Nawet samochód ani fiakier nie przemkną. Znów spojrzałem w to miejsce. Zadarłem głowę, aby zerknąć w komin podwórka, przy którym łódzkie "studnie" są pełnymi przestrzeni i oddechu ogrodami przyklejonymi do błękitu nieba nad tym miastem "Tuwima i moim", jak powiadał Bogdan Tuszyński w jednej ze swoich niezapomnianych korespondencji z trasy Wyścigu Pokoju. Patrzę w londyńskie niebo, naburmuszone i zaklęte w burasach chmur.
I znów słyszę kroki. Człapanie. Też coraz szybsze. Coraz bardziej natrętne. Człapanie najbardziej człapliwe w swej agresji, jaką może człapliwość z siebie wydać, jaką mogą nogi wystukać na klawiaturze bruku. I chrapliwy oddech. Odwróciłem się. Za mną nikogo. Cisza. Spokój. Ani samochodu ani nawet fiakra.
Poczułem jak spod włosów odrywa mi się kropelka potu. Powoluteńku, jakby była oliwką z oliwy sunie wzdłuż kręgosłupa. Potem druga i trzecia. Dookoła nikogo. Pusto. Cicho. Strasznie. To przecież ten sam zaułek. Strach, strach, strach rany boskie, ale to nie jest kabaret starszych panów. Tutaj naprawdę można się bać.W bok od Commercial Street. Skręć w prawo w stronę Brick Lane. I tam jest to miejsce. Buck’s Row.
W bramie sterczy stara armata brytyjskich okrętów wojennych. Bo Anglicy to bardzo mądrzy ludzie. Po co przetapiać armaty, jak można im zagwoździć lufy kulami i ustawić na ulicach jako parkan oddzielający jezdnię od chodnika.
Armaty smukłe jak szyje żurawi, nieco przysadziste jak kupry dzikich kaczek i te już zupełnie zaokrąglone, niczym gęsi karmione siłą na fois gras. Tam, w Bukc’s Row jest armata – żuraw. Koci bruk. I potem pułapka. Wąskie gardło ku niebu. Ale drabina wiedzie do nikąd.
Jakżesz musiała się bać ta dziewczyna, gdy tu ją zagnało przeznaczenie o nieznanej twarzy. Jakie szczyty strachu musiała osiągnąć, gdy czuła, że nadciąga jej koniec. To tutaj Kuba Rozpruwacz dopadł swoją pierwszą ofiarę. Wszystkie były po czterdziestce. Wszystkie masakrował. Nikt nie wie ile ich zamordował. Nikt nie wie kim był Kuba Rozpruwacz.
Często tamtędy przechodząc, za każdym razem, gdy mijałem ten mroczny zakątek, przeszywały mnie dreszcze i podświadomie przyśpieszałem kroku. A gdy jeszcze za sobą usłyszałem czyjś oddech, to już pędziłem na łeb na szyję byleby tylko wpaść w światła najuboższych w tym czasie w Londynie, knajpek na świecie, tych, które jak trampolinę, jak próg na skoczni narciarskiej, traktowali do wybicia się w zachodnie powietrze dobrobytu, imigranci z biednusieńkiego Bangladeszu.
Wśród nich nie piłka była sportem numer jeden, lecz krykiet, a bohaterem był wielki mistrz z Indii, który ożenił się z przepiękną, angielską Miss.
Lista tych, których brano za Kubę Rozpruwacza jest bardzo długa. Miał nim być pewien agent carskiej ochrany, który nigdy nie istniał, felczer z Polski, który znał się na fryzjerstwie, australijski marynarz, urodzony w Kielcach polski Żyd Józef Lis, rozstrzelany za kradzież przez wojska austriackie w 1916 roku, Lewis Carroll, autor Alicji w Krainie Czarów, książę Albert Wiktor i jego kumpel książę Bedfordu.
Najprawdopodobniej był nim pewien rzeźnik, który korzystając z usług panien lekkiego obyczaju w wieku znacznie cięższym niż ich prowadzenie nabawił się niewygodnej choroby, którą najpierw zaraził żonę i syna, a na którą potem sam zmarł.
Scotland Yard podkreślał, że był ekspertem. Jeśli chodzi o umiejętności krojenia mięsa.
Kubusią Rozpruwaczką mogła być także pewna akuszerka Mary Ann Nichols zwana Polly, bo na jej fartuchu krew by nikogo nie zdziwiła.