W najnowszym spektaklu Teatru Wierszalin Piotr Tomaszuk postanowił powrócić do początku swej drogi w Supraślu i opowiedzieć historię Wierszalina, który dał nie tylko nazwę jego teatrowi. Fenomen Wierszalina, wioski na Białostocczyźnie, gdzie w latach 30. XX wieku prorok Ilja wraz ze swymi wyznawcami chciał zbudować Nowe Jeruzalem, łączy bowiem w sobie inspirujące Tomaszuka tematy – wykluczający ze społeczeństwa obłęd, tajemniczą prawdę szaleństwa, poszukiwanie świętości i Boga, które staje się herezją, sacrum przeniknięte profanum. Teatr Wierszalin poprzez te tematy tropiący w swych spektaklach (wystarczy wymienić ostatnie Ofiara Wilgefortis, Święty Edyp, Bóg Niżyński) prawdę o istocie człowieczeństwa zanurzonego na równi w duchowość i cielesność, przypomina tym razem także swą założycielską fascynację.
zdj. ze strony internetowej Teatru Wierszalin
Materiał źródłowy dla spektaklu Wierszalin. Reportaż o końcu świata zaczerpnął Tomaszuk ze sławnej książki antropologa i religioznawcy Włodzimierza Pawluczuka (pod tym samym tytułem, wydanej po raz pierwszy w 1974 roku). Zebrane przez Pawluczuka relacje, wspomnienia świadków i uczestników wydarzeń z początku zeszłego wieku reżyser ułożył w linearną historię – z metaforycznym początkiem zawiązania się ruchu iljowców, rozwinięciem przedstawiającym ich działalność i zakończeniem, w którym przyszły ból, rozczarowanie i śmierć. Reżyser i aktorzy opowiadają za Pawluczukiem to, co z dawnych lat przechowała pamięć. W ascetycznej scenografii Eweliny Pietrowiak wyznaczającej kwadrat pola gry – ograniczony płotem z luźnych, „biednych” sztachet oraz krzyży chrześcijańskich i prawosławnych – mają ożyć wspomnienia. Aktorzy o odrealnionym wyglądzie (pobielone twarze i na czarno zaznaczone usta), w zgrzebnych, wytartych ubraniach, powtarzają przerysowane, czasem sztuczne, gesty, poruszają się drobnym, „szurającym”, groteskowym krokiem, bywają zrośnięci z jakimś przedmiotem lub zastygają w jakiejś pozie czy sytuacji. W tych elementach widać nawiązania do teatru Tadeusza Kantora. Wspomnienia przywoływane przez Tomaszuka mają jednak wymiar fabularny, są oparte na prostym i jednoznacznym porządku akcji, a związki z pracami Kantora pozostają na poziomie cytatów, wyznaczając linię stylistyczną tego spektaklu, ale nie prowadząc do twórczej kontynuacji.
zdj. ze strony internetowej Teatru Wierszalin
Wierszalin. Reportaż o końcu świata to przede wszystkim poruszająca historia, w kolejnych scenach rozwijająca przed widzem tragizm „bożych prostaczków” czy, jak pisze Pawluczuk, naprawiaczy świata, którzy nie chcąc pogrążać się w rezygnacji i bierności, skazali się na los odszczepieńców, maniaków, potępionych. Spektakl zaczyna się objawieniem dobrej nowiny, że oto „Chrystus przyszedł po raz wtóry na ziemię”. Dobra nowina zapisana jest na zwykłej kartce papieru. Kolejne postaci, trzymając ją jak hostię w wyciągniętych i podniesionych nad głowę rękach, powtarzają jej treść. Ta treść „święta” to zaczątek Trzeciego Testamentu, który tworzyć ma nowy Eliasz. A więc na początku było słowo, słowo Proroka – Eliasza Klimowicza. Słowo to zaczęto powtarzać, przekazywać, rozkrzykiwać po okolicy (tak jak w Olga D., której opętanie przypomina kolejna scena). Następnie „pojawiały się” cuda i organizował ruch wiernych wędrujących po okolicznych wioskach, któremu towarzyszyło mnożenie się hochsztaplerów czyhających na naiwność sekciarzy. Ludzi ogarniał „niewytłumaczony obłęd”. Pojawiali się kolejni prorocy, święci i apostołowie, a także wielcy tego świata (np.: Car Mikołaj, sugestywnie grany przez Rafała Gąsowskiego, przedstawiony, w sposób zapadający w pamięć, jak ze świętego, odpustowego obrazka). Prostaczkowie doskonale znali biblijne opowieści i wiedzieli, które role w tym teatrze nowej wiary są jeszcze „do obsadzenia”. Pojawiło się więc kilka Matek Boskich, aby móc począć Zbawiciela, który w końcu powinien zostać ukrzyżowany, aby zbawienie mogło dokonać się po raz wtóry i przynieść na świat na nowo ład i pokój. Prorok Ilja nie dał się jednak ukrzyżować i ponowne zbawienie się nie dokonało.
zdj. ze strony internetowej Teatru Wierszalin
Stosunek Tomaszuka do fenomenu Wierszalina łączy w sobie fascynację i współczucie, powagę i ironię. Iljowcy obnażani są w komicznych scenach jako ruch prostaczków, dla których sny stają się cudami, którzy nawet nie potrafią się modlić z modlitewnika czy bez szemrania wierzą, że pod ich nieobecność zostawione pieniądze same sobie poszły na Atos... Nowa wiara pełna jest pasji i zachwytu, oddania i poświęcenia, wyrażanych pochodami zapatrzonych w uwielbieniu w dal lub w niebo wiernych, ich powtarzającymi się zaśpiewami i modlitwami, pełnymi uniesienia gestami. Jednak w miarę rozwoju spektaklu czystość objawienia, dobrej nowiny z pierwszej sceny karleje, aby w kulminacyjnej, przedostatniej zostać całkowicie rozbitą i zatartą. Ksiądz-egzorcysta krzyżem cmentarnym „przebijając” heretyckich sekciarzy, zabija ich ducha, dowodzi, że zostali omamieni, wplątani w działania, które zapanowały nad nimi.
Reportaże Włodzimierza Pawluczuka dają poruszające świadectwo świata, który chciał otrzeć się o świętość, ale po najwyższym wzlocie ducha wrócić musiał w swe dawne, marne koleiny. To opowieść o świecie, który umarł. Ostatnia scena przedstawienia należy więc do Śmierci, strzałem w głowę zabijającej kolejnych heretyków, którzy Bram Raju nie przestąpią. Śmierć grana przez Gąsowskiego (charakterystyczny czarny, przekrzywiony na twarz kapelusik i profesja, czyli sprzątanie, zaczerpnięte także z teatru Kantora) zaciera ślady, obmywa krzyże, wyżyma ścierkę, uwija się... Z tego, co było, można uratować jedynie marne resztki – wspomnienia. To dzięki nim powstała książka Pawluczuka i przedstawienie Teatru Wierszalin wyrywające z zapomnienia fascynujących naprawiaczy świata.
Michel Foucault napisał, że „Szaleniec to prawda, pozbawiona odpowiedzialności”, ponieważ zawczasu mówi prawdę, widzi lepiej niż inni, ale nigdy nie jest wysłuchany. Pawluczuk i Tomaszuk oddali głos szaleńcom z Grzybowszczyzny. Warto wysłuchać ich opowieści.
Katarzyna Piętka