związku i co się stanie, jeśli ci ludzie się w sobie zakochają. Mnie to zderzenie kulturowe fascynuje. Pomyślałem, że dobrze by ten problem też pokazał się gdzieś w tle. Chciałem także pokazać okolice Stadionu Dziesięciolecia, które kojarzą się zazwyczaj z jakimś bałaganiarskim targowiskiem. To co kiedyś działo się na koronie nie miało wiele wspólnego z tym, co działo się w małych uliczkach wokół stadionu. Tego typu miejsca rzadko odwiedzali klienci, a życie Wietnamczyków faktycznie tam kwitło. Mieliśmy w Warszawie kawałek Azji. To miejsce będzie funkcjonowało jeszcze do końca roku, więc jeśli ktoś lubi zupę wietnamską, polecam.
W filmie pojawiają się wątki zaczerpnięte z biografii mistrz polskiego kickboxingu Marka Piotrowskiego. Zaanagażował go też pan do jednej z ról. Taki scenariusz był od początku?
Kadr z filmu (źr. matriały prasowe)
Ponieważ od dawna interesuję się sportem, osoba Marka Piotrowskiego była mi dość dobrze znana. Nie wiedziałem jak trudną prywatną drogę, miał za sobą. Na pewnym etapie pisania scenariusza, dostrzegłem na jak wielu płaszczyznach istnieją podobieństwa między scenariuszem a jego życiem. Kiedy pokazywałem mu już napisany tekst miałem obawy czy nie będzie miał nam za złe, że wygląda on tak, jak byśmy przedstawili niemal całe jego życie. Jednak zrozumiał, że jest to historia, za pomocą której chcemy opowiedzieć szerszą historię, a nie tylko losy pojedynczego człowieka.
Nie powierzył pan mu głównej roli- boksera, tylko trenera. Eryk Lubos wydawał się panu bardziej wiarygodny?
Kiedy poznałem bliżej Marka zrozumiałem, że idealnie nadaje się na postać mentora. Powierzyłem mu postać trenera, gdyż wiedziałem, że idealnie będzie pasował na przewodnika sportowego, ale i duchowego. Warto zauważyć, że pojawia się on w momentach zwrotnych filmu. Także wtedy, kiedy Igor musi podjąć trudne decyzje. Funkcjonowało to także poza planem, ponieważ Marek Piotrowski był prywatnie przewodnikiem dla Eryka Lubosa. Dzięki temu zaprzyjaźnili się bardzo. Myślę, że na ekranie ta prywatna znajomość i sympatia jest łatwo odczuwalna. Marek po zakończeniu kariery sportowej został trenerem. Kazałem mu więc, by grał samego siebie. Jego udział spowodował to, że historia, którą opowiadamy jest zaczerpnięta z życia, a nie jest tylko jakimś wymysłem twórców. Dzięki temu historia, którą przedstawiamy jest kawałkiem życia, a nie czymś co ktoś wymyślił przy biurku.
Rozmawiała Magdalena Zaliwska
O swojej pracy opowiada Marek Piotrowski
Z autopsji wiem, co mógł czuć Igor, kiedy dowiedział się, że nie będzie mógł już więcej walczyć. Jest jeszcze wiele innych podobnych elementów, ktore bardzo dobrze czuję. Między mną a Igorem są też różnice. W trudnych sytuacjach zazwyczaj uciekam w samotność, a nie butuję się jak główny bohater.