Na temat pisarstwa J.M. Coetzee’ego zdania są różne. Zauważyłam, że już na samą wzmiankę nazwiska tego pochodzącego z Południowej Afryki pisarza dość często pojawia się przymiotnik „zimny”. A chodzi o rzekomo zimny, zdystansowany, pozbawiony wylewności emocjonalnej styl pisania Coetzee’ego. Przy okazji niedawno wydanej książki Chłopięce lata - pierwszej części autobiograficznego cyklu - określenie „zimny” pewnie będzie pojawiało się z większą częstotliwością.
Coetzee bohaterem książki, która po angielsku ukazała się w 1998 roku, uczynił siebie samego. Traktuje siebie niczym zwyczajny przedmiot obserwacji. Pisze o sobie: „ten chłopiec”. Rzadko pada nazwisko i imię. Pisanie o sobie w trzeciej osobie to z pewnością ciekawy i oryginalny zabieg. Z jednej strony pozwala autorowi zachować dystans wobec siebie, z drugiej jednak pamiętać trzeba, że spojrzenie z oddali, mówienie o sobie i postrzeganie siebie jako kogoś zewnętrznego do własnego „ja”, w rzeczywistości może ułatwić zbliżenie i zrozumienie.
Kim jest bohater książki? To dziesięcioletni chłopiec, który mieszka wraz z rodzicami i młodszym bratem w Worcester w RPA. Kiedyś, przez krótki czas, mieszkał w Kapsztadzie. Niebawem znowu przyjdzie mu zmienić otoczenie i szkołę. Pewne rzeczy jednak pozostaną bez zmian: ludzkie uprzedzenia.
Ważny dla fabuły i interesujący wątek książki - również z historycznego punktu widzenia - tworzy społeczno-polityczne tło, jakie towarzyszy okresowi dorastania przyszłego laureata literackiej nagrody Nobla. Doświadczana przez chłopca rzeczywistość jest smutna i przygnębiająca. „Południowa Afryka jest krajem bez bohaterów” – wyznaje Coeztee. Jego chłopięce lata to czasy apartheidu i rządy nacjonalistów. Pisze, z pewnym żalem, że jest „tylko” dziesięcioletnim dzieckiem, które powinno spędzać czas na beztroskiej zabawie, ale dla niego nawet gra w krykieta wydaje się poważną, życiową sprawą. Mały Coetzee nie rozumie świata i najzwyczajniej się go boi. Szybko jednak odkrywa panujące reguły, choć niechętnie stosuje się do nich. Jego lęk przybiera różne formy. Gdy boi się, że – ze względu na afrykanerskie nazwisko – trafi do gorszej, czyli burskiej klasy, podaje się za katolika. Problem w tym, że pomysł z religią wcale nie okazuje się najlepszym rozwiązaniem. Odtąd bowiem musi żyć w strachu, że któregoś dnia kłamstwo zostanie zdemaskowane.
Chłopca zastanawia, a może nawet w pewien sposób dręczy pytanie, dlaczego świat jest właśnie taki, a nie inny, dlaczego nie można otwarcie przyjaźnić się z „kolorowymi”, bądź przyznać do sympatii dla Rosji Radzieckiej, bo niby czemu Ameryka we wszystkim jest zawsze lepsza?
Chłopiec nie tylko ma okazje obserwować, lecz i sam doświadcza przykrego podziału na ludzi biednych i bogatych, czarnych i białych, przegranych i zwycięzców. Choć nie przynależy do tych „lepszych”, czyli bogatszych, lepiej urodzonych i o jawnie angielskich korzeniach, nie chce i nie godzi się na przypisanie do ludzi „drugiej” kategorii. Czuje, że jest wyjątkowy, choć jeszcze nie odkrył na czym ta wyjątkowość polega i po co właściwie się urodził. Wie jednak, że jest Inny. Czasem tę inność próbuje ukryć, ale tak naprawdę wcale nie chce się jej pozbyć. Wrosła już w niego głęboko. Żyje w przekonaniu o swej wyjątkowości i z tego powodu nie skarży się na doskwierające poczucie osamotnienia. Zresztą chłopiec „ma” przecież farmę. Mówi o sobie, że jest synem farmy, że należy do niej. Farma, własność pogardzanej rodziny ojca, jawi się w książce niczym cudowna kraina, której potrzebuje niejedno dziecko i dorosły. Farma jest idealizowana, ponieważ stanowi zupełne przeciwieństwo codzienności chłopca. Ciekawe i pouczające jest wyznanie, że „[...] dzieciństwo to jedynie czas zaciskania zębów i znoszenia przeciwieństw losu”. Tak Coetzee zapamiętał swoje chłopięce lata w Worcester.
Przytoczony cytat o dzieciństwie, w którym pisarz nie upatruje „czasu niewinnej radości”, wydaje mi się jednym z najważniejszych w całej książce. Równie ważne i dosadne słowa wypowiada autor, kiedy mówi o oślepiającej miłości matki: „Matka nie ma ani odrobiny dumy. Innymi słowy: dla niego zrobi wszystko. Chciałby, żeby była normalna. Wtedy on także mógłby być normalny.” Chłopiec nie wie, jak to jest dostać lanie. Wytyka matce, że nigdy nie uderzyła go, naznaczając tym samym swego rodzaju innością w grupie rówieśniczej. Zażyła, ale i trudna więź z matką oraz wyrazista niechęć, a nawet nienawiść do ojca stanowią szczególnie interesujący wątek tej książki.
Coetzee zapuszcza się w gąszcz różnych wspomnień, często smutnych i bolesnych, i dlatego mocno wpływających na jego późniejsze życie. Interesuje mnie w jakim celu (o ile takowy był) pisarz udaje się w przeszłość? To pytaniem wciąż pozostaje zagadką. Być może odpowiedź przyniesie następny tom autobiografii. Czekam zatem niecierpliwie na kolejną książkę.
Aneta Ostaszewska
J.M. Coetzee, Chłopięce lata, przeł. Michał Kłobukowski, Znak, Kraków 2007.