Co skłoniło pana do tego, by wyreżyserować film na podstawie „Opowieści galicyjskich” Andrzeja Stasiuka?
Robię filmy tylko wtedy, kiedy mam poczucie, że jeżeli ja go nie zrobię, to film nie powstanie. Z tego powodu do tej pory wyreżyserowałem trzy filmy: ”Fotoamator”, który do tej chwili krąży po świecie, „Gry wojenne” czyli film o pułkowniku Ryszardzie Kuklińskim, który niedawno wszedł na ekrany polskich kin, i moja najnowsza produkcja, czyli „Wino truskawkowe”, film oparty na „Opowieściach galicyjskich”. Ten zbiór opowiadań zainspirował mnie światem i bohaterami stworzonymi przez Andrzeja Stasiuka. Autor wnosi do polskiej literatury coś rzadko spotykanego, czyli przenikliwą obserwację ludzi i głęboki uczuciowy stosunek do tego, co opisuje. Ma też niepowtarzalne poczucie humoru. Te trzy czynniki, zaważyły o tym, że zdecydowałem się w oparciu o „Opowieści galicyjskie” zrobić film.
Dlaczego na premierę filmu kazał pan czekać widzom tak długo? Pierwszą korespondencję z Andrzejem Stasiukiem wymienił pan w 1996 roku? Film miał swoją premierę w 2007 roku na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni.
Żona Andrzeja Stasiuka przypomina, że pierwsze rozmowy odbyły się nawet w 1995 roku. Nie da się jednoznacznie odpowiedzieć dlaczego tak się stało. Dość wcześnie, ja i Andrzej Stasiuk, zaczęliśmy pisać scenariusz, ale odkładaliśmy go co jakiś czas na później. Andrzej Stasiuk w międzyczasie napisał kilka znakomitych książek, ja zrobiłem parę filmów. Mimo tego, że ten film powstawał przez 15 lat, obaj nawet przez moment nie mieliśmy poczucia, że się dezaktualizuje, że jest za późno na opowiedzenie tej historii. Więcej, mam wrażenie, że ostatnie zmiany, które robiłem w scenariuszu w 2005 roku, stały się też ważnym atutem filmu. Dzięki temu historia przedstawiona w filmie doskonale pokazuje, jak wiele zmieniło się w naszych filmowych Żłobiskach.
Jak to miejsce wyglądało piętnaście lat temu, jak wygląda dzisiaj?
(źr. materiały prasowe)
Te miejsca, które stały się jednym z bohaterów naszego filmu, cały czas się zmieniają i pewnie będą zmieniały się nadal. My też przyczyniliśmy się do zmian. Od momentu, kiedy realizowaliśmy tam zdjęcia, zaczęli pojawiać się tam turyści, którzy są ciekawi, jak rzeczywiście wygląda miejsce akcji książki i filmu. Wcześniej miejscem tym interesowali się tylko „wtajemniczeni”. Ale są i inne zmiany, na przykład jeden z moich statystów powiedział mi, że kiedy robiliśmy film, nie miał pracy, teraz ją ma. Podobnie było z jego żoną i najbliższymi osobami. Paradoksalne jest to, że nie znaleźli pracy w Polsce, tylko w Szwecji. Potwierdza to jednak, że ich świat przestał ograniczać się tylko do Żłobisk, już nie jest tak hermetyczny.
Napisał pan scenariusz razem z Andrzejem Stasiukiem. Nie pozwoliliście sobie na zbytnią ingerencję w tekst. Andrzej Stasiuk powiedział nawet, że ma wątpliwości czy to film powstał na podstawie książki, czy nie książka na podstawie filmu.
Ta akurat wypowiedź dotyczy tego, że nasza kamera stanęła w tych samych miejscach, w których Stasiuk pisał „Opowieści”. Istnieje jednak kilka różnic. Jedną z nich, przed którą Andrzej Stasiuk dość długo się bronił, było wprowadzenie nowego i równocześnie głównego bohatera, Andrzeja, który przyjeżdża do wsi i jest w niej obcy. Przekonywałem Stasiuka, że potrzebujemy takiego bohatera, by pokazać, jak ten fascynujący wykreowany świat oddziałuje na kogoś od początku, kogoś kto w nim na naszych oczach się zanurza. Andrzej jest taką postacią. Drugim argumentem przemawiającym za tą postacią było to, że w „Opowieściach galicyjskich”, mimo że nie występuje w nich taki bohater, to jednak jest łatwo wyczuwalny narrator, przez którego patrzymy na ten świat, i nawet czujemy jego emocje.
Pan wprowadził postać Andrzeja do filmu. Od początku wiedział pan, że powinien to być silny, ale wyalienowany mężczyzna, który na świat będzie patrzył z dużym dystansem?
Przez długi czas zastanawialiśmy się nad tym, jaki to ma być bohater. Na początku wymyśliliśmy sobie takiego dwudziestopięcioletniego policjanta. Ale po jakimś czasie zadałem sobie pytanie, czy taka postać mnie interesuje i stwierdziłem, że nie. Nie wiedziałbym chyba nawet do końca jak ją wyreżyserować bo, żeby to zrobić, trzeba mieć ciekawość tego kogoś. Co może mi powiedzieć o życiu młody policjant? Zadzwoniłem do Andrzeja Stasiuka z propozycją zmiany tej postaci. Stwierdziłem, że musi być to facet, który ma duży problem w życiu. Tak narodził się pomysł na o wiele dojrzalszego bohatera.
Czy jego największym problemem jest to, że nie potrafi odnaleźć się w wielkomiejskiej rzeczywistości? Jak sam mówi „szukałem miejsca, które będzie jak najbardziej oddalone od stolicy. Ucieka na prowincję, ale czy do końca się tam odnajduje?
Jego problemem jest to, że jego życie w jego rozumieniu się skończyło. Powodem jest tragedia, której doświadczył. Starałem się przedstawić jego historię kilkoma sugestiami, właściwie niedopowiedzianymi do końca. Nie chciałem wyjaśniać wszystkiego dogłębnie. Wiemy, że przeżył tragedię związaną ze śmiercią córki i to, że wszystko w tym momencie przestało mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Wyjeżdża z miasta na prowincję, bo ma nadzieję, że tam nikt nic nie będzie od niego chciał, że nie będzie musiał podejmować żadnych decyzji. Okazuje się, że w tym z pozoru nudnym miejscu, nie brakuje emocji, problemów, konfliktów, namiętności.
To, że on pojawia się w Żłobiskach jest przypadkiem. Mógłby znaleźć się w każdym innej wsi, byle najdalej od swojego poprzedniego życia. . Andrzej jest metaforą człowieka, który szedł po takiej drabinie życia cały czas do góry i nagle usunęła mu się ona spod nóg, spadł i została tylko pustka. Andrzej jest taką przezroczystą postacią, niewyraźną trochę niekonkretną, bo jest całkowicie wypalony. Jest ograniczony do minimum. Zagranie takiej postaci nie jest łatwe. Myślę, że tylko najbardziej doświadczony aktor jest w stanie ją zagrać. Uznałem, że najlepiej zrobi to Jiri Machacek. Zrozumieliśmy się bardzo szybko i dał się namówić na takie ekstremalne poprowadzenie roli. Zrobił to w taki sposób, że dzięki niemu tak intensywnie do naszej uwagi przebijają się pozostali bohaterowie. Gdyby ta postać została zagrana w inny sposób, to nie mielibyśmy tak krwistych, wyrazistych postaci w drugim planie.
Córka Andrzeja pojawia się jako duch, anioł, na wiele sposobów można interpretować tę postać. Dlaczego w taki sposób wprowadza pan tę postac?
Kino od zawsze było sztuką iluzji. Film jest dla mnie taką drogą do magii na poważnie. Nie służy temu, żeby pokazywać sztuczki cyrkowe, ale opowiedzieć o tym, co wszyscy czujemy, a czego nie jesteśmy w stanie narysować. Jestem przekonany, że każdy z nas miał w życiu takie uczucie, że ktoś kogo już nie może spotkać, stoi blisko niego. Myślę, że my mamy tę rzeczywistość, której możemy dotknąć, zobaczyć, i tę trochę bardziej tajemniczą, a ponieważ jest niewidoczna, to w najprostszy sposób ją odrzucamy.
Czy żaden z polskich aktorów nie mógłby pana zdaniem zagrać postaci Andrzeja?
Nie uważam, że żaden z polskich aktorów nie mógłby zagrać tej postaci. Ale chyba sam chciałem, żeby dla mnie ta postać też była tajemnicą. Wiedziałem, jak tę postać zagra polski aktor, dlatego świadomie zaangażowałem Jiríego Machácka .Wiedziałem, że scenariusz przy małym przesunięciu w grze aktorskiej, sprawi, że ten film będzie smutny, a nie chciałem by był to taki obraz. Chciałem zrobić film o smutnych rzeczach, które się w życiu przytrafiają, ale mogą być unoszące, piękne i kolorowe. Ten wspaniały czeski aktor, którego znałem, wydał mi się najlepszym rozwiązaniem.
Z Dariuszem Jabłońskim rozmawiła Magdalena Zaliwska
Inni twórcy o filmie:
Andrzej Stasiuk:
„Film przypomina książkę. Właściwie teraz to już sam nie wiem, co według czego było robione. Darek Jabłoński ustawił kamerę w tych samych miejscach, w których wiele lat temu wymyśliłem "Opowieści galicyjskie". W ten przedziwny sposób mogę dzisiaj oglądać własne wizje, własne myśli. I ta opowieść o miłości, śmierci i o pokutującym duchu została rozświetlona jakimś nieco nieziemskim blaskiem, cudownym blaskiem kina, który przypomina jednak jasność nadprzyrodzoną. Tym razem chyba udało się pokazać niewidzialne”.
Maciej Stuhr
„Po raz pierwszy zdarzyło mi się grać w filmie, w którym czas przestał się liczyć, zszedł na dalszy plan i prawie zupełnie stracił znaczenie. Kręciliśmy przez cztery pory roku, zdjęcia miały inny rytm, najważniejsza stała się atmosfera i to chyba stanowi o wyjątkowości "Wina truskawkowego".
Cieszę się, że kręciliśmy tam, gdzie powstała książka, a potem scenariusz. Byliśmy w tych samych realiach i udało nam się poczuć to miejsce. W Dukli ginie „warszawski sprint”, panuje zupełnie inny rytm pracy a czas biegnie w swoim własnym tempie”.